logo
FA 5/2023 życie naukowe

Wojciech Czakon, Ewa Stańczyk-Hugiet

Mit interdyscyplinarności i problemy granic dyscyplin

Mit interdyscyplinarności i problemy granic dyscyplin 1

Rys. Sławomir Makal

Dyscyplina to nie nazwa, tylko społeczność badaczy uprawiająca dany obszar badań, to także społeczność uznanych autorytetów, recenzentów i mentorów. Postawienie badacza w sytuacji braku dotychczasowej dyscypliny to nie tylko problem tożsamości, ale przede wszystkim stabilności oraz rzetelności recenzji awansowych, grantowych i publikacyjnych.

Kolejne reformy nauki w Polsce wywołują debatę, a także obawy odnośnie do granic i tożsamości dyscyplin nauki. Regulacje prawne nie są rzecz jasna jedynym powodem zmian granic dyscyplin. Przecież przyrost wiedzy manifestuje się nie tylko jej pogłębieniem w ramach istniejących dyscyplin, ale także pojawieniem się zupełnie nowych dyscyplin. O ile więc zmiany ustaw stanowią pojedyncze wydarzenia, które burzą dotychczasowy porządek, o tyle pamiętać trzeba, że ten porządek coraz rzadziej jest stały ze względu na twórczy wysiłek badaczy.

Tym ciekawsza i warta zastanowienia jest temperatura dyskusji, wówczas gdy zachodzą zmiany granic dyscyplin. Trudno się dziwić choćby z perspektywy „drugiej natury” człowieka: przyzwyczajenie do ustalonego porządku rzeczy zachęca do oporu wobec zmian. Występują jednak inne głębokie powody uzasadniające niepokój. Niektóre spośród nich lokujemy na poziomie instytucji, bowiem w wyniku zmian granic dyscyplin nagle się okazuje, że trzeba zmienić nazwę jednostek uczelni (wydziału, instytutu, dyscypliny), a także ich skład. Obserwowaliśmy ten proces w środowisku dwóch dyscyplin: nauk o zarządzaniu i jakości oraz ekonomii i finansów, które powstały z wcześniej istniejących czterech dyscyplin. Zmiany strukturalne są dalekie od fasadowości, bowiem wpływają na ewaluację, publikowanie, awanse i rozpoznawalność zewnętrzną.

Drugą fundamentalną przesłanką wysokiej temperatury dyskusji o granicach dyscyplin są sprawy indywidualne dla każdego naukowca, tj. awanse oraz pozyskiwanie finansowania na badania naukowe. Przesuwanie granic dyscyplin, ich łączenie, tworzenie czy likwidacja pozostawiają wiele osób bez dotychczasowych ram formalnych. A dyscyplina to nie nazwa, tylko społeczność badaczy uprawiająca dany obszar badań, to także społeczność uznanych autorytetów, recenzentów i mentorów. Postawienie badacza w sytuacji braku dotychczasowej dyscypliny to nie tylko problem tożsamości, ale przede wszystkim stabilności oraz rzetelności recenzji awansowych, grantowych i publikacyjnych.

Trzecią przesłanką gorącej debaty o dyscyplinach jest interdyscyplinarność, którą nazywamy w tytule i dalej w artykule mitem. Interdyscyplinarność przypomina mit dlatego, że jest barwną opowieścią przedstawiającą wartość istotną dla pewnej grupy ludzi, która ułatwia wyjaśnienie decyzji o finansowaniu badań czy zmianie struktury instytucjonalnej nauki. Ułatwia także utrzymanie porządku społecznego. Przypomina mit także dlatego, że rzadko można jej doświadczyć, a znacznie częściej badacze natykają się na ujemne skutki prowadzenia badań interdyscyplinarnych.

Te trzy przesłanki, obok wielu innych, zachęcają do rozmowy o granicach dyscyplin, o tym co pomiędzy tymi granicami, o tym co poza tymi granicami. Zmierzamy do podkreślenia, że przełomowe osiągnięcia naukowe są współcześnie raczej udziałem całych zespołów badawczych. Zachodzą częściej dla tych zespołów, które mają interdyscyplinarny, a szczególnie międzydziedzinowy skład. Natomiast droga interdyscyplinarności jest dogodna dla niewielu pojedynczych badaczy, bowiem choć daje obietnice wielkich sukcesów, to towarzyszy jej poważne ryzyko porażki.

