logo
FA 9/2022 rozmowa forum

rozmowa z prof. dr. hab. nauk medycznych Adamem Krętowskim, rektorem Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku

Dieta marchewkowa

Dieta marchewkowa 1

Prof. n. med. Adam Krętowski (ur. w 1966 r.) jest specjalistą diabetologii, endokrynologii i chorób wewnętrznych. Jego dorobek naukowy obejmuje ponad 250 publikacji. Wg WOS jego prace były cytowane ponad 3,8 tys. razy, a indeks Hirscha wynosi 27. Na Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku kieruje Kliniką Endokrynologii, Diabetologii i Chorób Wewnętrznych, pełni również obowiązki kierownika Centrum Badań Klinicznych. W latach 2008-2016 był prorektorem ds. nauki, a od 2016 r. jest rektorem UMB. W latach 2005-2007 pracował jako Visiting Associate Professor w Barbara Davis Center for Childhood Diabetes, University of Colorado w Denver (USA). Fot. lawreszuk.eu

Moją dewizą w polityce naukowej uniwersytetu jest stwarzanie warunków do rozwoju i premiowanie osiągnięć. Nie wierzę w system kar, bo nie dają one tak dobrych efektów, jak nagrody.

Uniwersytet Medyczny w Białymstoku przedstawił do ewaluacji trzy dyscypliny z dziedziny nauk medycznych i jako jedyna uczelnia medyczna uzyskał same kategorie A i A+. Jesteście zatem w swojej grupie najlepsi w kraju.

Po pierwsze, mimo dobrego wyniku kategoryzacyjnego, nie mamy wrażenia, że jesteśmy najlepsi spośród uczelni medycznych, bo przecież współpracujemy z kolegami z innych uczelni i wiemy, jakie mają osiągnięcia. Zapewne w wielu obszarach jesteśmy dobrzy, bo od lat bardzo ciężko na to pracujemy. Po drugie, to nie jest pierwsza kategoryzacja, w której Uniwersytet Medyczny w Białystoku uzyskuje same kategorie A i A+ (tak było również w ewaluacji w 2013 r. – red.). Nasza strategia rozwoju nauki ma już kilkunastoletnią tradycję. Miałem zaszczyt uprzednio pełnić funkcję prorektora UMB ds. nauki przez dwie kadencje, a teraz od sześciu lat kieruję uniwersytetem. Oprócz dobrych wyników ewaluacyjnych, uzyskaliśmy też w poprzednich latach sukces w postaci statusu Krajowego Naukowego Ośrodka Wiodącego – to była też ciekawa inicjatywa. W 2018 r. braliśmy udział w konkursie IDUB i choć nie weszliśmy do grona laureatów, to zagraniczni recenzenci w ostatecznym sprawozdaniu ocenili nas bardzo wysoko, a statusu „badawczego” nie dostaliśmy m.in. dlatego, że nasza uczelnia jest zbyt mała.

Niemniej wyniki kategoryzacji to sukces UMB – inne uczelnie wypadły tym razem, wciąż przed odwołaniami – gorzej. Co do niego doprowadziło?

Stawiamy na najlepszych naukowców, rozwój technologii i zaplecza badawczego. Żeby osiągać sukcesy w nauce, trzeba mieć trzy rzeczy: dobrych ludzi, dobre zaplecze, ale też możliwość pozyskania środków, które pozwolą stworzyć taką sytuację, gdy dobrzy naukowcy mogą pracować w najlepszych laboratoriach. Do tego usilnie dążymy od kilkunastu lat. Wydaje mi się, że stąd nasze sukcesy, nie tylko w kategoryzacji, których trudno nie zauważyć, ale po prostu w badaniach naukowych, co jest widoczne już tylko dla specjalistów.

