Leszek Szaruga
Od zawsze mam radar wyczulony na nowości. Tym bardziej zainteresowała mnie wypowiedź profesora Tomasza Dietla dla „Polityki” (nr 24/2021): „Każdego dnia pojawia się nowy zasób informacji, który odpowiada trzem pełnometrażowym filmom 3D na osobę. I ten przyrost rośnie wykładniczo – podwaja się co cztery lata. Obecnie wytwarzanie, zapisywanie, przesyłanie, odczytywanie i przetwarzanie informacji pochłania ok. 4 proc. globalnego zużycia energii”. Uff! Po prostu obłęd. Zapanowanie nad tym wydaje się po prostu niemożliwe. Należy się przy tym obawiać, że cała masa informacji po prostu ginie, gdyż chyba nie zawsze będziemy umieli wyselekcjonować te, których wagę dostrzeżemy – jeśli w ogóle – poniewczasie, tak jak to było w przypadku ataku na nowojorskie wieże WTC: informacje wskazujące na możliwość przygotowania tej zbrodni były, jak to później ustalono, w zasobie służb, lecz ich po prostu nie wzięto pod uwagę czy nie dostrzeżono. Nie wystarcza bowiem samo gromadzenie informacji, decydują sposoby ich selekcji i zasady spożytkowania.
Jednym z nowych narzędzi, które mogą pomóc w rozwiązywaniu takich problemów, jest użycie komputerów kwantowych. Jak czytam w tym samym wywiadzie: „Można oczekiwać, że już w najbliższych pięciu latach moc komputerów kwantowych wzrośnie na tyle, że będą rozwiązywały zadania niewykonalne komputerami klasycznymi. Nowe metody obliczeniowe przyspieszą rozwój sztucznej inteligencji, co może okazać się jednym z wielkich przełomów w historii ludzkości o ogromnych konsekwencjach etycznych, społecznych i politycznych”. Jest to tym bardziej interesujące, że warto te uwagi pokojarzyć z innym procesem, który narasta z zastanawiającą prędkością: chodzi o przyrost ludności. I jeśli kwestie związane z przełomami technologicznymi połączyć z problemem demograficznym, wówczas nietrudno przyjąć, że świat ludzki rzeczywiście znalazł się w fazie przyspieszonej metamorfozy.
Nie zaczęło się to wczoraj. Wstępem do tych przemian było kształtowanie się w XIX wieku struktur społeczeństw masowych, które, dość dobrze opisane przez socjologów, w tej chwili są już formacjami historycznymi. Przyjmuję, że od połowy XX wieku struktury te uległy tak potężnym demograficznym przekształceniom, że coraz częściej nie potrafimy ich dobrze zbadać, co sprawia, iż tego, co jeszcze sto lat temu było w jakiejś mierze przewidywalne, dziś już tak łatwo przewidzieć nie sposób. Gdy sobie uświadamiam, że za mego życia populacja globu uległa podwojeniu, mam poczucie, że to zagęszczenie – przy jednoczesnym dynamicznym wzroście mobilności i narastających ruchach migracyjnych – może uruchomić procesy, których charakteru nawet nie jesteśmy w stanie sobie dziś wyobrazić. A że to możliwe, zaświadcza choćby – przykład pierwszy z brzegu – rewolucja technik komunikacyjnych: nawet Lem nie wymyślił komórki z jej obecnymi funkcjami i jej roli w życiu społeczeństw.
Jestem prostym humanistą, a zatem kwestie związane z rozwojem informatyki czy pozyskiwaniem nowych stopów metali, choć interesujące, mogę poznawać jedynie za pośrednictwem popularyzatorów nauki, ale wierzę, że można nawet odległe dziedziny poznania jakoś ze sobą łączyć, choćby dlatego, że składają się one na wspólny dla nas wszystkich świat. W artykule „Zaszufladkowany” da Vinci kontra „głupiec” o szerokich horyzontach (FA nr 5/2021) Leszek Chybowski przekonuje, że warto „łączyć programistykę z pisaniem wierszy” i wszystko wskazuje na to, że ma rację. Ale też humanistyka pozwala dostrzec, że nie warto utwierdzać się w przekonaniu, że coś nie jest możliwe. Często wskazując na przykład na nieprzekładalność jakiegoś utworu, podkreślam, że jest on dotychczas nieprzekładalny. Za chwilę może pojawić się ktoś, kto problem rozwiąże i w dodatku uczyni to jakby od niechcenia, ot tak.
Możemy być przekonani, że gigantycznie namnażające się problemy nauki czy życia publicznego stawiają nas wobec potężnego kryzysu. I tak jest rzeczywiście. Ale kryzys ma dwa oblicza – może oznaczać zapaść, ale też może sygnalizować przełom. Na koniec zatem może przykład z bliskiej mi dziedziny. Niemieccy ekspresjoniści przełomu XIX i XX wieku byli przekonani, że żyją u schyłku epoki (nie bez kozery określanej też mianem dekadentyzmu), a antologia ich wierszy obdarzona została tytułem Menscheitsdämmerung, co na ogół tłumaczone jest na polski jako Zmierzch ludzkości, co nie jest błędem, lecz pomija dość istotną okoliczność lingwistyczną. Słowo Dämmerung albowiem ma dwa odmienne znaczenia wyznaczane przez dopełnienie: mamy Abendsdämmerung i Morgensdämmerung – zmierzch i świt. W ekspresjonistycznej wizji kultury pierwszy poprzedza drugi, a zatem równie poprawnym tłumaczeniem byłoby zatytułowanie owej antologii Świt ludzkości. Zakładam, że ktoś kiedyś wpadnie na pomysł, jak to przełożyć, by nie tracić jednego ze znaczeń. Osobnym problemem pozostaje przekonanie konserwatystów o tym, że zmierzch naszego świata to nie zagłada, lecz rewitalizacja wartości.
Wróć