logo
FA 5/2022 życie akademickie

Zbigniew Drozdowicz

Uczony i wiara

Uczony i wiara 1

Rys. Sławomir Makal

Ci, którzy deklarowali niewiarę w Boga, niejednokrotnie przyznawali, że w okresie młodzieńczym stoczyli swoistą walkę między religią i nauką, a na to, że zerwali z tą pierwszą, wpływ miało nie tyle ich akademickie otoczenie, ile rodzinne wychowanie.

Jeśli nawet jest przesadą twierdzenie, że uczelnie są świątynią wiedzy, to zapewne niejeden uczony zgodzi się z tym, że mogą, a nawet powinny nią być. Co to byłyby jednak za świątynie, gdyby nie było w nich miejsca na wiarę? Rzecz jasna takie miejsce tu było i jest. Problem w tym, że wiara miała różne formy wyrazu, w tym takie, które spotykały się ze sprzeciwem kościelnych autorytetów.

Tradycje

Praktycznie aż do połowy XIX stulecia uczelnie miały charakter wyznaniowy, to znaczy nie tylko znajdowały się pod kuratelą różnych kościołów, ale także od ich kadry badawczej i dydaktycznej oraz studentów wymagano deklaracji wiary religijnej, która była kultywowana w tych wspólnotach wyznaniowych, a także realizacji w praktyce ich norm moralnych. Dzisiaj z tej tradycji na niektórych wiodących uczelniach pozostały już tylko „szyldy”, takie np. jak nazwy najstarszych kolegiów uniwersytetów w Cambridge i Oxfordzie. Jednak przez wiele stuleci były to realia, z którymi musiał się poważnie liczyć każdy uczony, a ci, którzy podchodzili do nich zbyt lekko, mieli zawodowe i życiowe kłopoty. W historii nauki zapisali się jednak głównie ci z nich, którzy przedstawili poważne racje dla swojego votum separatum przynajmniej wobec niektórych religijnych wierzeń i praktyk. Przywołam dwa przykłady takich uczonych.

Pierwszym z nich jest Galileusz (wł. Galileo Galilei), matematyk i astronom, wykładowca uniwersytetu w Padwie. Idąc za wskazaniami Mikołaja Kopernika, przedstawionymi w dziele O obrotach ciał niebieskich, utrzymywał on, że to Słońce, a nie Ziemia znajduje się w centrum tego układu planetarnego i nasza planeta obraca się wokół tej gwiazdy. Z tym poglądem, nie tylko w czasach Galileusza, lecz jeszcze długo później, nie mogły lub po prostu nie chciały się zgodzić kościelne autorytety. Luter nazwał Kopernika „prowincjonalnym mędrkiem”, a cenzorzy Kościoła rzymskiego postawili włoskiego uczonego przez inkwizycyjnym sądem i zmusili do złożenia deklaracji, że nie będzie uznawał kopernikańskich poglądów, ani też ich upowszechniał w żadnej formie. Do pełnej rehabilitacji tego uczonego doszło dopiero w 1939 r. (pap. Pius XII uznał go wówczas za „jednego z najodważniejszych bohaterów badań”), a zaliczenie wyroku rzymskiej inkwizycji do błędów Kościoła miało miejsce dopiero w 1992 r. (pap. Jan Paweł II stwierdził, że „ci teolodzy, którzy potępili Galileusza, nie uznali formalnego rozróżnienia między Biblią i jej interpretacją”).