W rankingu „Perspektyw” ładnie wyliczono pozyskane przez uczelnie środki zewnętrzne. Mimo, że jesteśmy małym uniwersytetem, to pod tym względem znajdujemy się na trzecim miejscu w Polsce. Zapewne znaczy to, że mamy tych pieniędzy najwięcej w przeliczeniu na jednego pracownika. Te środki dają nam podstawę do budowy dobrego zaplecza naukowego i klinicznego, infrastruktury, urządzeń naukowych – mamy m.in. najnowsze sekwenatory DNA i sprzęt do technik wielkoskalowych. Staramy się to robić najlepiej, jak możemy i potrafimy. Mamy pieniądze na kupowanie kolejnych aparatów, które będą nam potrzebne do badań naukowych. Nie pochodzą one z subwencji, ale z grantów zewnętrznych.

Jak tak niedużej, niektórzy mówią – regionalnej, uczelni udaje się zdobywać tyle środków?

Od wielu lat prowadzimy politykę skierowaną na ich pozyskiwanie. Naukowiec, który zdobywa grant, dostaje za to od uczelni dodatkowe pieniądze. Podobną politykę prowadzimy w stosunku do publikacji. Uznaliśmy, że nie rozliczamy projektów wewnętrznych publikacjami „wartymi” mniej niż sto punktów. Zatem naukowcy muszą publikować w dobrych czasopismach. Nagrody rektorskie na końcu roku są przyznawane za najlepsze publikacje w najlepiej punktowanych, czyli najlepszych, czasopismach. Za prace za dwieście punktów w dobrym czasopiśmie dostaje się dziesięć razy większą nagrodę niż za pracę za 140 punktów. U nas opłaca się, i w przenośnym, i w dosłownym sensie, publikować w bardzo dobrych czasopismach.

Pan wspomina tylko o zachętach, a co z tymi, którzy słabiej sobie radzą?

Gdy kilkanaście lat temu zostałem prorektorem ds. nauki, pokazałem w prezentacji mojego programu dla uczelni slajd pt. „Same marchewki”. Nadal moją dewizą w polityce naukowej uniwersytetu jest stwarzanie warunków do rozwoju naukowego i premiowanie osiągnięć. Nie wierzę w system kar, bo nie dają one tak dobrych efektów, jak nagrody. Taką marchewką może być np. zmniejszenie pensum dydaktycznego badacza, który uzyskuje grant. Ma on finansowanie z grantu, w związku z tym nie musi wykonywać tylu obowiązków dydaktycznych, jak ci, którzy w danym momencie nie są mocno zaangażowani w realizację projektów badawczych. Ta możliwość nie dotyczy tylko profesorów, ale także asystentów czy adiunktów. Wynika to z ustawy i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Ruch odbywa się tu jednak w dwie strony. Ci, którzy kiedyś nie mieli grantów, a zatem mieli więcej obowiązków dydaktycznych, piszą projekty i zdobywają środki na ich realizację, w związku z czym zmniejszamy ich pensum, ale ci, którzy swoje granty zrealizowali, a środków na nowe badania jeszcze nie udało im się pozyskać, dostają więcej zadań dydaktycznych. Bardzo ważni są dla nas młodzi naukowcy, zatem ten system zachęt do prowadzenia badań zaczyna funkcjonować już na poziomie studiów. Bardzo się cieszę, że ostatnio dostaliśmy trochę środków pozwalających na zaangażowanie studentów w badania naukowe.

Mówił pan o dodatkowych pieniądzach, a sama subwencja UMB należy do najniższych wśród tych, które otrzymują z Ministerstwa Zdrowia „stare” uniwersytety medyczne.

