logo
FA 7-8/2021 życie akademickie

Mariusz Karwowski

Czy już czas na Uniwersytet Lubelski?

Czy już czas na Uniwersytet Lubelski? 1

Federacja nie może być celem samym w sobie. Samo jej tworzenie, bez podbudowy i jasno określonych celów, ale także korzyści, jakie przyniesie każdej uczelni, jest pozbawione sensu. Zasadniczym elementem jest wyznaczenie kierunku, w jakim dążymy – zauważa rektor UMCS prof. Radosław Dobrowolski.

Środowe popołudnie, połowa marca, dwa lata temu. Ówczesny wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego Piotr Müller objeżdża Polskę, zachwalając przygotowaną w resorcie Konstytucję dla Nauki. Tego dnia jest w Lublinie. Frekwencja przyzwoita, choć aula im. Daszyńskiego na Wydziale Politologii i Dziennikarstwa UMCS nie pęka w szwach. Gość ze swadą odpowiada na pytania, rozwiewa wątpliwości, tłumaczy nowe zasady. Senną atmosferę przerywają dopiero jego słowa: Spuścizną minionych dekad jest rozdrobnienie polskiego szkolnictwa. W Lublinie mamy i Uniwersytet Przyrodniczy, i Uniwersytet Medyczny, a przecież w innych krajach w takim ośrodku akademickim byłyby to dwa silne wydziały jednego uniwersytetu, w tym wypadku UMCS. Efekt takiej konsolidacji to znaczący skok w rankingach, ale nie tylko.

Przez salę przetoczył się nerwowy szmer. To, co stanowiło dotąd o naszej sile, dziewięć szkół wyższych, w tym pięć publicznych, miało się teraz okazać słabością? – zdawało się pytać audytorium. Odpowiedź przyniosły wyniki rozstrzygniętego pół roku później ministerialnego konkursu IDUB. To jedna z najważniejszych inicjatyw przewidzianych w Ustawie 2.0. Wyłania podmioty, które są w stanie skutecznie konkurować z najlepszymi zagranicznymi ośrodkami akademickimi. Lubelskich uczelni próżno jednak szukać wśród beneficjentów. Nie ma ich ani w pierwszej, ani w drugiej dziesiątce laureatów.

Niewłaściwe parametry

Wyniki mogły być dla lubelskiego środowiska rozczarowujące. Poza wszystkim innym nieobecność w tak prestiżowym konkursie to po prostu plama wizerunkowa dla „największego ośrodka akademickiego po tej stronie Wisły”, jak zwykło się go określać w materiałach promocyjnych. Biorąc jednak pod uwagę ostatnią ewaluację, trudno było spodziewać się sukcesu. W sumie siedem wydziałów otrzymało najniższe możliwe noty, a te z najwyższymi, jak Politechnika Lubelska (A+ dla Wydziału Mechanicznego) i Uniwersytet Medyczny (A+ dla Wydziału Farmaceutycznego), nie spełniały wymogów konkursu IDUB co do liczby dziedzin. Zresztą z tymi kryteriami to jakieś dziwne fatum – ostatni spadek UMCS w rankingu „Perspektyw” tłumaczono nie do końca jasnymi i klarownymi wskaźnikami.

Spójrzmy więc na twarde dane. W ostatnich dziesięciu latach liczba wniosków zakwalifikowanych z lubelskiego ośrodka do finansowania przez Narodowe Centrum Nauki wyniosła 754, co w rozbiciu na województwa (w lubelskim liczy się praktycznie tylko stolica) daje miejsce dopiero w połowie stawki. Od 2007 roku nie trafił tu też ani jeden z 45 „polskich” grantów ERC. Wśród realizujących je szesnastu jednostek nie ma żadnej z Lublina. Za miarę sukcesu w ostatnim czasie należy uznać grant EMBO dr hab. Agaty Starosty, która jednak po trzech latach spędzonych na UMCS postanowiła karierę naukową kontynuować w warszawskim Instytucie Biochemii i Biofizyki PAN.

