logo
FA 6/2022 felietony

Piotr Müldner-Nieckowski

Relatywizm w działaniu

Relatywizm w działaniu 1

Pytania: Mógł być? Miał zrobić? Może być? Czyżby nie był…? Na pewno był?

Twierdzenia: Mógł być złodziejem. Miał ukraść, a czy tak było, wypowie się sąd. Może być albo może będzie złodziejem. Czyżby nie był złodziejem? Na pewno był złodziejem, inaczej by go nie aresztowano.

To przykłady kwestii i orzeczeń względnych, relatywistycznych, tendencyjnych, podchwytliwych, podszytych fałszem. Można ich tworzyć dowolnie wiele, setki, tysiące, ponieważ możliwe permutacje niespójnych lub rozmytych i zarazem nielogicznych zestawień semantycznych idą w nieskończoność. Da się nimi brudzić dobro zgrzytliwymi nutami zła. Na nich opiera się większość fake newsów, prymitywnych zniekształceń informacji typu „wydaje się”.

„Podobno pan miał coś wspólnego z kradzieżą samochodu” – słyszymy i zanim się otrząśniemy i uświadomimy, że tak, istotnie, wczoraj ktoś nam buchnął auto, już zdążyła się rozejść wieść, że złodziejami jesteśmy my. Można oczywiście odpowiedzieć tak jak ów znany z dowcipów oskarżony o oszczerstwo, który na żądanie sądu, aby odwołał potwarz mówiącą, że osoba przezeń obrażona jest złodziejem, z charakterystycznym zaśpiewem wykrzykuje sądowi w oczy: „Proszę bardzo, już mówię: Kowalski nie jest złodziejem?”.

Te cytaty to oczywiście klasyki wzięte ze szmoncesów, jakże trafne. Obrazują naszą codzienność wzmacnianą przez Internet i SMS-y. W dzisiejszych czasach niejedna myśląca mama uczy swoje dziecko, aby już w przedszkolu nie dawało się na takie sztuczki nabierać, ale niestety dla wielu pozostają one jednak atrakcyjnymi, i na pewno nieetycznymi, sposobami na bezpieczne zabawianie się cudzym nieszczęściem. Bezpieczne, bo wciąż działanie takie jest uznawane za społecznie mało szkodliwe, mimo że bynajmniej nie jest skutkiem dążenia do prawdy i dobra. To tak jak aresztowanie kogoś przez pomyłkę, bo się nazywa podobnie do złodzieja (Jan Kowalik z ulicy Słowiczej 23 zamiast Jerzego Kowalskiego z ulicy Słowackiego 25), a nawet skazanie niewinnego na długoletnie więzienie czy nie daj Boże śmierć. Obmowa przeważnie uruchamia podłą a skuteczną akcję niszczenia, nawet kończącą się śmiercią, czyli de facto morderstwem. Niestety niekaralnym. W ostatnich latach było bardzo dużo informacji publicystycznych i literackich na temat samobójstw dzieci pod wpływem urazu z pomawiania. Mniej czytamy o niezawinionych klęskach ludzi dorosłych, w tym o niesłusznych wyrokach śmierci. A szkoda, bo takich przypadków wcale nie brakuje, są tylko lepiej ukrywane i (albo) maskowane, i złoczyńcy, mordercy (prokuratorzy, sędziowie) nie ponoszą żadnej odpowiedzialności.

Zatem orzeczenia, a zwłaszcza pytania względne w pewnych charakterystycznych kontekstach nie tylko nie mają na celu uzyskiwania czy przekazywania informacji, nie są też prośbą o odpowiedź ani nie mają charakteru retorycznego. Budują natomiast okoliczności, stwarzają sytuację, w której mówiący (piszący, orzekający) nasyca słowami i gestami atmosferę znaczeniową wokół swej wypowiedzi w taki sposób, aby słuchający (czytający, skazany, też wykonujący wyroki) poczuł się przyciśnięty do muru, a widzowie stawali sędziami.

Nasuwa się tu myśl: niech minister sprawiedliwości nam powie, jak w zaostrzanym obecnie prawie będą chronieni niesłusznie osądzeni i skazani. Łatwo się przekracza granicę mordu sądowego i więziennego.

Zanim niewinny się zorientuje (przebudzi), już znajduje się w pułapce i nie wie, co z tym fantem zrobić. „Nie ukradłem” – odpowiada zdenerwowany, ale akcja trwa i osaczony napotyka ironiczną replikę: „Tak, tak, wszyscy wiemy, że nie ukradłeś”, a pogłos tym bardziej idzie w lud.

Pytania i orzeczenia relatywistyczne należą do kluczowych metod walki personalnej, stalkingu, mobbingu, dyskryminacji. Przestrzegał przed nimi św. Jan Paweł II. Ich sens zawiera się w chciejstwie, w życzeniach (rzecz jasna niepobożnych) i wcale nierzadko po prostu w złorzeczeniu, pomawianiu i obrażaniu, na które nie wiadomo jak reagować.

Jednym z zasadniczych elementów niczym nieograniczanej, całkiem swobodnej manipulacji w mediach, zwłaszcza w zakresie walki politycznej, jak zawsze brutalnej, jest omijanie szerokim łukiem dowodów na to, że coś istnieje, istniało, zaistniało, było, stało się i tak dalej, a także zręczne omijanie czy wręcz (przez sędziów!) ignorowanie dowodów lub ich braku i celowe (nieraz wręcz złośliwe) zastępowanie ich wyrażeniami w trybie przypuszczającym: mogło być, miało być, prowadzi do, zagraża tym a tym, stwarza niebezpieczeństwo że… itp.

Kilka miesięcy temu przez media przetoczyła się afera z izraelskim programem do podsłuchiwania „Pegasus”. Najpierw agencja Associated Press poinformowała, że grupa badaczy Citizen Lab z Uniwersytetu w Toronto wykazała, że w Polsce byli inwigilowani „Pegasusem” mecenas Roman Giertych i prokurator Ewa Wrzosek. Fakt, że śledzony przez telefon był senator Krzysztof Brejza, bezdowodowo „potwierdziła” Amnesty International. Potem dołączyła cała kolejka innych byłych polityków chętnych do rozgłosu za pomocą podsłuchów, na przykład Jarosław Gowin, który oświadczył, że „jego telefon był czysty”, ale jeszcze będzie sprawdzany. Jednak 29 grudnia 2021 roku Prokuratura Okręgowa w Warszawie odmówiła Wrzosek wszczęcia śledztwa na podstawie samych tylko podejrzeń, aż w końcu grupa ekspertów Citizen Lab oświadczyła, że żadnych dowodów na inwigilację wymienionych osób jako żywo nigdy nie było, a ona jedynie badała, czy mogło do nich dojść.

Ktoś dowcipnie to wszystko skomentował konkluzją: „Jak żona na moim ubraniu nie znajduje damskiego włosa, to mówi, że byłem u kobiety, ale łysej”.

e-mail: lpj@lpj.pl

Wróć