Michał Rauszer
Od wielu lat w wielu obszarach badań powstają różnego rodzaju prace, które analizują, w jaki sposób władza oddziałuje na ludzi, jak ich zniewala, za pomocą jakich środków, jakie są tego konsekwencje. Badania te prowadzi się w różnych paradygmatach badawczych, mają także różne cele. W rezultacie mamy różne tradycje badań nad systemami podporzadkowania, kapitalizmu, komunizmu, badania and niewolnictwem, mobbingiem, przemocą patriarchalną i wiele innych. W każdym z tych obszarów każdy badacz potrafiłby wskazać co najmniej kilka prac, z którymi miał do czynienia. Te skądinąd znakomite badania najczęściej zapominają o jednej ważnej rzeczy, mianowicie o ludziach, którzy w ową relację są uwikłani. A raczej o tym, co ci ludzie z tymi relacjami robią. Innymi słowy w badaniach tych zapomina się, że człowiek w sytuacji podporządkowania nigdy nie pozostaje bierny. Niestety jego reakcja i zachowanie wobec przeróżnych systemów podporządkowania bardzo rzadko zostają włączone w analizy tychże systemów. Jest to o tyle istotne, że czasem czynniki, które służyły zniewoleniu, zostają przez podporządkowanych przejęte i wykorzystane w emancypacji. Przykładowo religia chrześcijańska była wobec rdzennych ludów obu Ameryk czynnikiem ujarzmiającym, czymś, czemu mieli się siłą podporządkowywać. Z czasem jednak ludzie ci przejęli ją jako własną i służyła ona ich upodmiotowieniu, dawała nadzieję, nierzadko uczłowieczała. Wystarczy wspomnieć znaczenie figury Matki Bożej z Guadelupe czy jej kult wśród mieszkańców stanu Chiapas.
Przykłady tego typu można mnożyć i warto je mnożyć. W XIX wieku w okolicach Sandomierza i na sporej części Świętokrzyskiego istniała wariacja zwyczaju dożynkowego, który nazywał się okrężne. W ostatni dzień zbiorów na polu, po wykonaniu pracy, chłopi i chłopki łapali karbowego i każdego urzędnika dworskiego, okładali ich ostami w sposób przypominający chłostanie, a następnie prowadzili do dworu. Był to jedyny moment, kiedy chłopi mogli legalnie w ten sposób postąpić z urzędnikami dworskimi. Przez cały rok chłostani byli oni i to bynajmniej nie ostem. Po wyłapaniu karbowych chłopi formowali pochód ze związanymi i udawali się z pieśnią do dworu. W dworze uczestników witał pan, wykupywał swoich urzędników „pojmanych” przez chłopów i rozpoczynano zabawę ze śpiewami, wódką i wesołymi tańcami. Trudno powiedzieć, w jaki sposób ten zwyczaj powstał, ale rola pana dworu w nim jest dość znacząca. Wyraźnie nie tylko przyzwalał, lecz także zachęcał do jego praktykowania, chętnie fundując wódkę i poczęstunek. Kiedy spojrzymy na to, jak chłopi występowali jawnie przeciw swemu panu, to zobaczymy, że robili to właśnie w taki sam sposób, którego uczyli się przy okazji corocznych zwyczajów. Łapali i bili urzędników dworskich, a następnie uzbrojoną po zęby bandą nachodzili dwór.
Okrężne jest jednym z wielu obecnych w historii zwyczajów karnawałowego odwrócenia ról. W każdym właściwie historycznie hierarchicznym systemie istniał w okresie karnawału zwyczaj „odwrócenia”. W zachodniej Europie w okresie karnawału parodiowano msze święte, przebierano świnie za księży, a najbiedniejszego żebraka wybierano na króla, która sprawował w tym czasie „niepodzielną” władzę. Wielu antropologów zastanawiało się nad znaczeniem tego typu praktyk. Z jednej strony dają one rodzaj upustu, możliwość „spuszczenia pary”, po to żeby przez cały rok utrzymać hierarchię na swoim miejscu. Tłum, kiedy się wyszaleje, wróci na swoje miejsce w porządku społecznym. Z drugiej strony takie zwyczaje dawały możliwość pomyślenia sobie o świecie skonstruowanym inaczej, na opak, bez panów, albo takim, kiedy to panowie są służącymi. Poza tym, jak widzieliśmy to przy okazji okrężnego, uczyły, jak się zachowywać, kiedy będzie się można wobec pana zbuntować.
