Marcelina Smużewska
W zawiłej historii naszego kraju często jest tak, że podaje się w wątpliwość przynależność narodową ludzi, którzy coś osiągnęli w nauce, sztuce czy literaturze. Przykładem może być Mickiewicz, Chopin czy Skłodowska-Curie. Bierze się to z tego, że mieli międzynarodowe rodowody lub pracowali poza granicami Polski. Sytuacja ma się podobnie z bohaterem tej historii. Kim był więc Jan Mikulicz-Radecki?
Urodził się 16 maja 1850 r. w Czerniowcach (zabór austriacki, obecnie południowo-zachodnia Ukraina). Ojciec był pół-Polakiem, pół-Niemcem, a matka pruską szlachcianką. Edukację zdobywał w Wiedniu. Pierwsze szlify zawodowe zdobył także w stolicy Austrii, w wyróżniającej się dyscypliną i dokonaniami Klinice Chirurgicznej Theodora Billrotha. Mikulicz podróżował po całej Europie, podpatrując najbardziej innowacyjnych chirurgów. Pracę habilitacyjną napisał – nie inaczej – w języku niemieckim. Całą edukację i większość życia zawodowego spędził otoczony przez język niemiecki. Ożenił się z Austriaczką Henriettą Pacher, która pałała niechęcią do polskości i siedmioro małych Mikuliczów wychowywała na przykładnych poddanych austriackich. Na polskojęzycznym uniwersytecie w Galicji spędził zaledwie pięć lat, potem były niemieckojęzyczne: w Królewcu i we Wrocławiu.
Mimo to Mikulicz deklarował się jako Polak. Uważał język polski za ojczysty (choć nie wiemy, ile było w tym okazjonalnego oportunizmu). Wykształcił grupę polskich lekarzy, m.in. Zygmunta Radlińskiego, Leona Mieczkowskiego, Adama Czyżewicza, Józefa Starzewskiego, Eugeniusza Parczewskiego i Teofila Zalewskiego. Czytał polską literaturę naukową, a z polskimi lekarzami rozmawiał po polsku. Jego wkład w nowoczesną chirurgię (światową) jest niezaprzeczalny.
Jednocześnie trzeba pamiętać, że Polski nie było ówcześnie na mapach, a ludność polska zaczynała się (dobrowolnie lub nie) asymilować z narodami zaborczymi. Austria, wielkie mocarstwo, jednoczyła w swoich granicach wiele autonomicznych narodów. Czynnikiem spajającym była armia i urzędowy język niemiecki – aż tyle albo tylko tyle, żeby uformować tożsamość austriacką. W tym sensie Mikulicz był Austriakiem. Po przeprowadzce do Królewca przyjął narodowość niemiecką.
Kwestię narodowości Mikulicza obszernie skomentowała jego córka Hilda Anschütz. Rodzina Mikulicza była niemiecka i tym językiem się posługiwała. Polski dziadek Mikulicza porzucił rodzinę, co spowodowało, że babcia, Josepha Just, wychowała wszystkie dzieci w duchu niemieckim. Ojciec Mikulicza zapisywał swoje nazwisko jako „Mikulitsch”. Żona sławnego chirurga – jak już wspominałam – nie znała polskiego i go nie ceniła. Córka zwróciła uwagę na to, że przez trzy pokolenia rodu Mikuliczów o ich „niemieckości” decydowały kobiety, które wychowywały potomstwo. Sam Mikulicz określił teren Bukowiny jako nędzne i przygnębiające miejsce i zestawiał je z „wolnym światem”, jakim był dla niego Zachód. Interesował się swoimi polskimi korzeniami, ale raczej w aspekcie położenia arystokratycznego rodu niż jakiegoś sentymentu do ojczyzny. Córka Mikulicza sugeruje, że miał liczne kontakty z Polakami, bo pracował na terenie zaboru i nie zdążył przenieść się tam, gdzie w istocie chciał być – do Niemiec właściwych. Tam chciał cieszyć się taką estymą jak na Śląsku. Podkreśla też, że specyficzne zawiłości rodowe sugerują, że był przede wszystkim Austriakiem, bo historia tego kraju ukształtowała jego biografię. Niemcem stał się w drugiej połowie życia, niejako z wyboru.
