Tomasz Kłusek
Gdyby posłużyć się pewną symplifikacją i podzielić nasze współczesne literaturoznawstwo na nurt minimalistyczny i maksymalistyczny, wtedy pracę Anny Janickiej Pozytywiści warszawscy – dylematy pokolenia należałoby zakwalifikować do tego drugiego. Z różnych zresztą względów: nie jest to przyglądanie się przez historycznoliteracką lupę jakiemuś wyselekcjonowanemu, wąskiemu tematowi, dalej, nie ma oddania się w niewolę takiej lub innej metodologii, która niejako a priori determinowałaby zakres i wyniki badań. Trzeba w tym miejscu przytoczyć jednocześnie przestrogę i zachętę autorki: „Pozytywizm warto badać przede wszystkim dla niego samego, a nie dla dzisiejszych sporów, w których mógłby służyć co najwyżej za jednowymiarowe narzędzie w walce z przeciwnikiem. Klisze ideologiczne zawsze prowadzą do tego, że odkrywamy w przeszłości to, co chcemy odkryć: »okrągłe«, jednorodne idee, hasła, poglądy. Poznawanie pozytywistów musi zaczynać się od tekstów, ich drobiazgowej lektury, prowadzącej do ujawnienia całego skomplikowania myśli i postaw”.
Na czym więc polega w przypadku tej pracy ów maksymalizm literaturoznawczy? Po pierwsze, diagnoza istniejącego stanu rzeczy: o polskim pozytywizmie tak naprawdę wiemy niewiele, bo tkwimy w stereotypie, że jest to nurt „wyjątkowo monofoniczny, monologiczny i – co z tego wynika – jego wpływ na przyszłość pozostaje także jednowymiarowy”. Po drugie, zalecana kuracja: należy odrzucić krzywdzący stereotyp i „odzyskać pozytywizm”. Tutaj nie ma innej drogi, jak ponowna lektura roczników „Przeglądu Tygodniowego” i podobnych mu pism, a także książek przedstawicieli pozytywizmu warszawskiego. Czytajmy bardziej pozytywistów niż tych, którzy o nich pisali. Omawiana praca mieści się w rewindykacyjnym nurcie literaturoznawstwa. W końcowym rozdziale, zatytułowanym w znamienny sposób Otwarcia, czytamy: „Odzyskiwanie pozytywizmu, które przyszło po wielu latach uwięzienia epoki w krzywdzącym ją stereotypie, zdecydowanie nabrało rozpędu pod koniec lat 80. XX wieku, nasiliło się w latach 90. i trwa w XXI wieku, nie daje już – na szczęście – szans na myślenie o tej formacji kulturowej jako drugorzędnej ideowo i artystycznie wobec polskiego romantyzmu czy modernizmu”.
Książka składa się w zdecydowanej większości z tekstów, które już wcześniej były publikowane w monografiach zbiorowych bądź czasopismach. Teraz zostały poprawione i rozszerzone. Pogrupowano je w cztery części. Pierwsza dotyczy „Przeglądu Tygodniowego”, druga mówi o dylematach światopoglądowych epoki (np. rola nauki, kwestia postępu i konserwatyzmu, problematyka religii), trzecia porusza dyskursy emancypacyjne, czwarta stanowi dopełnienie wcześniejszych. Autorka na kilku przykładach rozpatruje tu różnice i zależności na styku: romantyzm – pozytywizm – modernizm. Szczególnie interesująca jest analiza tego, co o powstaniu styczniowym pisali Stefan Żeromski i Juliusz Kleiner. Z kart książki białostockiej uczonej wyłania się obraz naszego pozytywizmu jako epoki niedogmatycznej, rozdzieranej licznymi zwątpieniami i aporiami, stale wibrującej sporami i kłótniami. W ostatecznym efekcie bynajmniej nie nudnej.
Anna Janicka jest wybitną znawczynią literatury polskiej drugiej połowy XIX wieku, modernizmu i twórczości Gabrieli Zapolskiej. Ja chciałbym jednak przypomnieć, co napisała na marginesie lektury Hostelu Nomadów Artura Nowaczewskiego. Otóż określiła to pisarstwo jako poszukiwanie dobra, miłości, czułości i sprzeciw wobec post-postmodernistycznej apologii Wielkiego Nic. Ani romantyzm, ani pozytywizm, ani nawet modernizm (vide: nawrócenie na katolicyzm Stanisława Przybyszewskiego), nie były cyniczne i nihilistyczne. Dużo je dzieli, ale kto wie, czy nie więcej łączy. Może więc rację miał Janusz Maciejewski, gdy postulował posługiwanie się terminem dziewiętnastowiecznej formacji kulturowej?
Tomasz Kłusek
Anna JANICKA, Pozytywiści warszawscy – dylematy pokolenia. Studia, Instytut Badań Literackich PAN Wydawnictwo, Warszawa 2022.
Wróć