W nauce niejednokrotnie znaczenie miała i ma nie tylko odwaga, jakiej dał wyraz włoski uczony, ale także rozwaga, jaka była udziałem angielskiego matematyka, fizyka i astronoma Izaaka Newtona. Był on absolwentem Kolegium Świętej Trójcy (Trinity College) Uniwersytetu Cambridge, a później jego wykładowcą. Oznaczało to dla niego nie tylko obowiązek podzielania poglądów Kościoła anglikańskiego w kwestiach wiary, ale także przyjęcia święceń kapłańskich i nauczania zgodnie z jego wymaganiami. Fundamentalnego dzieła Newtona pt. Matematyczne zasady filozofii naturalnej z całą pewnością nie można uznać za najlepszy podręcznik do tego nauczania, nawet przy daleko idącej wyrozumiałości dla jego upodobania do filozofowania i przedstawiania wszechświata w kategoriach matematycznych. Wprawdzie znajduje się w nim deklaracja, że pisząc je, miał na względzie „pomoc w uwierzenie w istnienie i moce sprawcze bóstwa”, to jednak o Bogu i wierzeniach w jego moce mówi się głównie w kończącym rozważania niewielkim komentarzu. Dopiero w drugiej połowie XX w. ujawnione zostały rękopisy, w których przedstawił on swoje faktyczne wierzenia i ich gruntowne uzasadnienie. W ich świetle Bóg wprawdzie istnieje, ale wiara w to, że istnieje on w trzech postaciach (Ojca, Ducha i Syna Bożego) jest po prostu bałwochwalstwem. Jedno z jego pism religijnych zatytułowane jest Historyczny opis dwóch znaczących przekłamań Pisma Świętego (przedstawione w nim zostało m.in. przekłamanie dotyczące centralnego miejsca Ziemi we wszechświecie).

Stephen D. Snobelen w artykule opublikowanym w „British Journal for the History of Science” przedstawia Newtona jako heretyka, który dobrze ukrywał swoją herezję. Zgodziłbym się jedynie częściowo z tą opinią. Nie podpisałbym się jednak pod twierdzeniem, że był heretykiem. Przede wszystkim dlatego, że za uprawnione do orzekania o herezji uznaję wyłącznie instytucje kościelne, a przez żadną z nich Newton (póki co) nie został uznany za heretyka. Jeśliby przyznać takie uprawnienia poszczególnym komentatorom wypowiedzi różnych uczonych, to mogłoby się okazać, iż w ich gronie jest tak wielu heretyków, że różne nauki głównie na nich budowały i budują swoją pozycję, a w moim przekonaniu ani tak nie było, ani też tak nie jest dzisiaj.

Uczeni amerykańscy

Przedstawię w skrócie stosunek współczesnych uczonych amerykańskich do religijnej wiary. Dlaczego ich, a nie innych? Przede wszystkim dlatego, że ci uczeni od lat zajmują czołowe miejsca w osiągnięciach naukowych, a amerykańskie uczelnie notorycznie okupują najwyższe pozycje w różnego rodzaju rankingach (może to być irytujące, jak i zachęcające do naśladownictwa). Istotne znaczenie ma również to, że ich stosunek do wiary został gruntownie zbadany i przedstawiony w naukowych publikacjach. Jedną z nich jest opublikowana w 2010 r. książka Elaine H. Ecklund pt. Science vs. Religion. Znajdują się w niej wyniki badań wiary uczonych zatrudnionych na kilkunastu wiodących amerykańskich uniwersytetach, w tym tak prestiżowych jak uniwersytety Harvard, Duke czy Princeton. Jej autorka formuje generalną tezę, że nauka stopniowo odeszła od misji, jaką było krzewienie wiary, i przeszła do krzewienia wizji autonomicznego ludzkiego rozumu. Dla jej potwierdzenia podaje m.in., że ok. 64% uczonych deklarowało w jej badaniach niewiarę w Boga. Jednak z zamieszczonego przez nią tabelarycznego zestawienia wynika, że jedynie 34% było pewnych tego, że Bóg nie istnieje. Natomiast 30% stwierdziło, że nie ma możliwości definitywnego rozstrzygnięcia tej kwestii. Tak czy inaczej wskaźniki te ostro kontrastują z różnymi wierzeniami kultywowanymi przez zdecydowaną większość społeczeństwa amerykańskiego. Jakąś ich próbką może być to, że ok. 30% Amerykanów wierzy w nawiedzone domy, niewiele mniej w istnienie Wielkiej Stopy.