Zgadza się. A na dodatek, nasza subwencja pokrywa tylko 70 procent kosztów funkcjonowania uczelni. Nawet granty, które są ważnym źródłem finansowania badań, nie dają środków na wszystko. Gdybyśmy nie mieli studentów zagranicznych, którzy do budżetu uczelni wnoszą konkretny wkład finansowy, nie moglibyśmy prowadzić żadnej polityki naukowej. Gdy zaczynałem swoją pierwszą kadencję rektorską, mieliśmy na roku trzydziestu studentów zagranicznych. Teraz na pierwszym roku mamy ich ponad 120, a w sumie ponad 500, czyli zwiększyliśmy tę liczbę czterokrotnie. Zwiększyliśmy liczbę studentów kształcących się w języku polskim w trybie niestacjonarnym, którzy płacą na studia. To też pomaga np. poprawić wynagrodzenia pracowników – za dodatkową pracę z tymi studentami. Innym źródłem dodatkowego finansowania są nasze spółki celowe. Gdy zaczynałem urzędowanie na stanowisku rektora, mieliśmy co roku ok. 5 milionów strat. Żeby to zmienić poczyniliśmy ruchy w dwóch kierunkach: z jednej strony oszczędzaliśmy, gdzie się dało, a z drugiej poszukiwaliśmy dodatkowych źródeł pieniędzy.

Proszę wskazać inne poza kadrowymi i finansowymi elementy pańskiej polityki naukowej?

Bardzo ważnym elementem naszej – bo chodzi o cały zespół rektorski, a nawet całą uczelnię, bo cóż mogą sami rektorzy – polityki naukowej jest wybór obszarów badawczych. Jakiś czas temu, być może jako jedni z pierwszych w Polsce, postanowiliśmy zainwestować w badania wielkoskalowe: sekwencjonowanie DNA, genomikę, proteomikę, epigenomikę, metabolomikę. Dzięki temu generujemy bardzo dużo danych, które ktoś musi analizować, wysnuwać z tego wnioski. Tu jest wąskie gardło. Postawiliśmy zatem na rozwój biostatystyki. Jako jedyni w Polsce mamy kierunek studiów o tej nazwie, który utworzyliśmy z Uniwersytetem w Hasselt w Belgii i pracującym tam profesorem Tomaszem Burzykowskim. Jest on pewnie jednym z nielicznych profesorów – specjalistów w zakresie biostatystyki na świecie. Przyjeżdża do nas i pomaga nam budować ten typ badań i kształcenie w tym kierunku. Analiza danych to zajęcie pracochłonne i specjalistyczne. Naukowcy, którzy u nas często są też lekarzami, nie mają dość czasu, żeby zajmować się szczegółami. Ktoś musi im pomagać w analizie danych. Warto zatem, żeby zajmowali się tym fachowcy od takich właśnie analiz. Trzeba też zaprojektować eksperymenty. Uznaliśmy też, że rozdrobnienie badań, gdy każdy robi jakiś nieduży temat, badania na swoich trzydziestu pacjentach, nie daje szans na dobre publikacje. Tworzymy zatem duże badania kohortowe, np. Białystok Plus. Mamy badania i duże zbiory danych w zakresie cukrzycy, chorób onkologicznych, biobank materiału onkologicznego. Tu są duże liczby i każdy naukowiec może wykorzystać ten ogromny materiał do swoich badań. To bardzo pomaga nie tylko w zapewnieniu tematyki, ale też podnosi jakość i znaczenie wyników badań.

A infrastruktura badawcza, o której wspomniał pan nieco na początku rozmowy?

Podjęliśmy decyzję o budowaniu wspólnych dla całej uczelni laboratoriów i zakupach aparatury, czyli o powołaniu tzw. core facilities. Kiedyś kupowaliśmy na przykład PCR dla każdego zakładu, który tego potrzebował. Musieliśmy mieć zatem nawet ponad dwudziestu specjalistów od obsługi jednego rodzaju urządzenia – w każdym laboratorium, które je posiadało musiał być człowiek, który je kompetentnie obsługiwał. Teraz kilka osób obsługuje dla całej uczelni najlepszej klasy urządzenie, na którym każdy może wykonać potrzebne badania. To jest wynik doświadczeń z pobytu w Stanach Zjednoczonych. Nasze Centrum Badań Klinicznych to prosta kalka z Narodowego Instytutu Zdrowia w Bethesda w USA.

