logo
FA 5/2022 Romantyzm na nowo odczytany

Tomasz Kłusek

Rozum romantyczny i gorączka pozytywistyczna

Antyromantyczne pamflety sprzed 50 lat

Rozum romantyczny i gorączka pozytywistyczna 1

Rys. Sławomir Makal

Spory prasowe lat siedemdziesiątych, odczytywane dzisiaj, mogą razić hasłowością i powierzchownością ujęcia problematyki. Kiedy jednak odczytywać te wystąpienia z uwzględnieniem ówczesnego kontekstu społeczno-politycznego, traktować je jako próby rozeznania hic et nunc, zaczynają nabierać właściwego znaczenia. Posłużenie się dylematem: romantyzm czy pozytywizm zwiększało niepomiernie możliwość uniknięcia ograniczeń cenzorskich.

Point de rêveries, messieurs! – powiedział Aleksander II do delegatów polskiej szlachty, którzy spotkali się z carem w Warszawie w maju 1856 roku. Słowa te przypomniał Tomasz Burek w szkicu Humanistyka ze współczesnym adresem, który ukazał się w styczniowym numerze „Twórczości” z 1975 roku. Niemal 120 lat dzieli żądanie rosyjskiego imperatora, aby Polacy wyzbyli się marzeń o odzyskaniu niepodległości, od przypomnienia owych złowieszczych słów przez polskiego humanistę. Warto pamiętać, że kilkanaście lat później Burek wyda zbiór szkiców pod znaczącym tytułem Żadnych marzeń. Tekst w „Twórczości” był entuzjastycznym omówieniem trzech książek Marii Janion: Romantyzm. Studia o ideach i stylu (1969), Romantyzm, rewolucja, marksizm (1972) oraz Humanistyka: poznanie i terapia (1974). Prace te określił Burek jako buntownicze, emancypatorskie, wymierzone w cyników, koniunkturalistów, owe „gnidy” z późniejszego Traktatu… Piotra Wierzbickiego.

W latach siedemdziesiątych XX wieku miało miejsce kilka dyskusji o romantyzmie. Maria Janion uczestniczyła w nich, zdecydowanie broniąc romantyzmu i sprzeciwiając się fałszywym opiniom różnych „racjonalistów” i „pozytywistów”. Według Janion i Burka cnota buntowniczości jest czymś najwartościowszym. W jednym z przypisów do artykułu w „Twórczości” Burek odniósł się do wspomnianych polemik: „Tej wielkiej cnoty romantyzmu zdają się zupełnie nie rozumieć i nie doceniać ostatni w naszej publicystyce polemiści antyromantyczni, J. Krasuski i S. Bratkowski: piszą oni o romantyzmie rzeczy przeosobliwe jak na podobno nowoczesny wiek XX-ty, który chcą reprezentować, a myśl ich, nie tknięta przeczuciem własnej komicznej zarozumiałości, czerpanej z wiary w Faktyczny Porządek Świata, biegnie takimi torami, jakby wydarzenia romantyzmu wcale jeszcze nie było, jak gdyby romantyzm ze wszystkimi konsekwencjami filozoficznymi swego fermentu nie istniał w europejskiej kulturze umysłowej, jak gdyby nadal trwały na swych wczesnomieszczańskich postumentach fetysze Rozsądku i Utylitaryzmu, nie poruszone przez romantyczną rewolucję światopoglądową i nie zmiecione przez krytyczną dialektykę Kapitału”.

Paradoksem jest powoływanie się przez Burka na Kapitał, bo przecież nazwisko Karola Marksa było bezustannie odmieniane przez wszystkie przypadki w niezliczonej ilości publikacji realizujących ideologię partii komunistycznej. Jest to jednak okres wyzwalania się wielu intelektualistów o proweniencji lewicowej ze złudzeń żywionych wobec marksizmu. Paradoks polegał na tym, że na Marksa powoływali się przedstawiciele policyjnego w istocie reżimu komunistycznego, jak i – przynajmniej początkowo – jego przeciwnicy.