Granice dyscyplin

Podział nauki na różne dyscypliny rozpoczął się w XIX wieku, kiedy to badania naukowe uznane zostały za integralną i znaczącą działalność w europejskim systemie uniwersyteckim. Współcześnie istnieje równolegle wiele podziałów na dyscypliny, które nie są stabilne w czasie. Na przykład tzw. „Frascati Manual” opracowany przez OECD został w roku 2007 zaktualizowany ze względu na pojawienie się nanotechnologii, biotechnologii oraz ICT. W rezultacie dokument ten, używany do celów statystycznych, wyodrębnia 42 dyscypliny pogrupowane w 6 dziedzin, przy czym w każdej z dziedzin występuje dyscyplina rezydualna „inne”. Z kolei na potrzeby finansowania badań europejskich ERC wyodrębnia 25 dyscyplin pogrupowanych w 3 tzw. panele. Na polskim gruncie Narodowe Centrum Nauki dostrzega 26 tzw. paneli dziedzinowych, pogrupowanych dalej w 3 duże jednostki (HS, ST i NZ). Ministerstwo Edukacji i Nauki widzi natomiast 7 dziedzin nauki obejmujących łącznie 44 dyscypliny, a także dziedzinę sztuki z 3 dyscyplinami, a ostatnio te liczby uległy zwiększeniu. Sprawy podziału nauki na dziedziny i dyscypliny komplikują się jeszcze bardziej, gdy uwzględnić wydawnictwa posługujące się własnymi klasyfikacjami, a także stowarzyszenia akademickie posiadające własną tradycję, nazwę i struktury wewnętrzne.

Klasyfikacje dyscyplin służą różnym celom (opisowym, decyzyjnym, wydawniczym, instytucjonalnym, społecznym). Wynika z tego po pierwsze, że są różne, po drugie, że są zmienne, a po trzecie czasem zanikają. Na przykład uchwała Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów Naukowych z 23 kwietnia 2010 zmieniająca uchwałę w sprawie określania dziedzin nauki i dziedzin sztuki oraz dyscyplin naukowych i artystycznych („Monitor Polski” z 2010 r. nr 46, poz. 636) definiowała granice dyscyplin na potrzeby prawidłowego prowadzenia procedur awansowych. Obecnie ta uchwała już nie obowiązuje, a jej odpowiednika brak.

Zmiany granic dyscyplin mogą zachodzić wówczas, gdy: 1) pojawia się nowa dyscyplina wymagająca zdefiniowania obszaru badawczego, aparatu pojęciowego i metodycznego, a także odrębności wobec wcześniej istniejących dyscyplin; 2) ma miejsce łączenie dyscyplin w większe jednostki; 3) następują przemieszczenia problematyki pomiędzy dyscyplinami. W pierwszym przypadku sytuacja jest relatywnie łatwa, dlatego że poszukująca własnej tożsamości społeczność badaczy podkreśla swoją odrębność. Takie zjawisko miało miejsce, gdy dyscyplina nauki o zarządzaniu wyodrębniała się z nauk ekonomicznych. Po dekadach debat, rozwoju badań, przyrostu wiedzy oraz awansach badaczy jasne jest, że te dyscypliny więcej dzieli niż łączy. Analogiczne zjawisko zachodziło niedawno odnośnie do nanotechnologii, a w nieodległej przyszłości spodziewać się można wyodrębnienia dyscypliny badającej sztuczną inteligencję.

Drugi przypadek jest trudniejszy, dlatego że wskutek presji regulatora dotychczas odrębne społeczności znajdują się w jednej dyscyplinie. Zachodzą więc napięcia związane z poczuciem tożsamości dyscypliny, poczuciem krzywdy związanej z utratą autonomii decyzyjnej, poczuciem wpływu na rozwój dyscypliny. Niedawne połączenie nauk o zarządzaniu z dyscypliną towaroznawstwo jest jaskrawym przykładem takich napięć, tym silniejszych, że każda z dotychczasowych dyscyplin bardzo różniła się liczebnością badaczy, a zróżnicowanie wewnętrzne i tak już wcześniej rodziło tendencje odśrodkowe czy separacji.

Trzeci przypadek, przemieszczenia pomiędzy dyscyplinami, jest podobny do drugiego w wymiarze napięć związanych z poczuciem tożsamości. Ma też podobne rozwiązania w postaci rozwoju własnej tożsamości danej społeczności badaczy.

