Rozmowa z prof. Włodzimierzem Boleckim, literaturoznawcą z Instytutu Badań Literackich PAN, przewodniczącym Rady Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki i wiceprezesem Fundacji na rzecz Nauki Polskiej
Zacznijmy od zaległości w realizacji Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki z ubiegłego roku.
Chodzi o konkurs nr 9, bo następne konkursy, 10. i 11., toczą się zgodnie z harmonogramem. Nabór wniosków w konkursie 9. skończył się w grudniu 2019 roku, w styczniu 2020 rozpoczęła się w ministerstwie ocena formalna. Rada NPRH proceduje wnioski dopiero po jej zakończeniu. Na konkurs wpłynęło ponad czterysta wniosków, do których obsługi była zatrudniona w ministerstwie tylko jedna osoba, wtedy – na zastępstwo. Ocena formalna, na podstawie komunikatu ministerstwa, była wykonywana niezwykle skrupulatnie, w wyniku czego trwała jeszcze w maju 2020 r., a zgodnie z harmonogramem powinna wówczas kończyć się ocena merytoryczna. Ale „po drodze”, w marcu 2020 r., wybucha pandemia. Urzędnicy ministerstwa przestają przychodzić do pracy i nie mają dostępu do służbowych komputerów. Rada NPRH nie może się spotykać. Pierwsze spotkanie on-line ministerstwo organizuje dopiero w maju 2020 r. Dowiadujemy się, że ogromna większość wniosków jest źle przygotowana, co wiele mówi o odpowiednich służbach naszych uczelni. Zgodnie z ówczesną procedurą pracownik ministerstwa wskazywał błędy we wnioskach i odsyłał je do korekty. Wnioskodawca miał 7 dni na poprawienie i jeśli to zrobił, wniosek był znów oceniany formalnie. Po tych informacjach zażądaliśmy od ministerstwa likwidacji oceny formalnej, co o tyle poskutkowało, że zredukowano ją do najbardziej elementarnych czynności. To nie wszystko. Ministerstwo przyjmuje wnioski on-line, jednak umieszczone przez wnioskodawców w systemie OSF muszą być jeszcze ręcznie zarejestrowane przez urzędników w systemie EZD (Elektroniczne Zarządzanie Dokumentacją). Gdy mamy czterysta wniosków, to taka czynność może zająć kilka tygodni. W module Dziedzictwo złożono ponad 260 wniosków. Selekcjonowało je w OSF kilkunastu ekspertów, trzech każdy wniosek, więc na każdego przypadło ich kilkadziesiąt. W efekcie etap selekcji zakończył się na dwudniowym posiedzeniu w połowie sierpnia. Ale to nie koniec. Zgodnie z ówczesną procedurą wnioskodawca mógł się odwołać od decyzji ministra już po pierwszym etapie. Odwołań było ponad 20, co w praktyce uruchomiło nową procedurę oceny wniosków. Jednak ci, którzy się nie odwołali, też czekali na jej wynik. To bizantynizm proceduralny, na szczęście też już zlikwidowany. Dopiero w grudniu 2020 r. ministerstwo skończyło procedowanie zastrzeżeń do pierwszego etapu (rok po przyjęciu aplikacji). Ale proszę pamiętać, że w tym czasie dwukrotnie zmieniają się ministrowie i dyrektorzy departamentów…
Jaki stąd wniosek?
Ministerstwo nie jest powołane do obsługi konkursów grantowych realizowanych w standardach międzynarodowych, a taki jest standard NPRH: selekcja ekspercka, peer review, rozmowa z kierownikami najwyżej ocenionych projektów. Nie ma w tym nic dziwnego, bo ministerstwo nie jest agencją grantową, dlatego przecież zbudowano takie agencje grantowe jak NCN, NCBR czy ostatnio NAWA. Ministerstwo ma zupełnie inne cele oraz inne mechanizmy działania. Nie rekrutuje przecież do obsługi projektów grantowych koordynatorów z doświadczeniem naukowym; zatrudnia urzędników do zadań administracyjnych. W rezultacie, co jest zrozumiałe, nie ma odpowiedniego biura – jak wspomniane agencje – które zajmowałoby się wyłącznie obsługą konkursów i grantów. Dość powiedzieć, że przygotowaniem dokumentacji konkursowej zajmuje się Rada NPRH, która nieustannie coś zmienia, postuluje, pisze, poprawia, bo nikt tego za nią nie zrobi. Rada formalnie jest organem doradczym ministra, ale realizuje też, z konieczności i z własnej woli, działania wykonawcze, które w agencjach grantowych wykonują specjalnie wyszkoleni pracownicy i wieloosobowe biuro.
To jest opis sytuacji, a wniosek?