Jak wiadomo, Aleksander II uchodził u nas przez jakiś czas za liberała. Podobnie było z Edwardem Gierkiem. Byłżeby Gierek Aleksandrem II epoki PRL-u? Poniekąd, bo jeden i drugi zawiedli pokładane w nich nadzieje. Aleksander II oznajmił: „żadnych mrzonek”, a gierkowska „odwilż” nie trwała długo. Narastającym trudnościom gospodarczym towarzyszyły represje w dziedzinie kultury. Znamienny jest tu przypadek tygodnika „Literatura”. Pismem w rzeczywistości kierował Gustaw Gottesman, który formalnie był tylko zastępcą Jerzego Putramenta, redaktora naczelnego. „Literatura” stanowiła próbę wskrzeszenia „Przeglądu Kulturalnego” zamkniętego przez władze w 1963 roku. Jerzy Adamski mówił: „Pismo nie podobało się. Chciało być partnerem, nie wykonawcą”. 17 kwietnia 1975 roku ukazał się ostatni numer „Literatury”, w którym Gottesman figurował w stopce redakcyjnej jako zastępca Putramenta. Już w następnym numerze nie podano składu redakcji. W tomie Czerwiec ze wspomnieniowego cyklu Pół wieku Putrament lekceważył tę czystkę w tygodniku. Winę zrzucał na cechy charakteru Gottesmana i pieniactwo Bogdana Gotowskiego. „Literaturę” spotkał los podobny jak wcześniej „Przegląd Kulturalny”. Gierek przestał udawać liberała. Przypadek warszawskiego tygodnika literackiego został tu przywołany nie jako najważniejszy, ale symptomatyczny.

Grzechy romantyzmu i przesądy racjonalisty

Uwzględniając powyższy kontekst, łatwiej zrozumieć i odczytać sens ówczesnych polemik prasowych dotyczących romantyzmu. Tylko w niewielkim stopniu, o ile w ogóle, wnosiły one cokolwiek nowego do wiedzy historycznoliterackiej bądź historycznej. Nie taki był ich cel. Odczytywane dzisiaj, mogą razić hasłowością i powierzchownością ujęcia problematyki. Kiedy jednak odczytywać te wystąpienia z uwzględnieniem ówczesnego kontekstu społeczno-politycznego, traktować je jako próby rozeznania hic et nunc, zaczynają nabierać właściwego znaczenia. Posłużenie się dylematem: romantyzm czy pozytywizm, zwiększało niepomiernie możliwość uniknięcia ograniczeń cenzorskich. Spory o romantyzm były de facto sporami o realia Polski gierkowskiej.

Nawet pobieżna lektura eseju Wielkie grzechy Romantyzmu Jerzego Krasuskiego, który został opublikowany w 20 numerze tygodnika „Kultura” z 1974, pozwala dostrzec jego bieżącą wymowę. Artykuł został przedrukowany dwa lata później w tomie W poszukiwaniu sensu dziejów pod zmienionym tytułem Socjologiczne podłoże Romantyzmu (zapisy epok kulturalnych dużą literą konsekwentnie stosowany przez J. Krasuskiego). Autor zachwyca się kulturą oświecenia, która „stanowiła punkt szczytowy europejskiego uniwersalizmu”, z kolei romantyzm to prąd antyoświeceniowy i antyuniwersalistyczny. W tekście pomieszano rozważania o charakterze historycznym z uwagami o bieżącym wydźwięku. Kończy on się spostrzeżeniem: „W XX wieku świat artystyczny oderwał się już nie tylko od mieszczaństwa, ale i od inteligencji, nastąpił dalszy etap dezintegracji nadbudowy. Powstało środowisko malarzy, którzy malują dla malarzy, muzyków, którzy komponują dla absolwentów konserwatorium, poetów śpiewających nie Muzom, lecz poetom (z tej samej grupy poetyckiej), krytyków literackich, których rozumie tylko ten, kto z nimi pija kawę. Ale ogólnie biorąc powtarza się od 150 lat ten sam argument: że nie rozumie ich mieszczuch, nie rozumie nawet inteligent z dyplomem uniwersyteckim, ale zrozumie ich »Lud«. Nieprawda. »Lud« ich nie zrozumie z powodu treści i z powodu formy. Toteż Mickiewicz uległ Towiańskiemu, André Malraux szukał »Ducha« wśród rewolucjonistów chińskich i anarchistów hiszpańskich, aż został ministrem Generała – Wielkiego Konserwatysty. Od czasów Romantyzmu literatura i sztuka pozornie krytykują określone formacje historyczne, w istocie zaś wyrażają zniechęcenie kondycją ludzką. Szukają pociechy na lewicy, ale są prawicowe. Skutecznie oddziaływują tylko w jednym kierunku – niszczą Oświecenie i liberalizm. Nie wiem tylko, czy jest to skutkiem wrodzonej impotencji kulturotwórczej mieszczaństwa, czy przejawem zmierzchu kultury zachodnioeuropejskiej w sensie historiozoficznym”.