Problem deklaracji przynależności do dyscypliny

Trzeba przy tym pamiętać, że działalność badawcza to proces długotrwały, narastający, a wypracowane w wyniku wieloletniego rozwoju kultury wykształcone w ośrodkach akademickich mają trwały charakter. Naukowiec prowadzący badania ma głębokie przekonanie, w jakiej dyscyplinie te badania się lokują. Wyrażają to problemy badawcze, stosowane metody, wyniki prowadzonych badań, akceptowane wydawnictwa publikujące osiągnięcia naukowe czy wreszcie środowisko, w którym badania są rozwijane, dyskutowane, krytykowane czy replikowane. Jednakże od czasu wprowadzenia tzw. konstytucji dla nauki obserwujemy w polskim środowisku akademickim niebezpieczne zjawisko, a mianowicie tzw. oświadczenia o dziedzinie i dyscyplinie. To rozwiązanie daje nieskrępowaną przestrzeń do samodzielnego decydowania, w jakiej to dyscyplinie badania pojedynczego naukowca się mieszczą. I ze zdumieniem odnotować można ośrodki „wiodące” w deklarowanych dyscyplinach, choć nie jest łatwo wskazać w nich osoby o znaczącym dorobku właściwym dla dyscypliny, które cieszą się uznaniem środowiska danej dyscypliny. Otwarła się wobec tego droga do niczym nieskrępowanego woluntaryzmu, wzmocniona jeszcze niedostatkami listy czasopism punktowanych. Dość podkreślić, że oto uczelnie o profilu technicznym wykazały wiodące osiągnięcia w dyscyplinach z dziedziny nauk społecznych.

Ta niebezpieczna praktyka usankcjonowana wynikami niedawnej ewaluacji jednostek naukowych powoduje, że naukowcy, ba, nawet władze wydziałów czy dyscyplin na uczelniach, są przekonani, że to magiczne oświadczenie działa także w odniesieniu do postępowań o awans naukowy. I z niedowierzaniem i rozczarowaniem reagują na nierzadko negatywny przebieg procesu. Tymczasem w postępowaniach awansowych istotne znaczenie ma dorobek w dyscyplinie, a nie jednostronne oświadczenie niepoddawane jakiejkolwiek kontroli środowiskowej. Tymczasem np. dorobek chemika pozostanie w dyscyplinie chemia niezależnie od treści oświadczenia jego autora.

Rozpoznawalna tożsamość dyscyplinowa badacza nie zależy bowiem od złożonego oświadczenia. Nie zależy też od liczby punktów, które wypracował w procesie ewaluacji dla wybranej przez siebie (a może z przymusu instytucjonalnego) dyscypliny. Nie zależy w końcu od tego, jak wiele razy publicznie ogłosi, że widzi swoją przynależność w określonej dyscyplinie. Często nawet nie zależy od tego, co widnieje na uzyskanym dyplomie. Zależy natomiast od tego, jaki jest rzeczywisty autorytet danego badacza w dyscyplinie, a ten determinowany jest znaczącym wkładem w rozwój dyscypliny, rozpoznawalnością jako eksperta w dyscyplinie. A także od tego, jaki jest rzeczywisty wkład badacza w funkcjonowanie, budowanie i integrowanie środowiska danej dyscypliny. Bo każda dyscyplina ma swoją tożsamość, klarowną i niezaprzeczalną. I łatwo odróżnić przedstawiciela takiej dyscypliny od osoby uzurpującej sobie prawo do bycia członkiem takiej dyscyplinowej społeczności. Zresztą kwestia motywacji, którymi kierują się tacy uzurpatorzy, zasługuję na osobną debatę.

Problem awansów w niejasnych granicach dyscyplin

Granice dyscyplin słusznie pobudzają wyobraźnię badaczy, dlatego że postęp wiedzy odbywa się albo poprzez lepsze zrozumienie tego, co znajduje się w centrum uwagi badawczej dyscypliny, np. organizacji, albo też poprzez przesunięcie granic badań np. z organizacji gospodarczych na wszystkie typy organizacji, a dalej na zjawiska międzyorganizacyjne (np. alianse) czy nawet metaorganizacyjne (np. kultury branżowe). O ile jednak w przypadku badań pogłębiających wiedzę badacz adresuje swoje wyniki do istniejącego odbiorcy-specjalisty, korzysta z komentarzy recenzentów-specjalistów i znajduje drogę do publikowania w czasopismach goszczących daną tematykę, to w przypadku badań na granicach dyscyplin wyzwanie jest znacznie trudniejsze. Na przykład słynne badania roli więzi społecznych w znajdowaniu zatrudnienia Marka Granovettera publikowane były w czasopismach socjologicznych, czasem w ekonomicznych, często w czasopismach nauk o zarządzaniu. Tam bowiem skutecznie poszukiwał recenzentów, redaktorów oraz czytelników swoich prac.

