Magdalena Bajer
Nie mamy w historii zbyt wielu dzieł, które trwają od początków w jednej z minionych epok do dzisiaj. Trwają, spełniając te same od początku zadania, modyfikowane jedynie zmianami cywilizacyjnymi, nie koniunkturą polityczną ani modą.
Takim dziełem jest Ossolineum, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, skarbnica książek i druków, muzeum zabytków oraz wydawnictwo, przez dwieście lat to samo, mimo okresów przymusowego zamknięcia, koniecznego kamuflażu w warunkach ideologicznej opresji i, co trzeba podkreślić, mimo niechcianej wędrówki z miasta na kresach wschodnich, Lwowa, do położonego nad zachodnią rzeką graniczną Wrocławia.
W 2019 roku prestiżową nagrodę Jerzmanowskich, przyznawaną z upoważnienia fundatorów przez Polską Akademię Umiejętności, otrzymał dyrektor Ossolineum dr Adolf Juzwenko, co daje asumpt do przypomnienia dziejów zakładu i szerszego kręgu związanych z nim elit kulturalnych.
Cała historia Ossolineum pokazuje ważne cechy postaw społecznych dużej części warstwy ziemiańskiej – w epoce zaborów – i przeważającej części inteligencji w międzywojniu oraz w PRL. Ostatni etap tej historii jest powrotem do zerwanej (szczęściem nieostatecznie) tradycji, podjęciem ciągłości. Wspomniane cechy to, mówiąc najkrócej: światły patriotyzm, dostrzeganie i rozumienie wspólnych potrzeb, odpowiedzialność wynikająca z tego, czym się góruje w społeczeństwie, i umiejętność służenia rodakom skutecznie.
„Myśl, iż mam żyć w pamięci moich współziomków, bliskiego już zachodu starca, otuchą przyszłości chęci zagrzewa i siły pokrzepia. Pragnąłem jedynie zrobić przysługę mej ojczyźnie, rozciągnąć jej użyteczność do najdalszych pokoleń. Jeżeli nadając temu dziełu istnienie, nadałem i trwałość, celu mych zamiarów dopiąłem. Mogę rzec z Horacym: Exegi monumentum aere perennis (wybudowałem pomnik trwalszy niż ze spiżu)”. To słowa Józefa Maksymiliana Ossolińskiego pisane we Wiedniu, prawdopodobnie wtedy, gdy los jego życiowego przedsięwzięcia był już pewny, a wielu późniejszych zagrożeń nie można było przewidzieć. Jak nie można było przewidzieć wytrwałego, jak się okazywało skutecznego ich przezwyciężania, gdy się urzeczywistniały.
Z perspektywy dwustu lat los Zakładu Ossolińskich nie wydaje się doświadczeniem historycznym zamkniętym, pozostając ciągle aktualnym wzorem podejmowania i realizowania idei spoza doraźnego horyzontu i wymiaru. W początkach XIX stulecia był to także wyjątkowy wzór niezwykle szczodrego mecenatu, jaki dzisiaj może i powinno sprawować przede wszystkim państwo. Dzieje Ossolineum są także rezerwuarem przykładów różnorodnych postaw i uwarunkowanych nimi działań obywatelskich, które nie przestają być aktualne w zmienionych warunkach ustrojowych, a także przy nowych możliwościach technicznych.
Za metrykę urodzenia Ossolineum uważają historycy 4 czerwca 1817 roku, kiedy to cesarz Franciszek I zatwierdził dokument ustanowienia biblioteki autorstwa fundatora. Warto przytoczyć próbkę, bowiem historia pokazała jak przenikliwym wizjonerem był Ossoliński, żyjący przed wielkimi wojnami, które przeorały porządek polityczny, prawny i terytorialny Europy. „Stanowię: 1. Wszystkie moje księgi drukowane, rękopisma, zbiory rycin, map, medali, obrazów, posągów, słowem wszystko, co do umiejętności i sztuki ściąga się, po moim zgonie w mojej własności znajdzie się, na założenie publicznej biblioteki w mieście stołecznym Galicji, Lwowie, przekazuję i przeznaczam (…). 3. Na tejże Biblioteki utrzymanie i uposażenie dochód roczny 6 000 zł reńskich przeznaczam, który częścią z dóbr moich dziedzicznych (…) płaconym mieć chcę”.