Czy to aby nie wystarczające sygnały, by w lubelskim ośrodku zacząć bić na alarm? Oczywiście nie brak tu znakomitych badaczy, prowadzone są duże projekty, tyle że – zdaje się – nie ma pomysłu, jak ten potencjał wykorzystać. Zadziwia przy tym bierność środowiska wobec tego faktu, tak jakby wystarczało to, co już jest. Brakuje mobilizacji, by wzniecić rzetelną i poważną dyskusję o kierunku dalszego rozwoju. Nawet pojedyncze sukcesy nie są w stanie zmienić niebezpiecznie zwiększającego się dystansu do krajowej czołówki.

Może więc, przywołując język bliski jednej z lubelskich uczelni, „stanąć w prawdzie” i zastanowić się, czy nie nadszedł czas na połączenie sił, skoro w pojedynkę nie dajemy rady?

W blokach startowych

Pomysł nie jest nowy. Mówi się o tym już od połowy pierwszej dekady wieku. Wtedy z inicjatywą wyszedł ówczesny rektor UMCS prof. Wiesław Kamiński. Przekonywał, że integracja jest konieczna i jeśli Lublin chce się liczyć jako ośrodek naukowy, nie ma przed nią odwrotu. W rozmowie ze mną przypomina, że już na początku lat dziewięćdziesiątych jeden z jego poprzedników, prof. Eugeniusz Gąsior, dążył do powrotu Akademii Medycznej na łono UMCS. On sam uważał, że połączenie uczelni jest koniecznością, dzięki której Lublin wyraźniej zaznaczy swoją obecność na akademickiej mapie Polski. Proponował w związku z tym stworzenie uniwersytetu regionalnego, który oprócz stolicy województwa obejmowałby także dwie uczelnie zawodowe: w Zamościu i Białej Podlaskiej.

– Miałem ambicję zespolenia tych rozproszonych sił. Uważam, że najważniejszym czynnikiem jest lokalne zakorzenienie. Przecież lubelskie uczelnie o znaczeniu światowym to mrzonki. Zamiast bać się słowa „regionalny”, chciałem stworzyć uniwersytet, który zaoferuje wysoką jakość pod każdym względem – wspomina.

Przy wszystkich różnicach wzorował się na Uniwersytecie Kalifornijskim, złożonym z dziesięciu uczelni różnej wielkości i o różnym charakterze: od Berkeley przez Caltech aż po San Francisco. W Lublinie synergia wynikałaby ze wspólnych jednostek organizacyjnych, jak np. wydziały (biotechnologii) czy międzyuczelniane instytuty (fizyki, matematyki, chemii, filozofii) oraz wspólnych zespołów i sieci badawczych. Paliwo tej strukturze miały dolewać laboratoria powstającego właśnie Ecotech-COMPLEX, w których pod zarządem nowego podmiotu, a nie poszczególnych uczelni, prowadzono by wspólne badania.

– Ścisła integracja powoduje, że jako duży gracz mamy przewagę konkurencyjną na rynku, jesteśmy odbierani na zewnątrz jako silny podmiot, a ponadto jesteśmy uprzywilejowani w sposobie finansowania, w którym systemowo faworyzuje się większych – wyjaśnia prof. Kamiński.

Za jego czasów UMCS osiągnął dominującą pozycję na lokalnym rynku i mógł wywierać presję na pozostałych. Nie musiał jednak tego robić, bo innym rektorom towarzyszyło podobne myślenie o przyszłości. Kiedy więc przedstawił koncepcję Środowiskowemu Kolegium Rektorów Uczelni Publicznych Lublina, spotkała się z uznaniem. Pierwszym krokiem ku zjednoczeniu miał być Związek Uczelni Lubelszczyzny.

– Bardzo zależało mi na takim ukształtowaniu jego ustroju, by wyraźnie w regulacjach prawnych rozdzielić dwa jego poziomy: władztwa i zarządzania. Dlatego zaproponowałem wprowadzenie odpowiednika trustees board (Rada Zarządzająca). Notabene po raz pierwszy użyłem tej konstrukcji w projekcie statutu Uniwersytetu Polsko-Ukraińskiego w Lublinie, będącego załącznikiem do ustawy zgłoszonej przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego do laski marszałkowskiej wiosną 2008 r. – przypomina były rektor UMCS.

Mając na względzie suwerenność uczelni, przyjęto zasadę, że same robią to, w czym są najlepsze, a związkowi oddają jedynie ten obszar, w którym znaczącą przewagę może uzyskać większy podmiot. Lubelskiej inicjatywie, pierwszej na skalę ogólnopolską tak dalece zaawansowanej, z zainteresowaniem przyglądały się Kraków czy Wrocław, które też myślały wtedy o podobnych działaniach.