Na czym, oprócz wspomnianych marchewek, polega polityka personalna? Jakich danych używacie do oceny efektywności naukowej pracowników?

Co roku robimy ocenę postępów naukowych dla naszych własnych potrzeb. W Bibliotece Głównej gromadzimy dane dotyczące osiągnięć i badań każdego naszego pracownika, nie tylko naukowców, bo czasami pojawiają się publikacje osób, które są zatrudnione na etatach szpitalnych czy dydaktycznych. Co roku informacje są przekazywane dziekanom i prorektorowi ds. nauki. Szefowie jednostek uniwersytetu spotykają się ze wszystkimi pracownikami w celu omówienia sytuacji. Szczególnie ważne jest to w przypadku osób, którym w danym momencie idzie słabiej. Jeżeli widzimy w kimś potencjał, który w danej chwili nie jest wykorzystywany, wspieramy takie osoby pomagając im wejść w bliską jej tematykę badawczą, np. do zespołu realizującego grant o odpowiedniej tematyce, czy też w przygotowaniu nowego własnego projektu. Bardzo często kończy się to sukcesem. Aktywną politykę personalną, polegającą na przechodzeniu z etatów naukowo-dydaktycznych na badawcze lub odwrotnie, prowadzimy od wielu lat. W poprzednich latach niektóre uczelnie potrafiły zmniejszyć liczbę N o 30 procent. U nas od lat jest polityka, w wyniku której pomagamy ludziom prowadzić badania, pisać prace naukowe, lub spełniać się w roli dydaktyków czy lekarzy, bo to charakterystyczne dla tego typu uczelni, jak nasza. Lekarze w coraz mniejszym stopniu interesują się nauką, odchodzą zatem z etatów naukowych do kliniki, a czasami do prywatnych jednostek leczniczych. Postawiliśmy od lat na mobilizowanie ludzi do pracy naukowej. Szereg osób przeszło więc w ostatnich latach także na etaty naukowo-dydaktyczne, bo dzięki możliwościom, które stwarzamy – bazom danych czy core facilities – odnaleźli się w tym obszarze.

Pytał pan o ocenę efektywności naukowej – to bardzo ważna sprawa. Mój zastępca, prof. Marcin Moniuszko, nasz prorektor ds. nauki, stworzył wskaźnik kosztów uzyskania jednego punktu IF (Impact Factor). Ile trzeba zapłacić, aby zdobyć jeden punkt IF? Okazuje się, że na Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku „zdobycie” jednego punktu IF za publikacje, będące efektem projektów finansowanych z subwencji UMB kosztuje średnio kilkanaście razy taniej niż w grantach NCN. Może to nie jest absolutny wskaźnik, ale pokazuje on korzyści z dobrego zarządzania środkami na badania.

Co pan sądzi o zasadach oceny dyscyplin, wedle których prowadzona była obecna ewaluacja?

W różnych dziedzinach nauki ocena może, a pewnie wręcz powinna, odbywać się na odmiennych zasadach, na podstawie dopasowanych do ich specyfiki kryteriów. Akurat w medycynie dobre publikacje są właściwą podstawą ewaluacji osiągnięć naukowych. Abstrahując od listy czasopism, jej wad i zalet, dla nas ewaluacja tego rodzaju jak obecna, wydaje się być miarodajną. Natomiast kwestia wyceny publikacji powinna być przemyślana na nowo. Taka sama liczba punktów za artykuł w najbardziej prestiżowym czasopiśmie i za monografię opublikowaną w regionalnym wydawnictwie nie wydaje się być najlepszym rozwiązaniem. Chcielibyśmy, aby nasi pracownicy publikowali w najlepszych międzynarodowych periodykach, bo dzięki temu ich wyniki są widoczne i doceniane w świecie. Mamy na uniwersytecie własne czasopisma naukowe, jednak nie są one pierwszym wyborem przy publikowaniu ważnych wyników, choć staramy się o ich dobrą pozycję w nauce.