Esej Krasuskiego wywołał dyskusję, która miała miejsce w kilku najbliższych numerach „Kultury”. Wypowiadali się w niej: Maria Janion, Aleksander Bocheński, Andrzej Walicki, Bohdan Urbankowski, Mieczysław Inglot, Gerard Koziełek, Anna Tatarkiewicz. Sam Krasuski odpowiedział polemistom tekstem Wierzę szkiełku i oku, w którym podtrzymał swoje stanowisko, a nawet wzmocnił wypowiadane tezy.

Maria Janion polemizowała z Jerzym Krasuskim w tekście pt. Wielkie przesądy racjonalisty w 22 numerze „Kultury” z 1974. Sześć lat później przedrukowała tę wypowiedź w zbiorze Odnawianie znaczeń. Artykuł Krasuskiego odczytała jako „pamflet na romantyzm, przede wszystkim – romantyzm polski”. Autor prowokacji do dyskusji idzie śladem György’ego Lukácsa, który zwalczał romantyzm i irracjonalizm niemiecki. Janion przypomina kontrowersyjną publikację Lukácsa Die Zerstörung der Vernunft. Der Weg des Irrationalismus von Schelling zu Hitler (Zniszczenie rozumu. Droga irracjonalizmu od Schellinga do Hitlera). Krasuski miał przejąć od Lukácsa zestaw zarzutów, aby w niesprawiedliwy sposób je „przetransponować na grunt romantyzmu polskiego”. Janion nazywa Krasuskiego dogmatycznym racjonalistą i twierdzi, że tylko z takiego punktu widzenia można zarzucać romantyzmowi antyracjonalizm.

Romantyzm to, zdaniem Janion, prąd uniwersalistyczny i buntowniczy, a nawet rewolucyjny. Nie wnikając w szczegóły, należy pamiętać, że właśnie Maria Janion była autorką głośnej w swoim czasie pracy Światopogląd polskiego romantyzmu. Praca ta została później włączona do zbioru Proces historyczny w literaturze i sztuce z 1967 roku. W zaproponowanej przez autorkę koncepcji romantycznego paradygmatu znalazło się miejsce zarówno dla tendencji progresywnych, jak też konserwatywnych. W paradygmacie tym nie mieścił się Zygmunt Krasiński z czasu po 1840 roku, tzn. po Przedświcie i Psalmach przyszłości. Podobnie też miejsca zabrakło dla Henryka Rzewuskiego i koterii petersburskiej, z którą autor Mieszanin obyczajowych był związany. Jednym z najważniejszych czynników, które przyczyniły się do usunięcia owych pisarzy, miało być ich wątpienie w sens narodowowyzwoleńczych powstań. Równie istotne znaczenie miała gloryfikacja przez Krasińskiego i Rzewuskiego minionego porządku społecznego oraz negacja kategorii postępu. Zważywszy na to, trudno nie zauważyć, że ocena romantyzmu musiała być tak bardzo różna u Janion i Krasuskiego.