– Ministerstwo, na którego czele stała wówczas prof. Barbara Kudrycka, zamierzało wspierać finansowo takie przedsięwzięcia. Nie pamiętam szczegółów, ale zdaje się, że w roku 2008 specjalny fundusz na ten cel wynosił około 20 mln zł – dodaje.

Gdyby pomysł doprowadził do końca, UMCS byłby najpotężniejszym polskim uniwersytetem. Koniec kadencji zniweczył te plany. Dziś prof. Kamiński z żalem obserwuje, jak marnuje się ten potencjał.

– Przez ostatnie dwie kadencje byłem członkiem PKA, przeprowadziłem ponad 40 akredytacji i na własne oczy widziałem, jak wiele ośrodków, które kiedyś nawet nie umywały się do Lublina, poszło do przodu, a my zostaliśmy w blokach startowych – podsumowuje.

Stracona dekada?

Ideę wskrzeszono za kadencji jego następcy – prof. Andrzeja Dąbrowskiego. On też uważał, że jedynym przyszłościowym kierunkiem działań jest federacja. – Inaczej sami się unicestwimy – przekonywał. Próbował małymi krokami, żeby – jak dziś wspomina – nie naruszyć ambicji poszczególnych uczelni. Jego propozycja zakładała dziesięcioletni okres dojścia do pełnej integracji. Tyle minęło właśnie od tamtego czasu.

– Konsolidacja byłaby swego rodzaju powrotem do źródeł, bo przecież to UMCS tworzył instytucjonalne czy osobowe podwaliny pod inne lubelskie uczelnie. Można było przypuszczać, że odwołując się do tych korzeni, stworzymy coś wielkiego dla tego ośrodka – mówi.

Jego koncepcja była odpowiedzią na nowe zasady finansowania uczelni. W Lublinie mocno postawiono wtedy na biotechnologię, tyle że… każda uczelnia osobno. W efekcie szansę zaprzepaszczono. Efekt synergii przynieść miały też laboratoria w powstającym ECOTECH Complex. Uczelnie wolały jednak budować swoje własne. W rezultacie część pracowni stoi dziś pusta albo używana jest „od wielkiego dzwonu”.

Zorganizował kilka spotkań z rektorami, ale nie widział chęci do podjęcia wyzwania. Autonomicznym uczelniom nie mógł niczego narzucać. – To moja osobista porażka. Ale jeszcze większa dla całego lubelskiego ośrodka – mówi z goryczą.

W tamtym czasie to był na tyle gorący temat, że głos zabierały osoby nie tylko ze szczytów władzy. Prof. Włodzimierz Sitko, który owszem, kierował Politechniką Lubelską, ale w latach 1984–1990, na łamach lokalnej prasy przekonywał, że „rozproszony potencjał nie jest atrakcyjnym partnerem dla biznesu. Aby Lublin odniósł sukces, musi wzmocnić uczelnie. A to możliwe jest tylko przez połączenie w jeden, wielki uniwersytet”. I znów, aby nie przekreślać od razu na starcie całej inicjatywy, sugerował rozpoczęcie konsolidacji na mniejszą skalę. Za najważniejsze na tym etapie uznawał połączenie Uniwersytetu Przyrodniczego z Politechniką Lubelską i powołanie Uniwersytetu Przyrodniczo-Technicznego.

Nie dalej jak rok temu, w rozmowie z „FA”, kończący wówczas swoją kadencję rektor UP prof. Zygmunt Litwińczuk, zapytany o konsolidację, odparł, że „jest potrzebna, ale to daleka przyszłość”. Dodał, że dziś może być ona „kłopotliwa”.

Inni się federalizują

W przyjętej w 2018 roku Konstytucji dla Nauki poświęcono federacjom osobny dział. Mowa w nim o statucie, organach, zadaniach, ewaluacji jakości działalności naukowej i warunkach nadzoru ministra. Kluczowe w tym wszystkim jest określenie celów, wśród których jako główny wymieniono prowadzenie działalności naukowej. Oznacza to, że dydaktyka pozostaje poza federacją. Wielu akademików uznaje to za słabą stronę tej koncepcji.