Granice dyscyplin tylko pozornie stanowią przedmiot jałowej debaty akademickiej czy biurokratycznych decyzji regulatora. Współczesna nauka opiera się na zasadzie oceny wyników, a dalej dorobku badaczy, przez innych badaczy. Fundamentalnym wyzwaniem jest zatem zapewnienie rzetelności tego procesu. Nie mamy tu na myśli debaty o stricte publikacyjnym peer review, ale znacznie szersze konsekwencje kierowania własnych prac albo wniosków awansowych do wspólnoty badawczej zajmującej się czymś innym. Taki zabieg rodzi trudność w doborze recenzentów, a wcześniej wyzwanie wzbudzenia zainteresowania przedstawicieli danej dyscypliny. Niedopasowanie w tym zakresie zwykle prowadzi do recenzji negatywnych, nawet na etapie redakcji (tzw. desk reject). W przypadku dorobku awansowego recenzenci oceniają wkład w rozwój dyscypliny, wobec czego nawet interesujący, rzetelny i ważny zbiór wyników nielokujący się w danej dyscyplinie prowadzić musi do oceny negatywnej. W rezultacie deklaracja przynależności do wybranej przez siebie dyscypliny nie przesądza o skuteczności starań o publikację, uzyskanie grantów czy awans naukowy.

Mitologia interdyscyplinarności

Silnie obecna w debacie publicznej teza o znaczeniu badań interdyscyplinarnych może być postrzegana jako sposób uniknięcia pułapek związanych z granicami dyscyplin. Deklaratywna interdyscyplinarność pozwalająca na wykraczanie poza granice jednej dyscypliny oznacza korzystanie ze zdobyczy (najczęściej specyficznych metod) intelektualnych innych dyscyplin do realizacji specyficznego badania naukowego. Jednak efekty naukowe zasadniczo adresowane są wciąż tylko do jednej dyscypliny. Bowiem interdyscyplinarność wypełnia przestrzeń pomiędzy dwiema lub większą liczbą dyscyplin, czasami zachodząc na styku tych dyscyplin. Badania interdyscyplinarne, choć z perspektywy pojedynczego badacza ryzykowne, mają jednak znaczenie, otwierając przestrzeń do tworzenia nowych dyscyplin, o jednoznacznej tożsamości. To podróż w kierunku integrowania wiedzy i metod z różnych dyscyplin szczęśliwie prowadząca do celu – harmonijnego poskładania wiedzy z wielu dyscyplin w formie syntezy czy analizy. W efekcie badania interdyscyplinarne bardziej opierają się na zespole badawczym niż są efektem pracy badawczej pojedynczego naukowca, idea interdyscyplinarności wymusza wręcz takie podejście. To bardzo ważna okoliczność, bowiem w debacie o interdyscyplinarności pomija się poziom analizy, czyniąc ją ogólnikową. Tymczasem czym innym jest badanie interdyscyplinarne (poziom mikro), czym innym badacz interdyscyplinarny (poziom indywidualny), a czymś zupełnie innym interdyscyplinarny zespół badawczy (poziom mezo). W rezultacie prowadzi to do nieporozumień czy wręcz błędów w kształtowaniu ścieżek kariery, projektowaniu badań czy zmienianiu wewnętrznych struktur jednostek badawczych.