W zakończeniu Wielkich przesądów racjonalisty można przeczytać: „To romantycy właśnie, tworząc swoją wizję narodów, głosili przekonanie o ich wielości i równości w jedności. Trudno uznać za przypadkowe przeoczenie faktu, że Krasuski prawie się nie wypowiada o twórczym znaczeniu romantyzmu dla dziewiętnastowiecznych ruchów niepodległościowych. A on był przecież ich promotorem, gdyż walkę o zachowanie własnej formuły narodu i kultury narodowej w rodzinie narodów europejskich uznał za jedno z najważniejszych swych dążeń. Romantyzm nie ukazany w blasku swych wielkich koncepcji niepodległości i walki o nią nie jest romantyzmem prawdziwym. Krasuski, urzeczony wizją klasycystycznej jedności Europy, podporządkowanej jakiemuś racjonalistycznemu, ponadnarodowemu »uniwersalizmowi«, zintegrowanej, uładzonej w duchu »porządku« przeciwstawionego »krytyce«, a zwłaszcza krytyce uprawianej przez zrewoltowaną, elitarną inteligencję, nie może dostrzec wielkości romantyzmu, który sile i rozumowi, zajmującemu się uzasadnianiem tej siły, przeciwstawił wszędzie obecną i nigdy niezniszczalną potęgę dążenia do wolności”.

Rozprawa ze szkodliwym dziedzictwem

Debata dotycząca romantyzmu, która rozpoczęła się na wiosnę 1974 w warszawskiej „Kulturze”, w lipcu tego samego roku przeniosła się do „Polityki”. Sprawcą owych przenosin był Stefan Bratkowski, który w 28 numerze tygodnika wystąpił z antyromantycznym artykułem Nie z samych wierszy. Już Krasuski nie krył się z tym, że jego wystąpienie to nie tylko rozprawa z romantyzmem jako takim, ale ze szkodliwym dziedzictwem romantyzmu. Oczywiście ani Krasuski, ani Bratkowski nie mogli być dla Janion partnerami do dyskusji o romantyzmie jako epoce literackiej. Natomiast biorąc pod uwagę, że spór dotyczył w rzeczywistości tego, co sama Janion określiła mianem teorii i praktyki romantycznej antropologii, tego wszystkiego, co w jakiś sposób wciąż trwa i jest kontynuowane, wszyscy dyskutanci stawali się pełnoprawnymi uczestnikami dialogu. Zresztą dyskusja toczyła się nie w specjalistycznych czasopismach, ale w wysokonakładowych tygodnikach dostępnych w kioskach w każdej miejscowości. Podsumowując swoją dyskusję z Krasuskim, Janion stwierdzała, że jej polemista zakwestionował romantyczną antropologię z punktu widzenia dogmatycznego racjonalizmu. Z kolei Stefan Bratkowski uczynił to jako wyznawca pozytywizmu.

Przypomniane tu polemiki nie są już dziś zbyt często wspominane. Nawet jeśli tak, to mówiący ograniczają się do sięgnięcia po książkowe przedruki, a nie prasowe publikacje. Nie do końca jest to usprawiedliwione, ponieważ przedruki podlegały pewnym przeróbkom, a wyrwane z „tygodnikowego” kontekstu też prezentują się inaczej. Ważne są też daty pierwszych publikacji, czasopisma, w których teksty zostały ogłoszone, ów moment historyczny, a nawet miejsce zajmowane przez dany artykuł w piśmie pośród innych artykułów. Antyromantyczny pamflet Bratkowskiego zamieszczono na pierwszej stronie „Polityki” w sąsiedztwie reportażu Andrzeja Krzysztofa Wróblewskiego Buźka, Odys i inni z wiele znaczącym w tamtych realiach nadtytułem Port Drugiej Polski. Publikacjom Bratkowskiego i Wróblewskiego towarzyszy duże zdjęcie Grzegorza Laty, „króla strzelców” X Piłkarskich Mistrzostw Świata. Dwa tygodnie wcześniej, tj. w 26 numerze tygodnika, Bratkowski wypowiedział się obok prof. Władysława Markiewicza, Jerzego Piórkowskiego, Edwarda Redlińskiego, Krzysztofa Wojny w ankiecie Widoki Polaków (ogłoszona z okazji trzydziestolecia PRL). To, co tam powiedział, rozwinął i ubrał w kostium historyczny w artykule Nie z samych wierszy.