Sformułowaliśmy go już w 2012 (Włodzimierz Bolecki, Ewa Dahlig-Turek, Przemysław Urbańczyk, Po pierwszym konkursie NPRH, „Forum Akademickie” 2012 nr 4, s. 34.): po etapie przejściowym – czyli po zbudowaniu NPRH i rozpoznaniu potrzeb środowiska – konieczne jest stworzenie agencji rządowej, która profesjonalnie zajmowałaby się nie tylko organizacją konkursów grantowych, ale także diagnozowałaby funkcjonowanie badań naukowych w humanistyce, przeprowadzałaby ewaluację i byłaby wsparciem dla ministerstwa w zakresie polityki naukowej w humanistyce. Nota bene, społecznymi zadaniami humanistyki zajmuje się Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Czy w konkursie 9. jakieś przyczyny opóźnień były związane z samym środowiskiem naukowym?
Tak – częste odmowy zrecenzowania wniosków. Weszliśmy w etap masowości konkursów grantowych. Wybitnych specjalistów konkretnego tematu jest niewielu, są przeciążeni obowiązkami i odmawiają przyjmowania nowych. Każdy z nas ma takie doświadczenie. Jednak są też recenzenci, którzy odmawiają wykonania recenzji, nie kryjąc, że czynią to z powodów politycznych – bo nie lubią ministra, a NPRH to przecież program ministra nauki.
Tego się nie spodziewałem. To jest apolityczność nauki?
Dla mnie ta sytuacja jest nie do zaakceptowania, to jest nieetyczne. Minister ani na takiej odmowie nie zyska, ani nie straci. Stracą aplikujący, autorzy projektów, często osoby młode. A przecież nie wyobrażamy sobie, żeby ktoś odmówił zrecenzowania doktoratu czy habilitacji, uzasadniając to niechęcią do rektora uczelni. A do ministra można?
Kiedy zostanie rozstrzygnięty ten niefortunny dziewiąty konkurs?
Konkursy są przeprowadzane w czterech różnych modułach. Trzy z nich są już zakończone. Trwa drugi etap, czyli ocena peer review, w największym module, czyli Dziedzictwie narodowym. Biorąc poprawkę na zbliżające się wakacje, chciałbym, żeby finał konkursu, czyli rozmowy z kierownikami projektów, miały miejsce we wrześniu b.r.
A co potem?
Kończymy konkursy 10. i 11., mam nadzieję, że zgodnie z harmonogramem. I obiecaliśmy środowisku ogłoszenie w 2021 r. konkursu nr 12 z bardzo dużymi zmianami proceduralnymi, które są już przygotowane. Ale decyzja nie należy do Rady NPRH.
Jak wygląda finansowanie tego programu, skoro są takie opóźnienia i w ubiegłym roku nie rozstrzygnięto konkursu, na który były pieniądze, a granty trwają po kilka lat?
Środków nie brakuje. Pokonkursowe zobowiązania ministerstwa są rozłożone na pięć lat, więc nie ma tu zagrożenia. Notabene, gdy mieliśmy „nadmiar” dobrych projektów, ministerstwo dokładało pieniędzy. Teraz jednak mamy problem odwrotny. Wpływa sporo wniosków przeciętnych lub niestarannie, a nawet niechlujnie przygotowanych.
Co to znaczy?
Mówiąc brutalnie: zdarzają się projekty, które napisano tylko po to, żeby – jeśli się uda – dostać od ministerstwa pieniądze. Ale to się nie uda. Wprowadziliśmy do dokumentacji konkursowej liczne warunki, wytyczne, zasady, kryteria, wskaźniki, które pozwalają porównywać wnioski, odsiewać przysłowiowe ziarna od plewy. Najważniejsze jednak, że dziś eksperci czytają wnioski znacznie wnikliwiej niż kiedyś, nie dają się uwodzić „niesłychanie ważnym tematom”. A to znaczy, że nawet jeśli pomysł jest interesujący, ale źle opracowany, z niejasnym wynikiem, z przeszacowanym kosztorysem, z bajeczną fishing expedition do wielu krajów, to eksperci to widzą. A trzeba pamiętać, że każdy wniosek ogląda i o nim dyskutuje – łącznie z Radą NPRH – od ok. dwudziestu, do nawet trzydziestu ekspertów.
Zgodnie z procedurą każdy wniosek w NPRH ocenia trzech zewnętrznych recenzentów?
Tak, trzech na użytek pierwszej selekcji, trzech w systemie peer review, a dyskutuje i głosuje kilkudziesięciu.
Dlaczego aż trzech?
Żeby unikać uśredniania dwóch ocen, gdy – przy ich rozbieżności – nie wiadomo, kto z ekspertów ma rację. Trzecia recenzja wskazuje na jednego z nich, czyli zwiększa obiektywizację oceny końcowej. Po trzech etapach takiego ważenia ocen Radzie NPRH łatwiej jest rekomendować ministrowi wnioski do finansowania.
Ile kosztują recenzje?
Wysokość honorariów reguluje rozporządzenie ministra nauki, ostatnie widełki to 100-300 zł za sporządzenie recenzji jednego projektu.
Czy uda się w NPRH wrócić do dwóch konkursów rocznie?