We wrześniu tego samego roku pisał do matematyka i filozofa, Jędrzeja Śniadeckiego: „Fundowałem publiczną bibliotekę we Lwowie; zapisałem na nią wszystkie moje dobra w Galicji w ten sposób, że urząd kuratora biblioteki będzie sprawowany przez osoby z familii ode mnie wymienionych (…). Kurator ten będzie miał, pod dozorem Stanów, najwyższą zwierzchność i zawiadowanie dobrami, płacąc rocznie z nich na dochód biblioteki 24 tysiące złotych, mające być co 50 lat ewaluowane. Połączyłem publiczną z prywatną własność dla tym mocniejszego zagruntowania mego ustanowienia, ażeby od żadnej strony nie mogło być naruszone. Kupiłem na tę bibliotekę okazały kościół karmelitanek we Lwowie. Cesarz potwierdził instytut w swej zupełności oraz w protekcję przyjął”.
Równie jasno i konkretnie zapisał Ossoliński warunki zarządzania księgozbiorem, obowiązki i uprawnienia kuratora literackiego czuwającego nad całością spraw Biblioteki, przywileje czytelników, które umożliwiały korzystanie z księgozbioru także w domu (przy oczywistych ograniczeniach), co było ważne w okresach zaostrzeń cenzury i wzmożonej kontroli austriackich urzędników.
W roku 1823 nastąpiło znaczne powiększenie zasobów Biblioteki, ale także, co w różnych momentach historycznych okazywało się ważniejsze, umocnienie jej trwałości. Ossoliński zawarł umowę z księciem Henrykiem Lubomirskim, właścicielem Ordynacji Przeworskiej, działaczem politycznym i mecenasem sztuki, zapewniającą dziedziczenie funkcji kuratorów przez jego potomków. Biblioteka im. Ossolińskich posiadała odtąd, obok zbiorów fundatora, kolekcje Lubomirskich, składające się z ksiąg, obrazów, medali, starożytności… W umowie zapisano, iż mają one „po wieczne czasy” nosić miano Muzeum Lubomirskich. Miało to znaczenie w najnowszej historii Ossolineum i już teraz warto powiedzieć, że naprzeciw wrocławskiej siedziby Zakładu Narodowego stanie w nieodległej, jak się zdaje, przyszłości specjalnie wybudowane Muzeum Lubomirskich.
Po śmierci Józefa Maksymiliana Ossolińskiego w roku 1826 jego zbiory ofiarowane ojczyźnie (miasto Lwów było siedzibą, nie właścicielem, co ma znaczenie w pertraktacjach z Ukraińcami), przewieziono z Wiednia do Lwowa. Pierwszym dyrektorem zakładu został Franciszek Siarczyński, któremu przypadły zadania głównie organizacyjne i pilnowanie prac budowlano-adaptacyjnych. Zaczął jeszcze przed ich końcem wydawać czasopismo naukowe, co stanowi intelektualną metrykę urodzenia Ossolineum, zarazem początek konsolidowania się, galicyjskiej najpierw, elity wokół nowego ośrodka kultury. Od tego początku był on, zgodnie z wolą fundatora, naznaczony myślą patriotyczną, co trafnie odczytywała zaborcza cenzura, ingerując często i bezwzględnie.