Ankietową wypowiedź Bratkowski kończy słowami: „Życzyłbym nam wszystkim, by pisali kiedyś głównie o Staszicach, Jędrzejach Zamoyskich i Druckich-Lubeckich ostatniej ćwierci XX wieku Polski socjalistycznej”. W późniejszym o dwa tygodnie artykule, podążając śladem Aleksandra Bocheńskiego z Rzeczy o psychice narodu polskiego, przyznaje romantykom pewne zasługi, ale poza tym poddaje ich druzgocącej krytyce. Czego tam nie ma? Mickiewicz był tchórzem, romantyzm w wielkiej mierze odpowiada za niechęć do systematycznej i uczciwej pracy, że to „martwa moda literacka”, że ci, którzy bronią romantyzmu kierują się uczuciami, że Szekspir był lepszy od wszystkich romantyków razem wziętych itd., itp.

Krasuski przeciwstawił romantyzm racjonalizmowi i uniwersalizmowi, Bratkowski myśleniu zdroworozsądkowemu i pozytywizmowi. Trudno polemizować z kimś, kto romantyzm postrzega jako rodzaj psychopatologii i rozumie jako niechęć do pracy i ochotę do bijatyk. Bić się i nie pracować – to romantyzm w ujęciu Bratkowskiego. Wprawdzie zastrzega, że bywali romantycy, którzy później chcieli i potrafili dobrze pracować. Redakcja „Polityki” ozdobiła tekst m.in. portretem Ludwika Nabielaka, który był co prawda poetą, belwederczykiem, uczestnikiem powstania listopadowego, nawet towiańczykiem, ale później został dyrektorem fabryki gazu świetlnego w Barcelonie i kierował poszukiwaniami węgla brunatnego w Normandii. Oto przykład, zdaniem Bratkowskiego, eksromantyka, który wyszedł na ludzi.

W 35 numerze „Polityki” opublikowana została polemika Marii Janion z Bratkowskim pt. Nie straszyć obciętym uchem! Przedrukowana została później w tomie Odnawianie znaczeń. Przytoczmy stamtąd takie słowa: „Wizja kultury, jaką Bratkowski prezentuje, jest spójna i konsekwentna – nazwijmy ją technokratyczną, bo na taką miarę jest projekt człowieka w niej zawarty. Posługuje się ona ciasną normą postępu i nadzwyczaj wąskim rozumieniem nowoczesności. Krótko mówiąc, dla Bratkowskiego ten, co tworzył postęp techniczny, zarabiając przy okazji trochę pieniędzy i nie będąc ani męczennikiem, ani cierpiętnikiem, jest więcej wart od tego, co trudził się pisaniem wierszy”. Skoro wcześniej wypowiedź Bratkowskiego uzupełniona została jego głosem w ankiecie Widoki Polaków, to samo wypadnie uczynić z Janion. Otóż w 29 numerze „Polityki”, udzielając odpowiedzi, uznała za stosowne wygłosić pochwałę poetów Nowej Fali. I tak: „Ale frazesem o człowieku – w ramach troski o niego, jak się mawia w biurokratycznym języku – można też przykrywać szczerą i bezwzględną nie-człowieczość i anty-człowieczość. Nieraz osacza nas frazes pseudohumanistyczny – tak jak przedtem frazes produkcyjny. Dlatego młodzi poeci postanowili »mówić wprost«. Krytykę języka, jaką podjęli, zwłaszcza krytykę języka tzw. masowych środków przekazu, próbę formowania Etyki bez Autorytetów (tzn. etyki nie-autorytarnej) uważam za jedną z donioślejszych tendencji intelektualnych schyłku trzydziestolecia”.

Ciężka aberracja i kultura solidarnościowa

W tak krótkim artykule trudno jest w odpowiedni sposób zrekonstruować polemiki Marii Janion z połowy lat siedemdziesiątych dotyczące romantyzmu. Z konieczności trzeba było ograniczyć się jedynie do przypomnienia owych ważnych debat i zasygnalizowania problematyki. Bez wątpienia bardziej niż romantyzmu jako takiego, dotyczyły one sytuacji politycznej, społeczno-gospodarczej i kulturalnej Polaków z tamtego czasu. Prosperity z czasów Gierka tak szybko, jak się zaczęła, tak szybko też dobiegła kresu. Właściwie to wtedy rozpoczął się proces, który doprowadził do krachu tzw. państwa realnego socjalizmu. Mrzonki o Drugiej Polsce skończyły się buntem z sierpnia 1980, stanem wojennym i w konsekwencji upadkiem PRL-u w 1989 roku. Omawiane dyskusje stanowią w dużej mierze komentarz do tego procesu.