Nie wiem, tylko raz nam się to udało. Rok 2020 wszystko zmienił i teraz, zamiast ogłaszać nowe konkursy, cały czas po nim sprzątamy. Oczywiście NPRH powinien co roku przeprowadzać dwa konkursy w terminach ogłaszanych z dużym wyprzedzeniem, najlepiej stałych i realizowanych z żelazną konsekwencją w ustalonych i podanych do publicznej wiadomości ramach czasowych. Ale, jak już mówiłem, w obecnej formule organizacyjnej ministerstwa to jest niemożliwe. Natomiast cieszy mnie determinacja ministra, żeby usuwać biurokratyczne przyczyny opóźnień i wprowadzać nowe rozwiązania organizacyjne, nawet wbrew dotychczasowej urzędniczej praktyce. Ta mobilizacja dobrze wróży na przyszłość, jednak są to rozwiązania krótkoterminowe, ratownicze. Warunkiem stabilności programu jest pełna profesjonalizacja jego obsługi, a to będzie możliwe tylko w odrębnej od ministerstwa agencji zajmującej się wyłącznie tym, do czego zostanie powołana.
Czy humanistyka nie jest faworyzowana przez to, że jest finansowana w specjalny sposób, oprócz programów NCN? Przedstawiciele nauk społecznych też kiedyś wspominali o podobnym programie.
W takim razie przedstawiciele nauk społecznych powinni sami, oddolnie, tak jak humaniści, stworzyć taki program i przekonać decydentów, że to, co proponują, nie może być finansowane przez NCN ani ze środków europejskich. NPRH to nie jest dodatkowe finansowanie dla humanistyki. To jest finansowanie specyficznych i ważnych dla humanistyki prac, których nie można sfinansować z innych źródeł, takich jak np. NCN.
Część środowiska humanistycznego podaje w wątpliwość sensowność grantowego finansowania badań humanistycznych.
Może to zależy od wieku? Młodzi badacze nie wyobrażają sobie sytuacji, żeby nie mieli możliwości złożenia projektu grantowego. Otrzymać grant to inna sprawa. Ale co ta „część środowiska” proponuje w zamian? Dotacja statutowa to przecież dzielenie biedy po równo. Jednak to chyba nie jest specyfika postaw humanistów. Gdy w 2009 r. przedstawiałem w PAU propozycję interdyscyplinarnych laboratoriów humanistycznych (Włodzimierz Bolecki, Przemysław Urbańczyk, E-SSH Lab. Nowy typ międzynarodowej platformy współpracy, „Forum Akademickie” 2014 nr 4.), zostałem zaatakowany przez dwie panie, które pracowały w naukach o życiu. Ich antygrantowa argumentacja była następująca: „jestem zatrudniona na etacie i mam w ramach tego etatu wykonywać moje prace najlepiej jak potrafię i nikt nie ma prawa mnie zmuszać, żebym pisała jakieś projekty i starała się o dodatkowe pieniądze”. No cóż, znam starszych uczonych – powiedzmy, w moim wieku – którzy mówią, że całe życie przeżyli bez grantów, zatem nie są im potrzebne. To jest w moim środowisku zrozumiałe, bo system grantowy dotarł do humanistyki z dużym opóźnieniem, po kilku dekadach funkcjonowania w science. Rzecz w tym, że przy grantowym finansowaniu badań więcej jest osób sfrustrowanych i niezadowolonych niż zadowolonych, gdyż w takim systemie finansuje się projekty maksymalnie 35 procent wnioskodawców, a faktycznie mniej. Pozostali są więc z niego niezadowoleni, niektórzy są tym sfrustrowani, czują się niesprawiedliwie ocenieni. To jest problem psychospołeczny, który trudno rozwiązać w sytuacji masowości uprawiania nauki, a z tym mamy już do czynienia w Polsce. Takie są uboczne skutki konkurencji w nauce. W NPRH procedura umożliwia rekomendowanie do II etapu do 45% wszystkich wniosków złożonych do konkursu. Jednak są takie panele ekspertów, które kwalifikują do następnego etapu nie więcej niż 30% wniosków, twierdząc, że reszta nie nadaje się do finansowania.
Podejmie pan próbę podsumowania dziesięciu lat funkcjonowania tego programu dla polskiej humanistyki?