Wybuch powstania listopadowego w Królestwie Polskim poddał próbom więzi ideowe łączące pracowników zakładu, z których wychodzili jako silna już wspólnota. W połowie 1831 roku dyrektorem został Konstanty Słotwiński, osobiście zaangażowany w działalność narodowowyzwoleńczą, któremu udało się rok później otworzyć czytelnię zakładu i drukarnię z litografią, co umożliwiało intensywny rozwój wydawnictwa. Rychło jednak nadeszły represje. W marcu 1834 roku dyrektor pisał ze Lwowa do Henryka Lubomirskiego: „Dzień dzisiejszy miał dla mnie wielkie nieprzyjemności, ale szczęśliwie minęły. Rząd łaskawy i sprawiedliwy kazał zamknąć drukarnię instytutową, przez Najjaśniejszego Pana pozwoloną – dlaczego? Bo zawiadowca (Ząbkowski) nie jest obywatelem austriackim. Co większa, bez wyroku, bez uprzedniego uwiadomienia nasłano komisarza policji z dwoma rewizorami i kazano zapieczętować prasy. Oparłem się tej dowolności, protestując najsolenniej w imieniu Zakładu, opieką Najjaśniejszego Pana zaszczyconego, bo wiem, że łatwiej zapieczętować niżeli odpieczętować, a tak drukarnia przez kilka miesięcy niewypowiedzianą szkodę ponieść by musiała. Przyjąłem więc na siebie całą odpowiedzialność i tym sposobem wstrzymałem na chwilę zapieczętowanie…”.
Narodziny w dobie niewoli, przy wytkniętym jasno celu, jakim było oświecane narodu, służba nauce, by nie odstawała od głównego światowego nurtu, danie do wypełniania tych zadań potrzebnych narzędzi – wszystko to warunkowało ukształtowanie się środowiska ludzi światłych o rozległych horyzontach, zarazem o silnych charakterach i odważnych w obronie instytucji, z którą szybko się identyfikowali.
Wydarzenia epoki rozbiorowej przynosiły Ossolineum i Ossolińczykom gwałtowne nieraz odmiany losu. Oddzielenie granicą zaboru Galicji od Królestwa – kolebki powstań narodowych – nie zwiększało bezpieczeństwa, bo też oddziaływanie Zakładu Narodowego bardzo szybko wykroczyło poza tę granicę.
W lutym 1835 roku, gdy Słotwiński siedział w więzieniu za drukowanie konspiracyjnych tekstów w zakładowej drukarni, Henryk Lubomirski pisał do Wydziału Stanowego: „Cały personel, będący przy Zakładzie, użyty jest ciągiem do spisywania, tak bardzo każdej bibliotece potrzebnego, katalogu kartkowego, za pomocą którego wszystkie inne katalogi już z największą łatwością sporządzane być mogą. Kilkadziesiąt tysięcy kartek już jest spisanych. Jest to robota prawdziwie nagła i niezbędnie potrzebna, a gdy się ukończy, (…) postawi Książnicę naszą w rzędzie pierwszych w Europie”.
Wstrzemięźliwe proroctwo. Spełniło się na przekór przeciwnościom, jakie Ossolineum dzieliło z Polską i Polakami, a za sprawą swoich pracowników i mecenasów, którym przeciwności dziejowe sprzyjały w umacnianiu przywiązania do dzieła, jakie współtworzyli. Opresje i niedole czasu galicyjskiej rabacji w okresie Wiosny Ludów, powstania styczniowego, pierwszej wojny światowej, która we Lwowie skończyła się dopiero w roku 1919 ostatecznym zwycięstwem nad Ukraińcami – wszystko to były kolejne, coraz bardziej wspólne przeżycia coraz szerszego kręgu Ossolińczyków. Jan Parandowski, przyszły pisarz, wtedy student Wydziału Filozoficznego UJK, zanotował w grudniu 1919 roku: „Zwiedzałem Ossolineum, witając się ze starymi murami po zawierusze wojennej i szukając w nich jej śladów. Nie były zbyt liczne, najmniejszy jednak przejmował trwogą, bo wszystko tu mogło się skończyć katastrofą. Gdy tak wędrowałem korytarzami książek, tymi ciasnymi przesmykami biegnącymi między rzędami półek, trafiłem na półkę, którą kula przewierciła na wylot, a nawet wgryzła się w najbliższą książkę. Wyjąłem książkę, a kula z niej wypadła. Był to tom Scriptores historiae Augustae, miejsce zaś, gdzie kula się zatrzymała, zaznaczyła ostrym odciskiem, jakby chciała je podkreślić. Było to zdanie: »Teraz, kiedy cesarz Probus pobił barbarzyńców, nie będzie już nigdy wojny«. Napisał je w roku 276 naszej ery zacny Flavius Vopiscus”.