– Oddzielenie w federacji tych dwóch obszarów to fatalne rozwiązanie dla przyszłości szkolnictwa wyższego w Polsce – uważa prof. Wiesław Kamiński.

Na razie z możliwości oferowanej przez Ustawę 2.0 skorzystały wyższe szkoły bankowe w Gdańsku, Poznaniu i Wrocławiu, Dolnośląska Szkoła Wyższa we Wrocławiu oraz Wyższa Szkoła Filologiczna we Wrocławiu, tworząc Federację Naukową WSB-DSW, w której kształci się ponad 50 tys. studentów. Znacznie większe nadzieje daje planowana za półtora roku federacja poznańskich uczelni. Jak przekonują pomysłodawcy, to jedyna droga do tego, by uznanie i pozycja poznańskiego ośrodka były adekwatne do rzeczywistego jego potencjału. W skład wejdzie osiem szkół wyższych: Uniwersytet im. Adama Mickiewicza, Uniwersytet Medyczny im. Karola Marcinkowskiego, Uniwersytet Ekonomiczny, Uniwersytet Przyrodniczy, Politechnika Poznańska, Akademia Wychowania Fizycznego im. Eugeniusza Piaseckiego, Uniwersytet Artystyczny im. Magdaleny Abakanowicz, Akademia Muzyczna im. Ignacego Jana Paderewskiego. Ich rektorzy przekonują, że dzięki federacji wzrośnie nie tylko prestiż naukowy, ale zwiększą się też szanse na pozyskanie środków na badania naukowe. Federacja uniwersytetów ułatwi ponadto współpracę poprzez dostęp do infrastruktury czy większe możliwości komercjalizacji wyników.

A co planują w Lublinie? – W tej chwili moim zdaniem sprawa federacji jeszcze bardziej się oddaliła – przekonuje prof. Dąbrowski, były rektor UMCS.

ZUL, PKS i LUC

Forsowane przez swoich poprzedników koncepcje postanowił wcielić w życie prof. Stanisław Michałowski. Tak przynajmniej się wydawało. W 2018 r. z jego inicjatywy doszło wreszcie do powołania Związku Uczelni Lubelskich – drugiego tego typu w Polsce. Wśród statutowych zadań wymieniono m.in. stwarzanie warunków do realizacji badań naukowych i prac rozwojowych poprzez tworzenie konsorcjów, wspólnych centrów badawczych, laboratoriów. Jednak miast nabierać rozpędu, inicjatywa z miesiąca na miesiąc gasła i dziś trudno byłoby wymienić jakieś znaczące jej osiągnięcie. Z letargu chcą ją wybudzić obecni rektorzy. Do trójki założycieli: UMCS, UP i PL, dołączy wkrótce UM w Lublinie, z którym podpisano ostatnio list intencyjny w tej sprawie. Plany są dalekosiężne, ale chyba nie aż tak, by myśleć o federacji.

– Federacja nie może być celem samym w sobie. Samo jej tworzenie, bez podbudowy i jasno określonych celów, ale także korzyści, jakie przyniesie każdej uczelni, jest pozbawione sensu. Zasadniczym elementem jest wyznaczenie kierunku, w jakim dążymy – zauważa rektor UMCS prof. Radosław Dobrowolski.

Za zachowaniem obecnej formuły opowiada się na razie także sternik UP prof. Krzysztof Kowalczyk. Jego zdaniem, jeśli funkcjonowanie ZUL przyniesie efekty, wtedy społeczność akademicka przekona się do dalszych wspólnych działań.

– Bez tego etapu przejściowego nie odważyłbym się powiedzieć, że powinniśmy dążyć do federacji. Musimy zobaczyć, jak ta współpraca między nami wygląda. ZUL może być wstępem do federacji, ale chciałbym zaznaczyć, że ani teraz, ani w przyszłości nie ma zagrożenia dla utraty tożsamości poszczególnych uczelni – przekonuje.

W opinii prof. Zbigniewa Patera, rektora PL, działania zmierzające ku federacji byłyby w obecnej sytuacji skokiem na głęboką wodę.

– W przypadku federacji dyscypliny naukowe, które realizowane są w różnych uczelniach, byłyby ewaluowane wspólnie. Wymaga to chociażby jednolitej oceny pracowników. Nie jesteśmy do tego jeszcze przygotowani. Dlatego intensyfikujemy nasze działania w ramach ZUL – przekonuje.