Jak wiemy w kontekście oceny, istnieje też dyskusja o czasopismach z grupy MDPI, ale niektóre prace tam publikowane są także wysoko cytowane. Może więc nie brać pod uwagę przypisanych czasopismom punktów czy ich współczynnika wpływu, czyli miejsca publikacji, ale cytowania konkretnego artykułu, czyli wartość samej pracy naukowej, a przynajmniej jej postrzeganie przez międzynarodowe środowisko badaczy?

Chciałem też zwrócić uwagę na pewne niedoskonałości, a może tylko cechy ewaluacji, które nie pozwoliły nam pokazać całego dorobku. Nasi najlepsi badacze mogli zapełnić swoimi osiągnięciami nawet czterdzieści slotów, a mogli pokazać do oceny tylko cztery. Dlaczego inne uczelnie medyczne trochę słabiej wypadły? Dlatego, że do jednego worka wrzucono uczelnie medyczne z instytutami naukowymi. Nasi pracownicy uczestniczą w dydaktyce, leczą w szpitalach, a to stawia ich w zupełnie innej sytuacji niż naukowców z instytutów.

Nie było nam też potrzebne całe to zamieszanie z dyscyplinami. Mamy w medycynie trzy dyscypliny: nauki medyczne, farmaceutyczne i o zdrowiu (nauk o kulturze fizycznej, czwartej dyscyplinie w dziedzinie nauk medycznych, nie uprawia się w żadnej uczelni medycznej). Ludzie się zastanawiali się, do której się zapisać, jak raportować do POL-onu dane osiągnięcie. Nie jestem też zwolennikiem slotów. Nasi naukowcy nie rozumieli, co to jest. Trochę żartem powiem, że u nas na Uczelni w pewnym momencie było „zabronione” posługiwanie się tym pojęciem. Oczywiście na wewnętrzne potrzeby sprawdzaliśmy, komu jak idzie w kontekście ewaluacji dyscyplin, np. po to, żeby wiedzieć komu trzeba pomóc, kogo zmobilizować. Czasami, gdy jacyś pracownicy orientowali się, o co chodzi w tych slotach i punktach, nagle chcieli się afiliować do innej dyscypliny, bo gdy jesteś jedynym autorem z określonej dyscypliny, to masz przypisane dużo punktów. Powodowało to szereg niepotrzebnych działań. Naukowcy zamiast myśleć o pracy naukowej, zastanawiali się, jak dobrze wypełnić sloty. To był zmarnowany czas i siły. Musimy się skupiać na wartościowych badaniach i dobrych publikacjach. Zamiast tracić czas na te problemy, róbmy dobre badania. Nie ma sensu zastanawiać się, czy należą one do tej, czy innej dyscypliny. Może trzeba akurat w przypadku medycyny lepiej byłoby oceniać jedną dziedzinę, a nie trzy dyscypliny?

Podsumowując, cieszymy się z wyniku ewaluacji, jaki uzyskał Uniwersytet Medyczny w Białymstoku, ale nie traktujemy tego z triumfalizmem. Mamy szereg nowych pomysłów na to, jak i jakie prowadzić badania. Natomiast najważniejszym elementem są ludzie. Coraz mniej młodych chce pracować na uczelni, gdyż w innych miejscach znajdą lepsze warunki pracy i lepsze wynagrodzenia. I to jest smutne. Boje się, żebyśmy tego celu nie zgubili. Sama ewaluacja to rzecz wtórna. Ważne, żeby jej nowe zasady pojawiły się szybko, bo już kolejny raz jesteśmy w takiej sytuacji, gdy trwa nowy okres oceny, a nie wiemy, jak ona będzie wyglądać, jakie zasady będą w niej obowiązywać.

Rozmawiał Piotr Kieraciński

Wróć