Wojna miała przyjść po dwudziestu latach i odmienić zasadniczo los narodowej książnicy, która w dwudziestoletniej przerwie osiągnęła pozycję najpierwszego w Polsce i znaczącego w Europie wydawnictwa książek naukowych, a także serii znakomicie naukowo opracowanych arcydzieł rodzimej klasyki, przekładów, lektur szkolnych.
W 1928 roku obchodzono uroczyście stulecie przybycia do Lwowa wiedeńskiego księgozbioru Józefa Maksymiliana Ossolińskiego. Ówczesny kustosz Zakładu Narodowego, Władysław Tadeusz Wisłocki, pisał w artykule jubileuszowym: „Jeśli fundacja Ossolińskiego rozrosła się do takich rozmiarów, uczyniła i czyni tak wiele dla społeczeństwa polskiego nie tylko na polu nauki i sztuki, ale również pracy społecznej i podtrzymywania ducha narodowego, jeśli zdołała pozyskać taką sympatię w społeczeństwie, jaką się do dziś cieszy, to jest to w dużej mierze skutkiem szczęśliwego doboru ludzi, którzy – zajmując stanowiska kierownicze czy też urzędnicze w Ossolineum – poświęcali mu całą swoją energię, wiedzę i przede wszystkim… serce”.
Druga wojna światowa przyniosła „zawsze wiernemu” miastu dwie okupacje. Zarówno hitlerowskie Niemcy, jak Związek Sowiecki stawiały Ossolineum przed groźbą zawłaszczenia zbiorów, a działania wojenne narażały je na zniszczenie. Ani jednego, ani drugiego nie udało się całkiem uniknąć. Sowieci formalnie przekształcili Zakład Narodowy im. Ossolińskich w bibliotekę ukraińskiej, a de facto moskiewskiej akademii nauk.
Ossolińczycy przeszli tę próbę heroicznie, pracując bez wytchnienia nad zabezpieczaniem zbiorów przed zniszczeniem po bombardowaniach i nad ratowaniem przed represjami pracowników, ale i autorów książek naukowych, chowając głęboko te, które były ideologicznie wrogie marksizmowi, wycofując karty katalogowe książek antyniemieckich (dokładniej: antyfaszystowskich) autorstwa żyjących uczonych.
Kiedy Lwów, decyzją zwycięskich mocarstw, przypadł sowieckiej Rosji, los Ossolineum okazał się nie mniej złowrogi niż podczas wojny. Po dysputach wśród intelektualistów planujących rozwój kultury polskiej w nowych, nie do końca przewidzianych warunkach, argumentowano za przeniesieniem części (zwróconej nam przez Ukraińców) zbiorów Zakładu Narodowego do Wrocławia, gdzie znalazło się wielu profesorów lwowskich i powstawał polski uniwersytet.
Stopniowo zacieśniał się ideologiczny gorset, w jaki władze skrępowały instytucje kulturalne, podporządkowując je centralnemu zarządzaniu. W lipcu 1953 roku Ossolineum włączono do Polskiej Akademii Nauk, instytucji państwowej utworzonej na gruzach samorządnych organizacji uczonych – PAU i Towarzystwa Naukowego Warszawskiego, dzieląc na dwie części: Bibliotekę PAN i Wydawnictwo PAN. Dane mi było poznać obie. W czytelni biblioteki spędzałam każde niemal popołudnie przez cztery lata studiów, które w przypadku polonistyki polegają na czytaniu lektur i opracowań. W wydawnictwie dostałam pierwszą w życiu pracę – najpierw w korekcie, później w dziale reklamy (nie przypominał dzisiejszych odpowiedników).
W bibliotece – od szatni po katalog – czuło się trudne do wyrażenia „lwowskie dostojeństwo”, klimat najwyższej intelektualnej miary. Potwierdzali to koledzy przybyli na studia z różnych miejsc, nie tylko lwowianie i niekoniecznie słuchacze lwowskich profesorów, zajmujących w czytelni stałe miejsca.