E.H. Ecklund przeprowadziła również indywidualne rozmowy z niektórymi uczonymi. Większość jej rozmówców nie dostrzegała nieprzezwyciężalnego konfliktu między religią i nauką. Jednak wielu z nich uznało teorię ewolucji za najlepsze wyjaśnienie życia na Ziemi. Interesujące są podawane w tych rozmowach uzasadnienia zarówno ich wiary, jak i niewiary. Niektórzy z wierzących w istnienie Boga twierdzili, że wiara pozytywnie wpływa zarówno na ich relacje ze studentami, jak i podejmowane problemy badawcze. Byli wśród nich również tacy, którzy twierdzili, że katolicyzm daje się stosunkowo łatwo pogodzić z nauką. Natomiast ci, którzy deklarowali niewiarę w Boga, niejednokrotnie przyznawali, że w okresie młodzieńczym stoczyli swoistą walkę między religią i nauką, a na to, że zerwali z tą pierwszą, wpływ miało nie tyle ich akademickie otoczenie, ile rodzinne wychowanie. Sporo do myślenia mogą dać również procentowe wskaźniki wierzących w poszczególnych dyscyplinach naukowych. Podane są one m.in. w opublikowanym w 2007 r. przez E.H. Ecklund i Christophera Scheitle’a artykule pt. Religion among academic scientists: Distinctions, disciplines, and demographics. W świetle ich ustaleń, spośród deklarujących wiarę w Boga przedstawicieli nauk społecznych (będących profesorami amerykańskich uczelniach) 30% stanowili politolodzy, 25,2% ekonomiści, 23,7% psycholodzy i 20,8% socjolodzy. Natomiast z przedstawicieli nauk przyrodniczych 29,1% stanowili chemicy, 19% fizycy i 17,4% biolodzy. Jest wprawdzie pewna różnica między przedstawicielami tzw. twardych i miękkich nauk, jednak nie jest ona aż tak radykalna, aby można byłoby powiedzieć, że te pierwsze w zdecydowanie większym stopniu niż te drugie skłaniają do religijnej niewiary.

Polscy uczeni

Religijność polskich uczonych była również przedmiotem naukowych badań socjologów religii. Ich wyniki zostały przedstawione m.in. w książce Marii Libiszowskiej-Żółtkowskiej pt. Wiara uczonych. Mimo że pochodzą one z końca minionego stulecia, to nadal publikacja ta zawiera stosunkowo najpełniejszy obraz wierzeń i praktyk religijnych grupy uczonych definiowanych jako „profesorowie wyższych uczelni” (w jej skład wchodzą zarówno osoby posiadające profesorski tytuł, jak i doktorzy habilitowani zajmujący stanowisko profesora uczelni). Grupa tych respondentów nie jest jednak liczna, bowiem „na 960 wysłanych ankiet uzyskano zwrot 447 wypełnionych kwestionariuszy oraz 71 uzasadnionych odmów”. Przeprowadzająca te badania nie kryje rozczarowania tak wysokim (46%) wskaźnikiem braku odpowiedzi. Wprawdzie przypuszcza, że „powodowane to było obawą o personalną identyfikację”, to jednak według niej „takie domniemywanie będzie zawsze tylko – bardziej bądź mniej prawdopodobną – odautorską supozycją”. Jeśli nawet jest to tylko supozycja, to jednak skłonny jestem zaryzykować twierdzenie, że stoją za tym zarówno złe doświadczenia z okresu, w którym jawne okazywanie religijnej wiary źle było postrzegane przez sprawujących władzę i propagujących „jedynie słuszną” ideologię, jak i nie najlepsze doświadczenia z okresu, w którym między politykami i polityką oraz Kościołem katolickim doszło do tak daleko idącego zbliżenia, że ujawnianie niewiary lub nie takiej wiary, jaka jest udziałem społecznej większości w naszym kraju, mogłoby przynieść więcej szkody niż pożytku.