Czy badania multidyscyplinarne to rozszerzona wersja badań interdyscyplinarnych? Zdecydowanie nie. W takich badaniach trudno o dzielenie się wiedzą, trudno o efekt synergii. Zresztą wcale nie o to chodzi. To badania najczęściej prowadzone przez zespoły, których członkowie mają różne (jednodyscyplinowe) kompetencje wykorzystywane osobno. Każdy z nich wnosi do badania wiedzę ze swojej dyscypliny i wspólnie debatują nad problemem. Jednak wciąż każdy z perspektywy własnej dyscypliny. W wyniku takiego wysiłku badawczego badania multidyscyplinarne tworzą zbiór wspólnych osiągnięć dla wielu dyscyplin jednocześnie, użytecznych dla każdej z nich z osobna. Nie mają jednak atrybutu wypełnienia pustej dotychczas przestrzeni pomiędzy granicami dyscyplin, które to osiągnięcie jest charakterystyczne dla badań interdyscyplinarnych.

Obecnie obowiązujące regulacje w zakresie nadawania tytułu profesora coraz bardziej ośmielają naukowców do wnioskowania o nadanie tytułu np. w dwóch dyscyplinach, może nawet w większej liczbie. Co więcej jest to możliwe w odniesieniu do całej dziedziny. Podkreślić należy z całym przekonaniem, że stosowanie metod charakterystycznych dla danej dyscypliny w innej dyscyplinie nie jest wystarczające do twierdzenia, że dorobek pojedynczego naukowca lokuje się (i jest wybitny) w obu tych dyscyplinach. I choć ustawodawca dał tę możliwość, należy do niej podchodzić z ostrożnością, ważąc ryzyko i ewentualne korzyści. Z naciskiem na to pierwsze. Zarówno bowiem w przypadku badań interdyscyplinarnych, jak i multidyscyplinarnych pojawia się potrzeba różnorodności recenzentów pod względem kompetencji dyscyplinowych. Trudno bowiem wyobrazić sobie sytuację, w której nadaje się tytuł profesora w dwóch (lub więcej) dyscyplinach, a recenzenci reprezentują tylko jedną spośród nich. W przypadku badań interdyscyplinarnych potrzebne będzie dodatkowo uwzględnienie recenzentów posiadających kompetencje interdyscyplinarne. Takiej różnorodności recenzentów nie sposób zapewnić w obecnych warunkach prawnych. Jeśli nawet kandydaci na recenzentów w postępowaniu profesorskim będą reprezentowali odrębne dyscypliny, to ustawowy wymóg losowania recenzentów jest nieprzewidywalny. Nie służy to ani rzetelności, ani równości traktowania kandydatów do tytułu naukowego profesora. Gdyby odnieść tę wątpliwość do recenzji wniosków o finansowanie badań, to trzeba podkreślić, iż recenzentów takiego wniosku jest zwykle dwóch (rzadziej trzech lub czterech), a panel ekspertów ma ograniczoną liczebność. Oznacza to istotne ryzyko oceny wniosku grantowego przez niespecjalistów danej dyscypliny.

Nie sposób pominąć przełomowych odkryć, które wychodząc z jednej dziedziny, wpływają na inne albo też dzieją się pomiędzy tymi dziedzinami. Postęp diagnostyki obrazowej w medycynie zawdzięczamy twórczemu połączeniu przełomów w dziedzinie nauk technicznych oraz medycznych. Podobnie coraz śmielej w dziedzinę medycyny wchodzi robotyzacja, znów z dziedziny nauk technicznych. Przełomowe odkrycia nauk technicznych wpływają dalej na nauki społeczne, bowiem powstaje wiele pytań natury etycznej i prawnej odnośnie do możliwości robotów. Nie mniej pytań na temat robotyzacji wywołuje ostatnio algorytm sztucznej inteligencji chatGPT w zakresie jego wpływu na dziedzinę nauk społecznych, a także humanistycznych. Wobec tego, nawet jeśli przełomy następują w jednej tylko dziedzinie, to rosnący stopień komplikacji, a także coraz szybszy wpływ odkryć na ludzkość dzięki postępom w zakresie komercjalizacji na wielką skalę, czyni z przełomów wyzwanie międzydziedzinowe.

Sprostanie temu wyzwaniu jest trudniejsze wówczas, gdy przedstawiciele jednych dziedzin stają przed postępami innych dziedzin dlatego, że obserwują ich skutki. Ten sekwencyjny proces wymaga dłuższego czasu, a także zwiększonego wysiłku związanego ze zrozumieniem istoty odkryć innej dyscypliny. Ten wysiłek nie jest dany każdemu badaczowi, nie każdy ma komfort takiej refleksji, nie każdy też ma kompetencje niezbędne, by zrozumieć inne dziedziny. Dlatego alternatywna ścieżka, taka w której pracują całe międzydziedzinowe zespoły, jest bardziej atrakcyjna. Skraca czas przenikania postępów pomiędzy granicami dziedzin, pobudza ciekawość badaczy ponad granicami dziedzin, prowadząc do niespodziewanych przełomów. Sprzyjają temu wielkie programy przemysłowe lub badawcze. Przykładem są projekt Manhattan czy program Apollo, które łączyły dziesiątki, a później setki i tysiące specjalistów z wielu dyscyplin i dziedzin, pracujących w jednym wspólnym celu.