Podobno sam Mikulicz na pytanie o narodowość odpowiadał, że jest po prostu chirurgiem. Nie manifestował ani niemieckości, ani polskości. Pozostawiając więc te sprawy na marginesie, przedstawiam dorobek Jana Mikulicza-Radeckiego jako chirurga, leczącego wszystkich, bez względu na identyfikacje narodowe.
Mikulicz-Radecki w 1882 r. objął kierownictwo Katedry Chirurgii UJ i kliniki w Krakowie. Miał zaledwie 31 lat, ale był już znanym lekarzem. Stało się to wbrew preferencjom rady wydziału, ale zdecydowało ministerstwo w osobie namiestnika Galicji, hrabiego Potockiego. Chodziło o to, że zdaniem niektórych Mikulicz mówił zbyt słabo po polsku. Podczas mowy inauguracyjnej w 1882 r. powiedział: „Zarzucono mi, że nie znam języka polskiego, który jest przecież tak samo mową ojczystą dla mnie, jak i dla każdego z panów. Prawda, że przez ciągłe przebywanie w zakładach naukowych niemieckich zaniedbałem naszej mowy”. To jedyna zachowana deklaracja Mikulicza, co do jego narodowości. Warto wspomnieć, że w klinice we Wrocławiu trzymał zawsze dwa miejsca asystenckie dla Polaków, a na międzynarodowych zjazdach przebywał najczęściej z polskimi i czeskimi chirurgami. Mikulicz był także jednym z najczęściej publikujących w wydawnictwach medycznych Polskiej Akademii Umiejętności.
O modernizację kliniki w Krakowie zaczął walczyć od początku. Kraków miał wtedy 50 tys. mieszkańców, a klinika mogła pomieścić zaledwie 21 pacjentów. Warunki sanitarne pozostawiały wiele do życzenia. Jak podaje Waldemar Kozuschek, śmiertelność pooperacyjna jeszcze w połowie XIX wieku była bardzo wysoka. Po amputacji kończyn wynosiła 60%, w czasie chorób epidemicznych lub wojny 90%. Najwięcej wykonywano resekcji kończyn i zabiegów tracheotomii. Unikano zaś otwierania powłok brzusznych. Lekarze stawali do stołu operacyjnego w najgorszych ubraniach. Doświadczeni lekarze różnili się od młodych właśnie poziomem ich zabrudzenia. Bandaże, tzw. szarpie, były płukane w zimnej wodzie, suszone i zakładane kolejnemu pacjentowi. W takich warunkach niepowikłany przebieg leczenia należał do rzadkości. Krakowski Wydział Lekarski liczył nieco ponad 250 studentów. Mikulicz zaczynał pracę w klinice z jednym asystentem, Hilarym Schrammem, a po pięciu latach miał ich pięciu. W tym okresie nawiązał współpracę z innym wybitnym lekarzem polskiego pochodzenia, Napoleonem Cybulskim. Razem zajmowali się badaniem przełyku i krtani. W okresie krakowskim zaczął wykonywać laparotomie w przedziurawieniach żołądka i dwunastnicy (jako pierwszy na świecie zaszył przedziurawiony wrzód żołądka), resekcje odźwiernika z powodu nowotworu, usuwanie macicy przez pochwę. Zaproponował innowacyjną metodę operacji zwężonego odźwiernika (tzw. pyloroplastyka Mikulicza), częściowego usuwania tarczycy, doszczętnej operacji migdałka zajętego rakiem, leczenia ropnego zapalenia zatok Highmore’a, plastykę nosa oraz osteoplastyczną operację stopy. Uzasadnił konieczność drenowania jamy otrzewnowej za pomocą specjalnej tamponady (tzw. worek Mikulicza). Zastosował z sukcesem podawanie soli fizjologicznej po sporej utracie krwi.