Konstanty Puzyna rozgraniczał romantyzm i tradycję romantyczną. Twierdził, że nie lubi nie tyle romantyzmu, co tradycji romantycznej. W felietonie pt. Zdumieni z 43 numeru „Polityki” z 1980 roku (przedruk w książce Półmrok) pisał: „Do tej tradycji szlachecko-inteligenckiej intelektualiści warszawscy (i krakowscy) z dawna są przywiązani, lecz w ostatnim piętnastoleciu doszli tutaj do ciężkiej aberracji […] W efekcie utwierdza się określony zespół tradycyjnych stereotypów: takie hasła, jak walka zbrojna, powstanie, konfederacja, śmierć tyranom, za naszą i waszą – ciągle mogą u nas liczyć na oddźwięk. Ale związki zawodowe? Prawo do strajku? W kraju, który prawie nie przeszedł (nie zdążył) przez parlamentaryzm, hasła te brzmią dziwacznie. Są jakby z innego języka, z innego myślenia”. Dalej Puzyna twierdzi, że strajkujący nie byli dotknięci ideologią romantyczną, ale wręcz przeciwnie… pozytywistyczną. Bo Gdańsk, hanzeatycka tradycja kupiecka, duch Eugeniusza Kwiatkowskiego, były zabór pruski w mniejszym stopniu skalany romantyzmem.

Zupełnie inaczej widziała to Maria Janion, która choćby w czasie obrad Kongresu Kultury Polskiej w grudniu 1981 mówiła, że sierpniowy protest robotników polskich w Gdańsku, ale przecież nie tylko, był romantyczny z ducha. Analizując fenomen zrodzonej w sierpniu 1980 roku kultury „solidarnościowej”, stwierdzała: „Podstawowe znaczenie tej kultury zaczerpnięte zostało z przeświadczeń romantycznych; to kult wolności; przekonanie, że wolność osobista niemożliwa jest bez wolności ojczyzny; walka w obronie praw człowieka i praw narodu. Pojawia się w niej również wątek polskiego romantycznego mesjanizmu, a mianowicie dążenie do stosowania w polityce kryteriów moralnych, do oceny działań politycznych ze stanowiska etyki. Z okazji posłania Zjazdu »Solidarności« do ludzi pracy Europy Wschodniej w jednym z regionalnych biuletynów związkowych ukazała się krytyczna wypowiedź pod tytułem »Solidarność« Mesjaszem narodów?, wyrzucająca »niepotrzebny mesjanizm«, romantyzm oraz przypominająca, że »na moralność, romantykę i emocje w polityce nie ma miejsca«. Ten konflikt toczy się dokładnie w języku długotrwałego w Polsce porozbiorowego sporu między »realistami« a »romantyzmem«”.

* * *

Mam przed sobą 4 numer dwumiesięcznika „Teksty” z 1972. Na tylnej okładce zapowiedziany jest druk szkicu Janion Rozum romantyczny. Zamysł ten nigdy nie został zrealizowany przez autorkę Gorączki romantycznej. W Nie straszyć obciętym uchem! mówi ona, że w zapowiadanym tekście miała sprzeciwić się szkodliwemu stereotypowi o uczuciowym romantyzmie i rozumowym pozytywizmie. Rozumność nie jest przywilejem, który jakoby przysługiwał pozytywizmowi. Od siebie dodam, że istnieje też zjawisko „gorączki pozytywistycznej”. Tak bardzo urzekł mnie ów tytuł artykułu, którego Janion nigdy nie napisała, że postanowiłem wykorzystać go na swój użytek.

Tomasz Kłusek, redaktor „Nowych Książek”, stały współpracownik „Akcentu”, doktorant filozofii i literaturoznawstwa na UMCS

Wróć