Moi rozmówcy jak jeden mąż podkreślają, że przejście na kolejny etap powinno być świadomą decyzją całej społeczności akademickiej, a nie tylko władz poszczególnych uczelni. Siłą rzeczy, takie dyskusje będą się musiały wkrótce odbyć, bo ustawa wyraźnie wskazuje termin, do którego mogą funkcjonować związki, takie jak ZUL. Dziwnym trafem rok 2028, przy założeniu, że obecni rektorzy zapewnią sobie reelekcje, będzie także finiszem ich rządów. Trudno o lepszy argument do podjęcia już teraz odważnych, ambitnych wyzwań, wykraczających poza czas jednej kadencji, których stopniowa realizacja mogłaby wieńczyć ośmioletni okres.

– Jeżeli chcemy działać wspólnie, to rzeczywiście tylko taka formuła będzie możliwa. To spore wyzwanie, bo federacja jest ciałem, któremu oddajemy część naszych kompetencji, głównie w zakresie nauki. Przerabialiśmy już to w obrębie uczelni, kiedy w wyniku ustawy nauka została w zasadzie odcięta od wydziałów. Powstały rady dyscyplin naukowych, które w przypadku dużych uniwersytetów łączą pracowników z różnych jednostek, a w federacji byłoby to jeszcze stopień wyżej. Nauka zostanie praktycznie odcięta od uczelni. Trzeba by zapewnić jej finansowanie, które dziś otrzymujemy w ramach subwencji – mówi rektor PL.

Jego kolega z UP stawia z kolei pytanie: czy jesteśmy przygotowani na to, żeby w Lublinie był jeden uniwersytet?

– Wydaje mi się, że społeczność akademicka nie jest jeszcze na to gotowa. Trzeba zdawać sobie sprawę, że jeśli uwzględnimy liczbę studentów, liczne kierunki studiów i dyscypliny naukowe, to federacja na tym zyskuje. Ale z drugiej strony nie jest prawdą, że w jednym ośrodku nie mogą współistnieć dobre uniwersytety – zauważa prof. Kowalczyk.

Właśnie, jak w tym federacyjnym konglomeracie, o ile w ogóle, odnalazłby się ze swoją specyfiką Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II? Mimo obietnic rzeczniczki uczelni, nie otrzymaliśmy odpowiedzi na zadane pytania. Komentarza odmówił nam też prof. Wojciech Załuska, sternik UM, tłumacząc to tym, że „nie został upoważniony przez środowisko akademickie Uniwersytetu Medycznego w Lublinie, aby wypowiadać się w kwestii federalizacji lubelskich uczelni wyższych”. Zapewnił przy tym, że „idea współpracy i wymiany doświadczeń dydaktycznych i naukowo-badawczych jest mu niezwykle bliska, a kooperację uczelni traktuje jako naturalny i niezbędny element do rozwoju”.

Na pytanie, co mogłaby dać federacja, rektor UP odpowiada, że z pewnością niektóre dyscypliny uległyby wzmocnieniu.

– Rozproszenie nie sprzyja właściwemu postrzeganiu i budowaniu ich potencjału. Na razie jednak musimy zbudować solidne podstawy związku. Niezależnie od tego, czy wszystkie uczelnie lubelskie znajdą się w związku, dla mnie zawsze ważna będzie współpraca – zapewnia.

Póki co odbywa się ona w Związku Uczelni Lubelskich, ale także w tworach obejmujących konkretne obszary uczelnianego życia, jak Lubelska Unia Cyfrowa czy Lubelska Przestrzeń Kultury.

Zaburzona hierarchia

Od wizyty ministra Müllera minęły ponad dwa lata. W resorcie zmieniło się kierownictwo, a symbolicznym pomostem, łączącym tamtą wizję z obecnym stanem rzeczy, mogłyby być słowa ministra Przemysława Czarnka wypowiedziane w trakcie niedawnej inauguracji Ligi Cyfryzacji Uniwersytetów Lubelskich. To projekt stworzenia wspólnej bazy naukowej i edukacyjnej lubelskich uczelni publicznych. By uniknąć wrażenia rywalizacji, jeszcze zanim na dobre ruszyła, zmieniono jej nazwę na Lubelską Unię Cyfrową.