Przedstawione w tej książce wyniki badań być może będą zaskoczeniem dla tych polityków, którzy mniej lub bardziej otwarcie twierdzą, iż uczelnie są ostoją różnego rodzaju „lewactwa” oraz liberalizmu, wrogiego Kościołowi i religijności Polaków. W ich świetle bowiem 64% respondentów deklarowało postawę religijną, a jedynie 20% niereligijną, przy czym do pierwszej grupy można dodać tych, którzy deklarowali się jako deiści; daje to w sumie 71,6% wierzących profesorów polskich uczelni. Wprawdzie autorka książki twierdzi, że „samodzielni pracownicy nauki stanowią grupę o najwyższym wskaźniku ateizacji w polskim społeczeństwie” i podaje, że w tym gronie znajduje się m.in. 12% ekonomistów oraz 9,1% lekarzy, to jednak stanowią oni wyraźną mniejszość. Ten obraz wiary i niewiary polskich uczonych komplikuje się w momencie, gdy pojawiają się bardziej szczegółowe pytania o to, w co wierzą. Okazało się bowiem m.in., że stosunkowo wielu z nich (bo aż 93%) wierzyło w Boga osobowego, ale już znacznie mniej w nieomylność papieża, a jeszcze mniej w „uzdrowieńczą moc miejsc świętych” (a do nich przecież odbywają się pielgrzymki wielu wiernych). W tej ankiecie zostało wprawdzie postawione ogólne pytanie o wiarę w niebo (deklarowało ją stosunkowo wielu respondentów), ale już nie o wiarę w anioły, do których wielu wiernych również adresuje swoje oczekiwania. Zapewne to i inne jeszcze szczegółowe pytania pokazałyby, że wiara polskich uczonych jest jednak dosyć mocno zróżnicowana. W uzupełnieniu przywoływanych wskaźników dodam, że w świetle badań przeprowadzonych w 2013 roku przez Andrzeja Głąba i jego współpracowników na grupie 279 polskich naukowców ze stopniem doktora i doktora habilitowanego „ogólny wskaźnik wierzących w Boga wynosił 56,3%, był najwyższy wśród chemików (80%), geografów (76,2%), matematyków i informatyków (73,1%) i medyków (64,5%)”.

Osobiste spostrzeżenia

W swoim akademickim życiu spotykałem zarówno uczonych, którzy utożsamiali się z wiarą katolicką, jak i otwarcie separujących się od każdej wiary religijnej. Nie mogę jednak generalnie powiedzieć, że w pierwszym przypadku źle na tym wychodziły prowadzone przez nich badania naukowe. Wprawdzie to utożsamianie w niejednym przypadku przekładało się na podejmowane przez nich problemy badawcze oraz formułowane opinie i oceny, to jednak są w tym gronie tacy, których z pełnym przekonaniem mogę określić jako wysokiej klasy specjalistów w swojej dyscyplinie i obszarze badawczym, a ich zaangażowanie w prowadzenie badań naukowych może być przykładem dla wielu innych. Rzecz jasna czasami prowadziło to ich do wniosków, które nieszczególnie przypadały do gustu kościelnym zwierzchnikom i przysparzało kłopotów zawodowych i życiowych. Jednak w nauce jest to czymś tak normalnym, że muszą się z tym liczyć zarówno prowadzący badania, jak i oceniający ich poczynania z pozycji wyznaniowych. Nie mogę jednak również powiedzieć, że separowanie się od religijnych wierzeń w każdym przypadku przekładało się na osiąganie lepszych wyników w badaniach naukowych. Znam takich, którzy najpierw byli akademickimi teologami i osobami głęboko zaangażowanymi w realizację kościelnych misji, a później dokonali głębokiej konwersji i są dzisiaj krytykami poczynań Kościoła katolickiego. Jednak tylko w niektórych przypadkach łączy się to z uzyskiwaniem znaczących wyników badawczych na nowej drodze. Jeśli miałbym na koniec sformułować generalną konkluzję, to powiedziałbym, że uczonego nie rozpoznaje się ani po koloratce (lub jej braku), ani też po składanych deklaracjach wiary lub niewiary.

Wróć