Pięcioro z jego dzieci przyszło na świat właśnie w Krakowie, ale jego żona Henrietta nigdy nie polubiła Krakowa, bo uważała go za zbyt polski. Uwzględniając te dwa aspekty, ograniczone możliwości kliniki w Krakowie i niechęć żony do tego miasta, Mikulicz zdecydował się przenieść do Kliniki Chirurgicznej Uniwersytetu w Królewcu. Miasto to było wtedy trzy razy większe od Krakowa. Poza tym wiązało się to z przyjęciem niemieckiego obywatelstwa i otwierało Mikuliczowi drogę do klinik na Zachodzie. Za polskim chirurgiem w Krakowie tęskniło wielu, a szczególnie społeczność żydowska, do której lekarz ten odnosił się z wyrozumiałością i „humanitaryzmem”. Cenili go także dlatego, że posługiwał się jidysz.
Według pani Mikulicz okres królewiecki był najpłodniejszy w karierze męża. Wraz z kolegą po fachu założył pismo „Mitteilungen aus den Grenzgebieten der Medizin und Chirurgie”. Zaprzyjaźnił się z Feliksem Dahnem (poetą i powieściopisarzem), Karolem Chunem (zoologiem) oraz Gustawem Hirschfeldem (archeologiem). Pracował w dobrze wyposażonej i nowoczesnej klinice, w przyjaznym i koleżeńskim środowisku. Miał parowy aparat do wyjaławiania narzędzi. Wprowadził do polskich sal operacyjnych jodoform (antyseptyka) oraz bawełniane rękawiczki i maski zasłaniające usta i nos (aseptyka). Do gojenia ran sporządził maść z roztworem azotanu srebra (tzw. maść Mikulicza). Do dziś stosuje się ją w leczeniu np. odleżyn.
Operował wszystkich, bez względu na narodowość, choć zazwyczaj oczekiwał zapłaty. Będąc w Królewcu, odbywał często podróże na teren Rosji, gdzie leczył możnych tego kraju. Złośliwi mawiali, że na pytanie, czy honorarium za operację nie mogło być mniejsze, odpowiadał: „Przy wysokich cenach biorę ostry nóż, a przy niskich cenach tępy nóż”. To jednak jedynie anegdota, a Mikulicz dał się poznać jako humanista, wrażliwy na cierpnie pacjenta. Często operował biednych i nie pobierał wynagrodzenia. Mikulicz wykazywał się jednak dużą pracowitością (pruską konsekwencją?), stąd majątek, który udało mu się zgromadzić. W spadku po sobie zostawił milion marek. Kwotę jak na owe czasy zawrotną.
W klinice pojawiał się około dziesiątej rano. Witał się z asystentami i adiunktami, którzy referowali mu dzienny raport o stanie kliniki. Do południa prowadził wykłady dla studentów. Potem operował. W pracy chirurga był zwinny, szybki i precyzyjny, co kontrastowało z jego wyglądem. Wydawał się nerwowy, rozproszony, miał cudaczny akcent wynikający z posługiwania się wieloma językami, był delikatnej budowy i miał ruchliwą twarz (tiki nerwowe). W klinice pozostawał czasem do 17.00 lub 18.00. Nikomu nie wolno było wyjść przed Mikuliczem. Potem przenosił się do prywatnego gabinetu. Nie pił i nie palił oraz prowadził zdrowy tryb życia. Często pojawiał się spóźniony, choć punktualność cenił sobie bardzo. Nienawidził czekać.
Klinikę we Wrocławiu Mikulicz przejął w 1890 roku. Stąd było bliżej do Berlina, a nie przestał jeszcze marzyć o karierze na Zachodzie. Szpital mieścił około 60-90 łóżek i miał stosunkowo dużą, choć nie bardzo nowoczesną salę operacyjną. Nowa klinika była w budowie. Zaplanowano ją w dzielnicy Szczytniki, która wtedy nie była zabudowana. Nowy budynek umieszczono wśród ogrodów, niedaleko mostu Zwierzynieckiego, stąd nazwa ulicy Tiergartenstrasse. Po 7 latach otwarto nową salę operacyjną, która była najnowocześniejsza jak na tamte czasy w Europie. Od 1899 r. Mikulicz miał także prywatną klinikę we Wrocławiu przy obecnej ul. Skłodowskiej-Curie, gdzie dzienna opłata za miejsce wynosiła 5-10 marek. W 1895 r. zakupił willę w Pełcznicy. Utrzymywał kontakty z posiadaczami zamku Książ von Hochbergami. Miał bliską relację z siostrą Emilią Zborowską i bratem Walerianem, generałem armii austriackiej. Sporo czasu zajmowało mu hobby, jakim było polowanie i muzykowanie (grał na fortepianie i tak przed laty przekonał do siebie Billrotha). Cieszył się ogromnym uznaniem wśród mieszkańców Wrocławia. Żydzi powiadali, że najpierw jest Pan Bóg, ale zaraz potem prof. Mikulicz. Można powiedzieć, że lekarz odnalazł swoje miejsce i osiadł ostatecznie na Śląsku. Był wielokrotnie odrzucany na Zachodzie. W 1903 r. pojawiła się oferta z Wiednia, jednak Mikulicz odmówił. Możemy tylko spekulować, czy stało się to przez przywiązanie do Wrocławia i Śląska, czy przez wspomnienie wcześniejszych porażek.