W maju 1951 roku wisiał w gazetce ściennej artykuł (podpisany nazwiskiem) z takim tekstem: „Odbyło się na terenie Biblioteki uroczyste otwarcie Gabinetu marksizmu-leninizmu jako specjalnego działu Biblioteki (…). Jest to poważnym osiągnięciem z uwagi na szczególne zadanie, jakie winny dziś spełniać biblioteki w walce o zrealizowanie planu 6-letniego na odcinku kulturalnym. Jeśli biblioteki stać się winny ważnymi narzędziami budowy socjalizmu w Polsce, jeśli zadanie ich polega na aktywnym współdziałaniu w socjalistycznym wychowaniu społeczeństwa (…) tedy biblioteka Ossolineum staje dziś na wysokości zadania”. Nie sposób rozstrzygnąć, czy deklaracje tak ostentacyjne były serwitutem świadomie świadczonym narzuconej władzy, której oczekiwania w tym względzie nie wymagały subtelniejszych sformułowań, ale z perspektywy odzyskanej w 1989 roku suwerenności trzeba docenić skumulowane wysiłki Ossolińczyków, które sprawiły, że zahamowaną na ponad pół wieku ciągłość służby narodowej kulturze, pełnionej na najwyższym poziomie wiedzy i ofiarności, można było podjąć – zgodnie z wolą fundatora i środowiska, jakie zapoczątkował.
Z doktorem Adolfem Juzwenko, dyrektorem Ossolineum od 1990 roku, rozmawiałam kilkakroć, także w chwilach trudnych, kiedy „przeszłości mary” przeszkadzały w powrocie zakładu do stanu, jaki wyznaczył mu dwieście lat temu Józef Maksymilian Ossoliński, a które to przeznaczenie bynajmniej się nie zdezaktualizowało.
Długo krwawiącą raną był antagonizm (mówiąc oględnie) powodowany odmową zwrócenia nam zbioru prasy polskiej (jedynego kompletnego), który niszczał w złych warunkach we Lwowie, nie mając dla Ukraińców porównywalnej wartości.
Adolf Juzwenko – w nowych warunkach ustrojowych – postawił sobie za cel nawiązanie zerwanej ciągłości dziejowej, przywrócenie tradycji, a dokładnie nadanie narodowej skarbnicy właściwego jej statusu, jaki bardzo konkretnie opisał w swoim „Ustanowieniu” fundator, a uzupełniała je „Ustanowa” Ordynacji Przeworskiej Lubomirskich. Wedle tych dokumentów Zakład Narodowy im. Ossolińskich stanowią: Biblioteka, Muzeum Lubomirskich i Wydawnictwo. Odtwarzanie tej całości wymagało trudnych negocjacji, dalekowzrocznych przewidywań i dyplomatycznych umiejętności.
Piątego stycznia 1995 roku Sejm Rzeczypospolitej przywrócił zakładowi status fundacji dobra publicznego, co przyniosło falę darowizn, depozytów, zapisów testamentowych – świadectwo pamięci i ufności pokładanej w instytucji powierzonej, w przeważającej mierze, obywatelskiej trosce. Przypomnę, że swoje cenne archiwa zdeponowali w Ossolineum m.in. Władysław Bartoszewski i Jan Nowak-Jeziorański. Wydawnictwo stało się przedmiotem sporu między PAN i Ossolineum; wróciło w jego struktury dopiero w 2013 roku.
Wśród nowych kuratorów znaleźli się: Władysław Bartoszewski (miałam okazję rozmawiać o tym z profesorem w wywiadzie dla „Odry”), Mieczysław Ledóchowski, Jan Nowak-Jeziorański. Ten ostatni mówił w styczniu 1997 roku: „Trzeba popularyzować Ossolineum, tłumaczyć ludziom, jaką wartość ma ta placówka, jak powstała, jak rosła, jakie znaczenie dla kultury polskiej posiadają te zbiory i dlaczego powinny w całości znaleźć się w Polsce. Muszą być ludzie, poza samą dyrekcją Zakładu, naprawdę tej idei oddani, którzy będą chcieli i umieli wyraźnie ją artykułować w rozmowach z Ukraińcami, nie wywołując zadrażnień. Przemilczanie wcale nie pomaga dialogowi obu narodów, bo pozostawia urazy”.