– Nie musi to doprowadzić w przyszłości do przekształcenia w jeden uniwersytet lubelski. Być może byłoby to znakomite, ale nie to jest moim celem. Chcę, aby współpraca między uczelniami lubelskimi była na jeszcze wyższym poziomie niż obecnie – przekonywał Czarnek.

Sam wywodzi się z lubelskiego środowiska naukowego, zna jego bolączki i niedomagania, doskonale wie, że federacja budzi wiele obaw: o zamykanie dublujących się jednostek, o utratę miejsc pracy, o wdrażanie jakichkolwiek zmian. Doskonale ujął to już dekadę temu prof. Sitko z PL. „Wydaje się, że poziom świadomości społecznej, w tym również środowiska akademickiego, dorósł do tego, by odrzucić fobie i myślenie tylko o utrzymaniu swoich pozycji, funkcji czy prestiżu” – pisał w przywoływanym już tutaj artykule.

Ponieważ niewiele się od tego czasu zmieniło, minister, miast dopingować do konsolidacji, woli zapewniać, że nie o nią chodzi. Wpisuje się tym samym w oczekiwania przeważającej części środowiska. Charakterystyczne, że kilka sekund wcześniej, przywołując przykład Związku Uczelni w Gdańsku im. Daniela Fahrenheita, nie miał już wątpliwości co do jego przyszłości.

– Gdańsk jest jedynym miejscem w Polsce, gdzie zdrowa konsolidacja uczelni jest rzeczywiście na najwyższym poziomie i ma szansę doprowadzić najpierw do federacji, a następnie do jednego uniwersytetu, który oni mają już nawet nazwany – przekonywał.

W Lublinie droga do tego daleka i kręta. Jej pokonaniu nie sprzyjają z pewnością przetasowania w hierarchii uczelni. Jeszcze do niedawna rolę lidera pełnił UMCS, ale kto jest nim teraz? Pod względem umiędzynarodowienia lepsze wyniki osiąga UM, w innowacyjności przoduje Politechnika Lubelska… Używając terminologii wojskowej: następuje przegrupowanie sił, będące wstępem do konfrontacji pozycyjnej. Paradoksalnie brak lidera, tak wyraźnego jeszcze choćby dekadę temu, może utrudnić w przyszłości rozpoczęcie procesu konsolidacji, bo każdy podmiot będzie chciał przystępować do niego na takich samych warunkach. Przy tylu uczelniach może to się okazać wyjątkowo trudne.

Ich miejsce na tle pozostałych wskaże z pewnością przyszłoroczna ewaluacja. Dla nowych rektorów będzie to pierwszy tak poważny test od objęcia funkcji. Zobaczą, gdzie jest konieczność integracji dyscyplin oraz w jakim stopniu są one rozwinięte pod względem ilościowym i jakościowym. Może być i tak, że jedna uczelnia w danej dyscyplinie będzie miała nieduże N i bardzo wysoką ocenę, a inna odwrotnie. To w przypadku ewentualnej federacji będzie rodziło konflikt interesów.

– Co prawda w ustawie jest zapis, że w federacji kategoria przydzielona danej dyscyplinie odnosi się do tej lepszej, którą wnosi jedna z uczelni. W ten sposób można by podciągnąć tę słabszą. Tylko pytanie: co dalej? Przecież trzeba planować dalszy rozwój tych dyscyplin – zastanawia się rektor PL.

I dodaje, że z samego połączenia nie wyniknie od razu lepsza jakość. O tę rektorzy muszą na razie zadbać u siebie. Jak mówią, federacja nie spędza im snu z powiek, ale z zaciekawieniem przypatrywać się będą i Gdańskowi, i Poznaniowi. Byłoby odwrotnie, gdyby tylko wcześniejszych lubelskich inicjatyw nie zaniechano.

– Chcemy wzorować się na uczelniach, które zmierzają w stronę federalizacji. Będziemy ich dobre praktyki przenosili na nasz grunt – zapewnia prof. Radosław Dobrowolski, dając tym samym do zrozumienia, że prędzej czy później dyskusję o federacji trzeba będzie zacząć również w Lublinie.

Czy już czas na Uniwersytet Lubelski? 2Czy już czas na Uniwersytet Lubelski? 3Czy już czas na Uniwersytet Lubelski? 4Czy już czas na Uniwersytet Lubelski? 5Czy już czas na Uniwersytet Lubelski? 6

Wróć