Jeszcze w okresie asystentury w wiedeńskiej Klinice Billrotha Mikulicz odseparował specyficzne komórki (tzw. olbrzymie), odpowiedzialne za chorobę zwaną twardzielą nosa. Do tamtej pory uważano, że jest to schorzenie nowotworowe, ale dzięki badaniom Mikulicza okazało się, że jest to przewlekła choroba zapalna. Komórki typowe dla twardzieli nosowej do dziś noszą nazwę komórek Mikulicza. Z tego samego okresu wiedeńskiego pochodzą projekty ezofagoskopu i gastroskopu – przyrządów do badania układu pokarmowego. Zajmował się też metodami leczenia kolan (praca habilitacyjna). Dużo uwagi poświęcił postępowaniu antyseptycznemu, co było kluczowe dla przeżywalności pacjentów. Opisał własne metody operacyjne: resekcję żołądka, dwuczasowe wyłonienie jelita grubego, chirurgiczne leczenie kręczu szyi. Prowadził wraz z prof. Ferdinandem Sauerbruchem eksperymenty nad chirurgią klatki piersiowej. Pracowali nad komorą podciśnieniową, choć z czasem standardem stało się operowanie w nadciśnieniu. Mikulicz wykonał także po raz pierwszy resekcję nowotworu przełyku. W 1904 roku opisał nową jednostkę chorobową – torbiele kostne młodocianych. Był także współautorem podręcznika służącego do ćwiczeń rehabilitacyjnych.
Mikulicz konstruował sprzęt medyczny. Oprócz wspomnianych wcześniej przyrządów do gastroskopii, opracował także skoliozometr do mierzenia skrzywień bocznych kręgosłupa. Wymyślił uciskadło do tamowania krwotoków przy operacjach migdałków. Zaprojektował kleszcze harpunowate do operacji ginekologicznych. Dumą chirurga była też sama organizacja klinik, w których pracował. Podziwiano je nie tylko w Europie, ale także w Ameryce. Do Stanów Zjednoczonych Mikulicz trafił pierwszy i ostatni raz w 1903 roku, gdzie miał wykłady na dwudziestu uczelniach. W 1904 roku odbył naukową podróż do Wielkiej Brytanii, która okazała się jego ostatnią tego rodzaju wyprawą.
W tym samym roku zdiagnozował u siebie nowotwór żołądka. Okazał się nieoperacyjny. Jego przyjaciel i lekarz Anton Eiselsberg dokonał laparotomii w klinice we Wrocławiu i zakończył operację bez resekcji. Tak się umówili. Po operacji Mikulicz doszedł szybko do siebie. Na pierwszym wykładzie po zabiegu powiedział swoim studentom: „Największym i najszlachetniejszym zadaniem lekarza jest wówczas pomagać choremu, gdy pomoc chirurgiczna jest niemożliwa”. Czyżby pod koniec życia zaczął doceniać także inne specjalizacje medyczne, jak chociażby paliatywną? Wygląda na to, że tak.
Jan Mikulicz-Radecki zmarł we własnym domu, w wieku zaledwie 55 lat, ale pogodzony z losem, a pochówek odbył się na cmentarzu w Świebodzicach, niedaleko ukochanej willi w Pełcznicy.
Wróć