Nie w takiej krótkiej wypowiedzi, ponieważ potrzebowałbym różnych danych statystycznych, które nie były dotąd opracowane. Ale spróbuję zrobić to z bardzo ogólnej perspektywy. NPRH umożliwił finansowanie w systemie grantowym badań, które przez dziesięciolecia były umieszczane na marginesach humanistyki naukowej i wegetowały w ramach dotacji statutowej. Mówię o naukowym wydawaniu źródeł, pracach dokumentacyjnych i edytorskich. Gdyby nie NPRH, to ten typ badań nie miałby szans w finansowaniu grantowym, bo nie spełnia kryteriów badań podstawowych, których finansowanie jest ustawowym zadaniem NCN. NPRH dowartościował naukowe miejsce badań dokumentacyjnych w humanistyce, podtrzymał istnienie specjalistycznych zespołów, które od lat 90. XX w. po prostu zamierały. Dzięki NPRH sfinansowano liczne kwerendy, których wynikiem były bardzo ważne publikacje indywidualne i zbiorowe. Ogromna część tych badań poświęcona jest odkrywaniu i ocalaniu polskiego dziedzictwa na dawnych kresach wschodnich Rzeczpospolitej, ale także na całym jej obszarze. Dzięki modułowi translacyjnemu w NPRH około dwustu tytułów polskiej humanistyki naukowej weszło do obiegu międzynarodowego. O wiele za mało, rzecz jasna, ale to jest proces. Równocześnie NPRH podniósł do rangi specjalizacji naukowej filologiczno-edytorskie badania nad tekstami powstałymi w innych językach i kulturach. Robiono to przez dziesięciolecia, ale nigdy w ramach finansowanego programu badawczego. Poszerzono pole rozumienia zakresu badań humanistycznych i ich specyfiki. Niedostrzeganym efektem NPRH jest też swoista dziedzinowa integracja środowiska humanistycznego zamkniętego dotąd w tradycyjnych silosach poszczególnych dyscyplin. Wszystkie panele ekspertów NPRH mają bowiem charakter interdyscyplinarny, ponieważ decyzje o rekomendowaniu wniosków podejmowane są przez przedstawicieli wszystkich dyscyplin humanistycznych, a żadna dyscyplina nie ma w tym programie szans na skolonizowanie pozostałych. To zresztą bywa przyczyną nierozumienia decyzji ekspertów i Rady. „Jak mogliście nie docenić tak znakomitego i ważnego projektu?” – pytają. Odpowiedź brzmi: „Może jest on znakomity i ważny w swojej dyscyplinie, ale eksperci i Rada uznali, że projekty w innych dyscyplinach humanistycznych były w tym konkursie lepsze i ważniejsze”.
Na stronie programu jest informacja, że od 2016 roku jest on skupiony na krytycznym wydawaniu źródeł. Bardzo mi się to spodobało, bo uważam, że ten obszar badań jest w Polsce zaniedbany w porównaniu z innymi krajami.
Narodowy Program Rozwoju Humanistyki, jeszcze pod nazwą Fundusz dla Humanistyki, zakładał, że z jego środków będą finansowane wyłącznie źródła i edycje krytyczne (Włodzimierz Bolecki, Ewa Dahlig-Turek, Przemysław Urbańczyk, Humanistyka a reforma polskiej nauki, „Forum Akademickie” 2009 nr 5), bo to są dla wielu dyscyplin humanistycznych prace – najdosłowniej – fundamentalne. Chodzi przecież o źródła pierwszego stopnia, o oryginalne, zweryfikowane i krytycznie wydane dokumenty, które są nieodzowne w wielu obszarach badań w humanistyce. To przecież jest podstawa pracy historyków, literaturoznawców, filozofów, etnologów, językoznawców, historyków sztuki. Na całym świecie obserwuje się dziś powrót do badań archiwalnych, ale ten problem ma inne znaczenie w krajach, w których archiwa istnieją nieprzerwanie od stuleci, jak w Wielkiej Brytanii, a inny w krajach takich jak Polska, które w kolejnych wojnach były celowo pozbawiane substancji kulturowej, których archiwa palono albo były wywożone i dekompletowane przez najeźdźców. W Polsce problem polega nie tylko na tym, że podczas wojen, zwłaszcza ostatniej, straciliśmy ogromną część naszych dóbr kultury. Materialna kultura polska, zwłaszcza w miastach, została straszliwie zniszczona już przez Szwedów w XVII w. To był rzeczywiście potop. Niektórzy historycy uważają, że zniszczenia te były większe niż podczas drugiej wojny światowej. Innym wymiarem tego faktu jest niedoinwestowanie tych archiwów, które nam pozostały, nie dbano o ich porządkowanie, katalogowanie, konserwowanie, modernizowanie infrastruktury, bo zawsze były ważniejsze rzeczy. Nadal poza granicami Polski pozostaje dużo prywatnych polskich archiwów, o których niewiele wiadomo, które niszczeją, np. archiwa wybitnych artystów. Nie tak dawno obchodziliśmy Światowy Dzień Archiwów, będą też one tematem najbliższego Kongresu Polonistyki Światowej. Ten powrót do źródeł, do dokumentów, do fundamentów jest zapewne sygnałem poważniejszych przewartościowań w humanistyce, zwłaszcza w zakresie badań interdyscyplinarnych. Ale trzeba pamiętać, że w humanistyce najbardziej interdyscyplinarna jest archeologia, która sama odkrywa swoje źródła, ponieważ nie mają one charakteru prymarnie językowego czy tekstowego. Dodatkowym kontekstem zainteresowania archiwistyką jest rozwój repozytoriów i archiwów cyfrowych.
Skoro to jest takie ważne, dlaczego w ewaluacji tak nisko punktujemy prace nad źródłami, w tym edycje krytyczne?