Od czasów wojen chłopskich w Niemczech w latach 1524-1526 takie chłopskie oddziały, napadające zbrojnie na dwory, pałace i zamki, określa się jako Baltringen Haufen. Nazwa wzięła się od tego, że najbardziej sprawny chłopski oddział zorganizowano właśnie w miejscowości Baltringen. Oddziały takie odznaczały się mieszaniną dość swobodnego podejścia do taktyki wojskowej i surową dyscypliną. Wyglądały trochę jak zbieranina naprędce skrzykniętych chłopów, uzbrojonych w co popadnie, ale potrafiły być bardzo skuteczne. O czym boleśnie przekonywano się od czasów słynnych husyckich cepów i wozów bojowych czy w trakcie insurekcji kościuszkowskiej. Oddziały takie opierały się oczywiście na sile liczby, sprawności chłopskiej. Jednym z najbardziej znamienitych przykładów takiej chłopskiej organizacji oddziałów był bunt w starostwie libuskim w latach 1755-1758. Chłopskie bunty tłumiono zwykle, wzywając do wsi wojsko i kwaterując żołnierzy w chłopskich chatach. Chłopi musieli w tym czasie utrzymywać żołnierzy. Technika ta nastawiona była na ekonomiczne złamanie krnąbrnych chłopów, których zapasy po prostu żołnierz wyjadał. W trakcie buntu w starostwie libuskim do wsi sprowadzono żołnierzy, ale chłopi nie pozwolili im rozlokować się po domach. Kiedy tylko oddział pacyfikacyjny pojawił się we wsi, chłopi natychmiast go otoczyli i nie wdając w potyczki, zmusili do stacjonowania we dworze i wyjadania zapasów dzierżawcy wsi Gordona, z którym chłopi walczyli. Możliwe to było dzięki organizacji chłopów, którzy siłą liczby i determinacją potrafili utrzymać żołnierzy w ryzach. Potrafili nawet wyprowadzać taktyczne manewry wyprzedzające ruchy rywala i zmuszać żołnierzy do pójścia w tym kierunku, w którym chcieli. Niesamowita organizacja chłopów była możliwa, bo postępowanie w takich sytuacjach ćwiczyli wcześniej. Choć nie mamy na to bezpośrednich dowodów, z pewnością kopiowali po prostu zachowanie w znanych sobie zwyczajach grupowych, takich jak opisywane okrężne.
Zwyczaje, które służą chłopom, i podporządkowanym w ogóle, do zbiorowego „praktykowania” polityki, znane są praktycznie we wszystkich społecznościach, w których rozwija się kultura podporządkowanych. W Europie Zachodniej taki zwyczaj nosił nazwę charivari, schivaare, chivaree, skimmington lub katzenjammer. Istota tych zwyczajów polegała na zbiorowych pochodach z towarzyszeniem głośnej, „kociej” muzyki. Czasem kocią muzykę wykonywano pod domem pana tak długo, że wymuszano na nim w ten sposób różne ustępstwa. A czasem zamiast zwykłego pochodu zwyczaj ten przekształcał się w zbrojne napady na domy panów. W XVII wieku, w trakcie niepokojów określanych jako Lady Skimmingoton, buntujący przebrali się za kobiety, po to żeby uniknąć rozpoznania.
Nieprzypadkowo bunty podporządkowanych miały najczęściej formę zaczerpniętą ze zwyczajów. Po prostu nie było innych form wyrażania sprzeciwu, takie formy jak manifestacja, walka polityczna wykształciły się dopiero z czasem, a i to bardzo często po prostu w wyniku ewolucji pewnych zwyczajów. Istnieje duże prawdopodobieństwo, graniczące z pewnością, że manifestacje polityczne w takiej formie, jaką znamy dzisiaj, z pochodem, hasłami, wyewoluowały z pochodów na Boże Ciało, ustanowionych w Europie w XIV wieku. Kiedy spojrzymy na zdjęcia robotniczych manifestacji z XIX wieku z Łodzi czy Warszawy, wyglądają one dosłownie jak pochody religijne, niesione są sztandary, śpiewane pieśni. Innym źródłem takiej formy manifestowania poglądów, szczególnie w Europie wschodniej, były pogrzeby. W czasach ostrej cenzury politycznej w carskiej Rosji wszelkie manifestacje polityczne były zakazane. Jedyną możliwością legalnego wyrażania poglądów były pogrzeby, stąd też pochody pogrzebowe i mowy nad trumną znanych działaczy, robotników czy robotnic stawały się okazją do politycznych manifestacji.
Opisywanie i badanie relacji władzy nigdy nie jest łatwe. Szczególnie kiedy nie do końca wiemy, co się dzieje wśród osób, wobec których ta władza jest stosowana. Jednym z niewielu, którzy zwrócili uwagę na pewien drobny szczegół w relacjach z władzą, był Hegel. W Fenomenologii ducha zawarł rozdział napisany pod wpływem rewolucji haitańskiej z 1804 r., kiedy to czarnoskórzy niewolnicy powstali przeciw władzy i proklamowali niezależną republikę. Zrobili to zainspirowani przesłaniem rewolucji francuskiej o powszechnej wolności i równości. Co ciekawe, do tłumienia rewolucji wysłano m.in. polskie oddziały, cześć żołnierzy jednak z różnych względów przyłączyła się do powstańców. Zbuntowani niewolnicy w 1805 roku proklamowali konstytucję, która zabraniała na wyspie osiedlać się białym, z wyjątkiem Polaków. Dokładnie: Polaków i Niemców, ale to już inna historia. Hegel był pod wielkim wrażeniem tej rewolucji, skłoniła go do zastanowienia się nad tym, co właściwie dzieje się w głowie „niewolnika”, kiedy ma styczność z panem. Interesowało go, jak on pana postrzega oraz jaki wywiera na niego wpływ. Hegel był jednym z pierwszych, którzy pokazali, że władza absolutna, jak w przypadku relacji pana i niewolnika, nie jest wyłącznie jednokierunkowa. Nie idzie od pana do niewolnika, także niewolnik wpływa i kształtuje relacje z panem.