Dyrektor Juzwenko prowadził (i prowadzi) dialog skutecznie; etapy tej drogi warte są osobnej opowieści, łącznie z dokładnym opisem obecnej sytuacji. Określając najkrócej, teraz jest to dialog osób życzliwych, po obu stronach, przy podejrzliwej czujności części władz ukraińskich.
Uczyniwszy Zakład Narodowy fundacją, jaką był z woli Józefa Maksymiliana Ossolińskiego, późny wnuk postarał się o odnowienie i utrwalenie związków z Lubomirskimi, żeby mógł się odrodzić trzeci integralny jego człon. Sam tak to opisał: „Ponieważ ordynacja przestała istnieć w 1945 roku, istniało zagrożenie, że pojawią się roszczenia spadkobierców. Postanowiłem ich odnaleźć. Okazało się, że pozostali jedynie spadkobiercy po kądzieli: Elżbieta Rufener-Sapieha w Szwajcarii, Eustachy Sapieha w Kenii, Antoni i Andrzej Potuliccy w Stanach Zjednoczonych, Kazimierz Potulicki w Kanadzie oraz Jadwiga Sierakowska-Rej w Luksemburgu. Wszystkich ich zaprosiliśmy na Zamek Królewski w Warszawie, gdzie 17 września (2002) podpisaliśmy uroczyste postanowienie. Jego sygnatariusze, biorąc pod uwagę historię, tradycję i wcześniejsze zapisy stanowiące Ossolineum, zwrócili się do wszystkich członków rodziny o to, by wspierali działania Ossolineum na rzecz odzyskiwania zbiorów Lubomirskich, w celu odtworzenia w strukturach zakładu Muzeum. Równocześnie zadeklarowali, że nie wystąpią z żadnymi roszczeniami, ale będą wspierać Ossolineum”.
W roku 2006 otwarto we Wrocławiu Muzeum „Pana Tadeusza”, którego centralnym zabytkiem jest rękopis epopei narodowej, a całość nowoczesnej placówki pokazuje istotę polskiego romantyzmu. Sam rękopis, zdeponowany w Ossolineum we Lwowie przez właściciela, Artura Tarnowskiego, w roku 1939, przeszedł dramatyczną wojenną peregrynację, by, zakupiony w 1999 roku przez miasto Wrocław, stać się własnością Zakładu Narodowego.
Dwa wieki dziejów Ossolineum zawierają niejedną cenną naukę dla potomnych. Przypominając je w wielkim skrócie posiłkowałam się książką pt. Skarbie, w opracowaniu Marty Markowskiej, która też dokonała wyboru bardzo licznych cytatów, przygotowaną wspólnie przez Ośrodek KARTA i Ossolineum, wydaną przez to ostatnie w roku 2007.
W tej, tak często dramatycznej, historii szczególnie godną uwagi i naśladowania wartością jest, moim zdaniem, które tu powtórzę, powstanie i rozwój środowiska, które szybko pojęło znaczenie instytucji, jaką współtworzyło i zidentyfikowało z nią swoje życiowe cele. Naturalną tego konsekwencją stała się ofiarna służba, bez względu na trudności i zagrożenia – niezwykle owocna.
Rozwój kultury zawsze potrzebuje takich gremiów i zawsze umieją one posługiwać się autentycznymi kryteriami oceny, zarówno aktualnej sytuacji, wynikających stąd zadań, jak też ludzi, którzy zadania podejmują.
Obserwując działalność (archiwalną, wystawienniczą, odczytową), czytając wydawane książki, sądzę, że dzisiaj takim środowiskiem jest już i ciągle się staje właśnie „Karta”. W porównaniu z Ossolineum ma niedługą jeszcze historię, ale analogiczną metrykę. To wyróżnia i zobowiązuje.
Wróć