Podajemy te przykłady dlatego, że badania międzydziedzinowe są bardzo potrzebne, ogromnie przyspieszają rozwój wiedzy i zdolności ludzi. Ale jednocześnie wymagają ogromnych nakładów, dostępnych w znacznie dłuższym okresie czasu niż typowe w obecnym systemie finansowania nauki granty. Wymagają także wsparcia instytucjonalnego oraz kompetencji kierowania wielkimi zespołami badawczymi. Uważamy, że takie przedsięwzięcia są potrzebne, otwarłyby niedostępne obecnie możliwości rozwoju polskiej nauki i gospodarki. Jednocześnie jednak konstatujemy, że obecnie warunków do realizacji nawet pojedynczych programów międzydziedzinowych brak. Zarówno w sensie finansowym, instytucjonalnym, jak i regulacji dotyczących awansów naukowych.

Racjonalność i rozwaga

Granice dyscyplin są więc nie tylko problemem definiowania warstwy merytorycznej badań naukowych. Dotyczą także warstwy tożsamości badacza, poczucia przynależności do określonej wspólnoty badaczy. Dobrze, gdy ta wspólnota buduje swoje poczucie tożsamości, gorzej, gdy to poczucie tożsamości tworzone jest w izolacji od nauki uniwersalnej. Trudno bowiem dyskutować z tym, że wiedza ludzka jest uniwersalna.

Teza o przełomowym znaczeniu badań interdyscyplinarnych jest prawdziwa, ale pod warunkiem dostępności odpowiednich zasobów (zespół, kierownictwo, środki finansowe). Co więcej, teza o badaniach interdyscyplinarnych kryje inną, ważniejszą, bowiem to badania międzydziedzinowe, na granicy nauk technicznych, społecznych, medycznych itd. przynosiły w XX wieku największe przełomy. Natomiast na poziomie indywidualnego badacza interdyscyplinarność wiąże się z bardzo wysokimi wymogami kompetencyjnymi (także współpracy z innymi badaczami, z innych dyscyplin) oraz wysokim ryzykiem.

Działalność badawcza na uczelniach musi być realizowana w warunkach stabilnych i względnie znanych. Ciągłe zmiany zasad gry, manipulowanie zasadami, w tym w zakresie oceny jakości działalności naukowej, nie sprzyjają dobrej jakościowo nauce. Natomiast przyczyniają się często do poszukiwania dróg na skróty, by dobrze wypaść w tym jakże ważnym procesie oceny. Academia skupia się wówczas na kryteriach bardziej niż na rzetelnym realizowaniu zadań badawczych.

Nauka to poznawanie i wyjaśnianie rzeczywistości. To kształtowanie wiedzy w sposób naukowy. Racjonalność jest ważną cechą badań naukowych. Wierzymy, że taka racjonalność będzie nadal towarzyszyć poznaniu naukowemu, a badacze z rozwagą dokonywać będą wyborów w zakresie ścieżki awansów, z ostrożnością godną badacza wnioskować będą o znaczeniu efektów swoich badań dla właściwej dyscypliny oraz z dystansem i powściągliwie, ale i z refleksją godną badacza przyjmą tezę o micie interdycyplinarności jako zjawiska powszechnego i dostępnego dla pojedynczego badacza. Mamy naturalnie w pamięci, że dyscypliny są coraz bardziej inkluzywne, a ich pojemność zmienna. I choć fragmentacja nauki w postaci dyscyplin sprzyja wyznaczaniu ich granic, to niekoniecznie prowadzi do znaczących przełomów naukowych.

Prof. dr hab. Wojciech Czakon, kierownik Katedry Zarządzania Strategicznego, Uniwersytet Jagielloński w Krakowie

Prof. dr hab. Ewa Stańczyk-Hugiet, prorektor ds. Badań i Rozwoju Kadry Akademickiej, Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu

Wróć