Dawniej takie prace finansowano z dotacji statutowej. Uważano, że to praca pomocnicza, co przełożyło się na współczesną ewaluację. Popełniono w niej bardzo dużo błędów, jeśli chodzi o humanistykę. Mimo że początkowo minister Jarosław Gowin postulował, żeby docenić prace powstałe w wyniku grantów NPRH, to w rozporządzeniu nic z tego nie zostało. Rada NPRH interweniowała u ministra w tej sprawie i ostatecznie takie badania zostały doszacowane. Tu nie chodzi jednak o typ pracy na dokumentach czy źródłach. Chodzi o docenienie projektów finansowanych z grantów. Jeśli ktoś stanął do konkursu i jego projekt został oceniony i uznany przez wiele osób za dobry, to powinien on być wysoko punktowany. Ewaluacja humanistyki jest też ofiarą złej nomenklatury, to znaczy niewłaściwie stosowanej terminologii, która funkcjonuje w dokumentach i programach elektronicznych. Wiele prac edytorskich nazywanych jest w sposób, który deprecjonuje ich wykonawców. Jeżeli ktoś napisze, że jest redaktorem książki, to system traktuje go jako osobę, która stawia przecinki. A przecież redaktor merytoryczny książki, a takimi są naukowcy, jest jej autorem. Zgubiliśmy w ewaluacji humanistyki kategorię autorstwa, która jest przecież kluczem do oceny każdej publikacji. Edytorstwo to działalność twórcza, w której dokonuje się wielu fundamentalnych odkryć i ustaleń. Na Zachodzie już dawno to zauważono, dlatego redaktor książki (edycji) często zapisywany jest jako jej autor. Będę namawiał wszystkich zainteresowanych, żeby zrezygnować w edytorskich książkach naukowych, przedstawianych jako osiągnięcia, z kwalifikowania wykonanych prac jako „redakcje”, „przypisy”, „opracowanie”, „komentarze”, „noty”, bo to są terminy, których system „nie widzi” jako wartościowych osiągnięć. Trzeba po prostu sięgnąć po najlepsze wzory nazywania prac badawczych, czyli te, które obowiązują w science. W publikacjach z zakresu science wszyscy, którzy brali twórczy udział w badaniach, są autorami artykułu, będącego wynikiem tych badań. W pracach edytorskich trzeba będzie jedynie odpowiednio określić udział w zbiorowym autorstwie danej publikacji. Mam koleżankę, która przez wiele lat robiła przypisy do Dzienników Zofii Nałkowskiej. Te przypisy są pełne odkryć biograficznych, bibliograficznych, tekstowych, interpretacyjnych, bez których dzisiejsza wiedza o twórczości tej pisarki byłaby niemożliwa. Równocześnie stworzyły one nową wiedzę o inteligencji polskiej XX w. Takie „opracowania” to perełki zagadnień historycznych, literaturoznawczych, dzieło autorskie samo w sobie. Tak samo jak przypisy Stanisława Pigonia do Pana Tadeusza czy Janusza Deglera do dzieł Stanisława Ignacego Witkiewicza. Każdy literaturoznawca mógłby podać jeszcze wiele takich przykładów. Ten typ edytorstwa naukowego to jest praca autorska, a nie jakaś nieistotna czy nieważna praca pomocnicza. Trzeba więc w ewaluacji prac dokumentacyjno-edytorskich najpierw zmienić terminologię określającą charakter i wartość takich prac, czyli wprowadzić kategorię autorstwa zbiorowego. To powinno stać się w przyszłej ewaluacji, ale już teraz trzeba przepracować określenia typu „książka pod redakcją”, gdy chodzi o to, że tzw. redaktor jest faktycznym autorem książki, ponieważ przez kilka lat realizował projekt, którego wynikiem jest ta konkretna publikacja. Oczywiście czym innym jest indywidualne autorstwo monografii, a czym innym autorstwo tomu zbiorowego, w którego pisaniu – a wcześniej w badaniach – wzięło udział wielu badaczy. Tymczasem pierwszego nazywamy autorem, a drugiego redaktorem. To trzeba zmienić. Obaj są autorami, tak samo jak ich współpracownicy.
Czy rzeczywiście humanistykę należy oceniać inaczej niż inne dziedziny wiedzy?
Oczywiście. Z tej obserwacji powstał przed laty KEJN, instytucja, w której istniał zespół ds. nauk humanistycznych i społecznych złożony z wybranych przedstawicieli środowiska. Ten zespół stworzył adekwatne kryteria oceny NHS, które były dobrze dostosowane do charakteru obu tych dziedzin nauki. Zrobiono przy tym poważne błędy, a jednym z nich był brak pomysłu na ocenę monografii – wszystkie oceniano jednakowo; podobnie tyle samo punktów przyznano czasopismom, nie wprowadzając żadnych hierarchii. Niestety metodologia KEJN-u został porzucona, choć powinna być poprawiona. Takie zrywanie ciągłości fatalnie wpływa na instytucje w nauce.
Ale czy w statusie samej humanistyki jest jakaś charakterystyczna dla niej różnica?