Dobrze ilustrują to obserwacje Christiana Garve z podróży na Śląsk w 1780 roku. Pan był dla chłopa „kimś okropnym ze względu na posiadaną władzę i znienawidzonym z powodu świadczonych na jego rzecz opłat i wykonywanej pracy” (Alf Lüdke, Władza jako praktyka społeczna). Chłop wobec pana uchodzi za pokornego i oddanego, kiedy pan nie widzi, chłop będzie chciał zrobić wszystko przeciw jego woli i wbrew jego interesom. Taka sytuacja wywołuje w panach lęk, chęć odwetu, poza oczywiście realnymi stratami. Kiedy Hubert Vautrin podróżował po Rzeczypospolitej, pewnego razu zwrócił uwagę na głośne krzyki chłopów pracujących na placu budowy: „Sześciu wysokich włościan okrzykami dodawało sobie animuszu przy podnoszeniu beczki o średnicy dwu i pół stopy. Zajrzałem do środka, ciekawy, co zawierała tak ciężkiego, aby stwierdzić, że jest pusta, sucha i bez dna. Kiedy chłopi pracują w większej gromadzie, słyszy się często krzyki zachęty” (Hubert Vautrin, Obserwator w Polsce). Przed wzrokiem pana chłopi zdawali się wykonywać ciężką i potrzebną pracę, kiedy jednak przyjrzeć się bliżej tej sytuacji, okazuje się że, przymuszani do darmowej pracy na rzecz pana, robią wszystko, żeby się temu przeciwstawić. Takie udawanie przed panem pracy, posłuszeństwa, uległości, przesadne czapkowanie to nie tylko cecha polskiego chłopa. Robili tak i robią podporządkowani, zawsze kiedy tylko mogą.
Jeden z klasyków badań nad oporem podporządkowanych, amerykański antropolog James C. Scott, napisał, że dopiero od niedawna możemy buntować się w sposób jawny i nie ponosić za to konsekwencji. Jest to jednak możliwe tylko w kilku krajach. To, że strajk czy uliczna manifestacja są nie tylko możliwe, ale nawet chronione prawnie, jest zdobyczą niewielkiej części ludzkości ostatnich lat. Przez zdecydowanie większą część historii ludzie buntowali się w sposób ukryty, niejawny, anonimowy, w przebraniu, występując jawnie przeciw władzy wyłącznie w sytuacji skrajnej lub kiedy zewnętrzne okoliczności na to pozwalały. Wobec wyzysku, przemocy, pozbawienia praw ludzie stosują cały szereg środków, technik i strategii oporu. Taką strategią może być udawanie i pozorowanie pracy, do której wykonywania ktoś nas zmusza, ale może też być robienie jakiemuś panu w nocy pod domem hałasu tak, że nie może spać. Polscy chłopi w okresie pańszczyźnianym (XVI-XIX wiek) pośród jednej z wielu stosowali strategię strajku rolnego, która polegała na zbiorowej odmowie wykonywania pracy pańszczyźnianej na pańskim polu. Choć mówi się, że pierwszym strajkiem w dziejach był strajk niewolników budujących piramidy, to możemy być pewni, że strajk chłopów pańszczyźnianych stał się wzorcem do oporu dla robotników fabrycznych. Przynajmniej na ziemiach polskich. Zwłaszcza że ci robotnicy wywodzili się przecież ze wsi.
Konsekwencje oporu podporządkowanych bywają różne. Jawne i otwarte wystąpienie przeciwko panu mogło skończyć się krwawą pacyfikacją, ale bardzo często po takiej pacyfikacji pan dwa razy się zastanowił, kiedy próbował podnosić obciążenia ponad wymiar. I nie dotyczyło to wyłącznie polskiego chłopa. Uparty codzienny opór, polegający na sabotowaniu pracy, przynosił wymierne straty ekonomiczne i mógł doprowadzić folwark do bankructwa. Podobnie jak podkradanie w PRL-owskich fabrykach. Kiedy jeden robotnik ukradnie śrubkę, nic takiego się nie stanie, ale kiedy tysiąc robotników codziennie będzie wynosić z fabryki po jednej śrubce, fabryka zaczyna odczuwać bardzo realne straty. Problem polega jednak na tym, że ukryte formy oporu nie zawsze są w stanie podważyć system podporządkowania. Czasami jest tak, że służą podporządkowanym jako zastępcze wyładowanie negatywnych emocji, które w innych okolicznościach mogłoby przekształcić się w realną zmianę.
Artykuł jest prezentacją wyników badań zawartych w książce tegoż autora Siła podporządkowanych, Warszawa 2021, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego.
Dr Michał Rauszer, antropolog i kulturoznawca, Wydział Pedagogiczny Uniwersytetu Warszawskiego