Jest wiele takich różnic. Humaniści lubią podkreślać, że uprawiają naukę i należy ich traktować tak samo, jak przedstawicieli innych dziedzin nauki. Oczywiście, gdy chodzi o universitas, to pełna zgoda. Ale ze względu na status przedmiotu badań naukę dzielimy na science i humanistykę (lub arts – to druga nazwa). Mają one inne przedmioty, posługują się innymi narzędziami, inne są ich cele, inne sposoby komunikowania się, sposoby finansowania czy społeczne role uczonych. W tej odmienności jest ogromne bogactwo. Science – w największym uproszczeniu – zajmuje się tym, co nie zostało stworzone przez ludzi, lecz przez naturę, a humanistyka bada wytwory ludzkich myśli i ich działań, słowem – to wszystko, co stworzyli ludzie oraz ich interakcje. Przedmiotem opisu związków zawierających węgiel albo białko nie są relacje pomiędzy badaczami w laboratorium. A w psychologii, etnologii czy filozofii przedmiotem badania są właśnie te relacje. Język komunikacji nie ma dla science żadnego znaczenia (syntezę chemiczną można opisać w dowolnym języku bez straty informacji), natomiast w humanistyce język ma znaczenie podstawowe. Jest wiele tematów, w których język jest i przedmiotem, i instrumentem komunikacji. Są przypadki, kiedy właśnie od języka, nie tylko narodowego, zależy wynik badań. Tu jest zasadnicza różnica pomiędzy science a NHS. Najważniejsze jest rozumienie odrębności tych obszarów, a w konsekwencji konieczność tworzenia adekwatnych narzędzi opisu oraz adekwatnych kryteriów oceny zależnie od dziedziny nauk, dyscypliny. Urawniłowka jest niedobra. Nie zakłada się krowie siodła – zacytuję klasyka.
Czy to znaczy, że jesteśmy wciąż przed wypracowaniem dobrego sposobu ewaluacji humanistyki?
Tak.
Kiedy to zrobimy?
Hm… sam chciałbym wiedzieć. Ewaluacja humanistyki, mająca odpowiedzieć na pytanie, jaki jest jej stan w Polsce, powinna przebiegać niezależnie od ewaluacji jednostek badawczych czy poszczególnych dyscyplin humanistycznych. Trzeba znaleźć pomysł na tego rodzaju działanie. Wydaje mi się, że decydenci wycofują się, ponieważ trzeba by uruchomić proces długofalowy i kilkuletnią perspektywę dochodzenia do satysfakcjonujących wyników. Może więc taką ewaluację powinna przeprowadzić nowa agencja rządowa albo jakaś fundacja, ale nie ministerstwo? A co można by już teraz zrobić? Trzeba zrezygnować z założenia, że ewaluacja musi odbywać się w tym samym czasie dla wszystkich dziedzin nauki. To nie ma sensu. Polska jest za dużym krajem i taka zbiorowa ewaluacja wszystkiego w tym samym czasie musi stwarzać wiele problemów logistycznych, personalnych, metodologicznych. A przecież można by podzielić naukę na kilka obszarów i prowadzić ewaluację każdego z nich rok po roku. No i trzeba dokładnie wiedzieć, po co się robi ewaluację.
To chyba akurat wiemy…
Chyba nie. Kiedyś to działanie nazywaliśmy parametryzacją, czyli tym, czym faktycznie jest ono także dzisiaj. Celem tej metody jest przypisanie kategorii jakościowej (np. A+; B; C) jednostkom czy dyscyplinom na uczelniach. Ministerstwo szukało odpowiedzi na pytanie, komu dać więcej pieniędzy i w tym celu postanowiło pogrupować jednostki naukowe. To się udało, ale w tej metodzie nie ma możliwości sprawdzenia wartości nauki uprawianej w danych jednostkach. Dlatego Ustawa 2.0 wprowadziła ocenę dyscypliny, a nie jednostek administracyjnych. To był mądry i potrzebny ruch, jednak w humanistyce nie rozwiązał podstawowego problemu, tj. oceny jakościowej.
Dlaczego?
Bo system ocenia dane, które z jakością w humanistyce nie mają wiele wspólnego. Jeżeli się punktuje wydawnictwa czy czasopisma, a nie ocenia się treści publikacji, to znaczy, że punkty – jako symbole wartości – przypisujemy nośnikom treści, a nie samej treści. Jakość treści w tej metodzie pozostaje nieznana, to znaczy nie oceniona. Im dłuższy wykaz takich nośników (tytułów wydawnictw i czasopism) w poszczególnych grupach punktowych, tym śmieszniejszy jest efekt, bo w danej grupie wszystkie publikacje są identycznie punktowane. A przecież każdy humanista wie, że w każdym numerze każdego czasopisma, w każdym roczniku czy kwartalniku, w każdej monografii zbiorowej są opublikowane prace, które różnią się jakością. Dopóki ocena jakości nie będzie polegać na ewaluacji treści konkretnej publikacji, czyli dopóki nie będzie przeprowadzana w trybie eksperckim, to nie zrobimy jej rzetelnie.
Czy jesteśmy w stanie przeprowadzić ekspercką ewaluację, gdy wielu poważnych badaczy kwestionuje wiarygodność polskich recenzji, a pan sam wspomniał o kłopotach z uzyskaniem dobrych recenzji czy ekspertyz grantowych?
Bez przesady. Mówimy nie o wszystkich recenzjach, ale o ich drobnej części. Jednak gdyby nawet była to część najmniejsza, to nierzetelne recenzje w ogóle nie powinny mieć miejsca. Więc odpowiadając na pana pytanie: tak, możemy to zrobić. Imposybilizm jest gorszy niż nawet nieudana próba zmierzenia się z problemem, tj. gdy wyniki jego rozwiązania nie byłyby w pełni zadawalające. Poza tym nie ma obowiązku, żeby sięgać tylko po ekspertów z Polski. W wielu dyscyplinach humanistycznych mamy do czynienia z pełnym umiędzynarodowieniem badań, a większość prac jest publikowana w obcych językach. Osobnym problemem są badania, które dotyczą kultury narodowej, ale ten problem istnieje w każdym kraju i trzeba tworzyć dla takich prac adekwatne narzędzia oceny.
Jakiś przykład?
Na przykład możliwości publikacji. Jeżeli mamy do czynienia z badaniami nad historią miejscowości, której nazwa znana jest tylko na terenie jednego województwa, to z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można założyć, że taki temat raczej nie będzie interesował redakcji zagranicznych ani nawet ogólnopolskich czasopism. Ale jeżeli będziemy mieli pracę dotyczącą Holokaustu w małej miejscowości, to jest szansa, że na tę pracę, zwłaszcza gdy będzie napisana po angielsku, znajdzie się miejsce w publikacji zagranicznej, choćby ze względu na międzynarodowy charakter badań nad Holokaustem. Z drugiej strony, jeżeli w tym samym regionie oddziały KBW eksterminowały żołnierzy polskiego podziemia, to praca na ten temat być może utoruje sobie drogę do publikacji w IPN, ale do obiegu międzynarodowego nie trafi, choćby była rewelacyjnym wynikiem znakomitych badań. W przypadku prac dotyczących historii czy kultury narodowej musimy mieć zatem adekwatne narzędzia oceny, aby docenić jakość prac nie tylko ze względu na miejsce publikacji czy mniejsze albo większe zainteresowanie międzynarodowe konkretnym tematem. I to jest do zrobienia.
Humanistykę łączymy z naukami społecznymi. Słusznie?
Są dwie szkoły: falenicka i otwocka, czyli dwa sposoby traktowania tych dziedzin nauki. Gdy przedmiotem badań jest człowiek, jego wytwory oraz interakcje z otoczeniem, to możemy te różne dziedziny traktować jako jeden obszar. I w wielu krajach jest taka tradycja naukowa. Istnieją badania w humanistyce i naukach społecznych, które przeglądają się w sobie jak w lustrach i to jest niezwykle interesujące. Ale są też badania zupełnie odrębne, między którymi nie ma żadnych wspólnych obszarów. Fonetyk i archeolog wspólnego projektu badawczego raczej tworzyć nie będą. Bo i po co? Ważne, żeby widzieć różnice tam, gdzie one są i stosować do oceny właściwe narzędzia.
W naszym zestawieniu nauk, które pełni ważną rolę w ocenie, rażą mnie pewne sprawy, np. brak antropologii…
No cóż, nie ma też wielu innych. Przed Ustawą 2.0 mieliśmy bardzo rozdrobniony podział dyscyplin, było ich ok. 250, co powodowało rozmaite patologie. Wybraliśmy klasyfikację dyscyplin OECD jako wzorzec i liczba dyscyplin zmniejszyła się niemal sześciokrotnie. Czy jest to rozwiązanie dobre? Na pewno zdecydowanie lepsze niż poprzednie. Nauka się nieustannie zmienia, granice między dyscyplinami stają się płynne. Zatem każdy sztywny podział jest ryzykowny. Mamy dziś problem z określeniem, czym są badania interdyscyplinarne. Im więcej dyscyplin, tym łatwiej posługiwać się tym terminem, czyli udawać, że prowadzi się badania interdyscyplinarne tam, gdzie jest to tylko kwestia nomenklatury. A może warto wyciągnąć wniosek z klasyfikowania obszarów nauki w ERC, w NCN czy w FNP? To są trzy-cztery obszary. Można by je uznać za dyscypliny, a to, co dotychczas nazywaliśmy dyscyplinami, nazwać specjalizacjami. Ich liczba mogłaby się wówczas mnożyć, co nie powodowałoby zmian w systemie, czyli zwiększania liczby dyscyplin. Klarowne i wyraźne stałoby się pojęcie badań interdyscyplinarnych. Trzeba by jednak najpierw ustalić priorytet takiej klasyfikacji, czyli sprecyzować, do czego jest nam ona potrzebna. Potwornym błędem ostatniej reformy nauki (a właściwie przekreśleniem założeń Ustawy 2.0) było wprowadzenie zasady, że należy publikować we własnej, konkretnej dyscyplinie. Disiplinae adscripti. Wizja nauki w XXI w.
W naukach ścisłych i przyrodniczych dość jasne jest rozróżnienie między artykułem naukowym a popularyzacją czy publicystyką naukową. Chyba inaczej jest w humanistyce. Ze starszych rzeczy przyszły mi do głowy Życie seksualne dzikich Bronisława Malinowskiego i Smutek tropików Lévi-Straussa.
W science głównym nośnikiem osiągnięcia naukowego są artykuły, a w humanistyce liczy się książka, monografia. Artykuł jest zbyt małym nośnikiem dla tego rodzaju wiedzy. Ocenę badacza przeprowadza się na podstawie opublikowanych przez niego książek. Następna sprawa to esej – to pojęcie ogólnoliterackie. Ale są też eseje naukowe. Einstein pisał eseje, bez przypisów. To, że mamy do czynienia z esejem, nie sprawia, że jego wartość naukowa jest mniejsza. Natomiast eseje w humanistyce mogą jednak znaczyć coś zupełnie innego niż w science. Esej w humanistyce bywa swobodną ekspresją piszącego, nie docieka się w nim prawdy, nie udowadnia się sformułowanych hipotez, nie przestrzega się żadnej intersubiektywnie sprawdzalnej metodologii. Taki esej należy do twórczości artystycznej, a nie do nauki. Tu jeszcze w grę wchodzą różnice pomiędzy francuską a niemiecką tradycją pisarską. No i trzeba pamiętać, że wielu filozofów, a w XX w. chyba większość, pisało eseje i są to do dziś dzieła fundamentalne i wybitne.
W badaniach humanistycznych pojawiły się nowe technologie, które umożliwiają postawienie problemów wcześniej nieznanych czy uzyskanie rezultatów wcześniej nie do pomyślenia. Ale to rodzi problemy czystości metodologii, interdyscyplinarności i wiele innych.
Nie wiem, co miałaby znaczyć czystość metodologii i czy to jest jakiś problem. Interferencja humanistyki z technologią to kwestia skuteczności w rozwiązywaniu konkretnych problemów – czasem nowych, czasem starych. Ale takich spotkań są już dziesiątki: biologia kulturowa, badania chemiczne, fizyczne czy biologiczne materiałów używanych w dziełach sztuki, fizyczne i matematyczne badanie dźwięków w muzyce, badania DNA w archeologii, lingwistyka cyfrowa – lista jest bardzo długa. Jest też humanistyka cyfrowa, która rozwija się intensywnie na Zachodzie, ale w Polsce ciągle jeszcze raczkuje. Technologie cyfrowe są stosowane w translacji tekstów i języków, w ich analizie formalnej i semantycznej, zmieniają status tekstów, obrazów, dźwięków, tworzą nowe kierunki badań, jak np. edytorstwo cyfrowe. Humanistyka cyfrowa tworzy też nowe formy pracy zespołowej, pracy wielu badaczy równocześnie nad hipertekstami. Dodajmy do tego bogaty zestaw technologii wizualnych – to są wszystko nowe możliwości badań w humanistyce. Ale co z tego wyniknie, nie wiadomo.
Czy humanistyka jest tania?
To zależy do czego porównujemy jej koszty. Ale już to, o czym rozmawialiśmy, musi kosztować. Jeżeli ktoś do pracy badawczej potrzebuje tylko pióra i papieru czy też, w nowszej wersji, komputera, to humanistyka jest tania. Czasami podobnie mówią matematycy. Jednak coraz mniej osób tak twierdzi. Badania terenowe, aparatura, koszty wyposażania bibliotek i archiwów, repozytoria, korpusy, konserwacja, bazy danych, zakup praw autorskich, przechowywanie i udostępnianie – w każdej dyscyplinie są dziesiątki coraz droższych pozycji kosztowych. Bardzo kosztowna jest archeologia, nie tylko prowadzenie wykopalisk – te były zawsze kosztowne – ale wszystko, co się z nimi wiąże. W humanistyce ważna jest pamięć. Jeżeli ktoś pracuje na zwierzętach, to jednak te zwierzęta w pewnym momencie odchodzą. W humanistyce przedmioty badań się zachowuje. Mamy ogromny przyrost przedmiotów badań, które trzeba cały czas zachowywać, konserwować i udostępniać. Gdy pracowałem w Szwecji, każdy instytut płacił uniwersytetowi za każdy metr wynajmowanej powierzchni, płacił też za każdego pracownika, który miał dostęp do biblioteki. Gdybyśmy uwzględnili wszystkie takie koszty, to instytuty humanistyczne musiałyby mieć w Polsce większe budżety. Na koszty humanistyki składa się wiele wydatków, których nie uwzględniamy. I chyba nikt ich dokładnie w Polsce jeszcze nie policzył. A szkoda. Podobnie jest z całym tzw. przemysłem kreatywnym.
Rozmawiał Piotr Kieraciński