Grażyna Lewandowicz
Decyzja Pani Rektor Elżbiety Gołaty z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu o niefinansowaniu z puli prorektora na wsparcie badań naukowych artykułów publikowanych w czasopismach wydawanych przez grupę MDPI, a właściwie uzasadnienie podjęcia tej decyzji, zainspirowało mnie do włączenia się do dyskusji o tego typu publikacjach. Aby określić ich status, należy zdefiniować pojęcie „predatory”. Okazało się to niezwykle trudne i jak dotąd nie ma powszechnie przyjętej definicji. Generalnie zwraca się uwagę, że drapieżne czasopisma i wydawcy przedkładają swój zysk nad poziom publikacji naukowych. Wskazuje się również na odstępstwo od dobrych praktyk redakcyjnych, brak przejrzystości, a wręcz praktyki oszukańcze. Próby oceny wydawnictwa MDPI opierają się wyłącznie na parametrach bibliometrycznych, ponieważ uznaje się, że jakość recenzowania jest zbyt trudna do oceny, albowiem jest to proces subiektywny. Z braku lepszych kryteriów podnosi się kwestię jego szybkości jako przyczyny niskiego poziomu recenzji. Pogląd jakoby dłużej trwające przygotowanie opinii gwarantowało jej wysoki poziom, jest, delikatnie mówiąc, chybiony. Jeżeli recenzuję artykuł z dziedziny, w której jestem ekspertem, z reguły nie potrzebuję więcej niż 3 dni na przygotowanie dobrze uzasadnionej opinii. Czytanie manuskryptu zabiera mi nie więcej niż jeden dzień, a opracowanie recenzji kolejny dzień. Zatem dziesięciodniowy termin na przygotowanie recenzji nie jest zbyt krótki, o ile prośbę skierowano do eksperta w dziedzinie, której dotyczy praca. Proszę dla porównania pomyśleć, ile czasu pracownicy naukowo-dydaktyczni mają na przygotowanie recenzji prac magisterskich. Są one znacznie obszerniejsze od typowej publikacji, a zależą od nich dalsze losy dyplomantów.
Podkreśla się często, że wydawnictwo MDPI nagradza recenzentów voucherami (w wysokości 100 CHF) dopiero po opublikowaniu pracy, co sugeruje, że konieczne jest nadesłanie pozytywnej recenzji, aby uzyskać voucher. Otóż jest to nieprawda. Wielokrotnie rekomendowałam odrzucenie (niepublikowanie) recenzowanej przeze mnie pracy, a mimo to uzyskałam voucher. Poza tym należy zauważyć, że procedurę nagradzania zniżkami publikacyjnymi stosują także czasopisma innych wydawców, np. „Reviews in Analytical Chemistry” (wyd. De Gruyter). Czy na tym tle bardziej uczciwie jawią się praktyki „tradycyjnych” wydawnictw naukowych, które w ogóle nie nagradzają recenzentów? Przejrzystość procedur stosowanych przez „tradycyjne” wydawnictwa budzi wątpliwości również z innych powodów. Często bowiem praca nie jest w ogóle kierowana do recenzji pod pretekstem, że jej przedmiot leży poza zakresem tematycznym czasopisma, mimo iż de facto pokrywa się on z głównym nurtem periodyku. Co gorsza, takie traktowanie spotyka niejednokrotnie zasłużonych dla wydawnictwa recenzentów. Mam nieodparte wrażenie, że praktyki te przypominają raczej neokolonialny wyzysk niż dobre praktyki publikacyjne. Pomijając już nawet kwestię nieuczciwości takiej procedury, na pewno nie przyczynia się ona do podniesienia poziomu „tradycyjnych” wydawnictw.
Międzynarodowa społeczność naukowa coraz częściej uświadamia sobie, że bariery finansowe uniemożliwiają dostęp do wyników badań zarówno naukowcom, jak i społeczeństwu, które te badania finansuje. Monetyzacja dostępu do nowych i istniejących wyników badań jest głęboko sprzeczna z etosem nauki. W XXI w. wydawcy naukowi powinni świadczyć usługi pomagające badaczom w rozpowszechnianiu ich wyników i być opłacani według wartości odpowiadającej świadczonym usługom, a tworzenie finansowych barier jest niedopuszczalne. W rezultacie gremia europejskie działające na rzecz nauki podjęty konkretne działania. W 2003 roku przyjęto tzw. Deklarację Berlińską (Berlin Declaration on Open Access to Knowledge in the Sciences and Humanities). W 2013 roku uzgodniono zasady otwartego dostępu do publikacji naukowych (https://www.scienceeurope.org/our-resources/principles-on-open-access-to-research-publications/). W 2016 roku opracowano tzw. Plan S, do implementacji którego w 2018 roku podjęto inicjatywę cOAlition.
W tym kontekście należy widzieć koszty publikacji w MDPI. Wydawnictwo to publikuje wyłącznie w otwartym dostępie, a koszt artykułu to ok. 2 tys. franków. Czy jest on adekwatny do wartości świadczonej usługi? Zgodnie z Planem S, firmowanym przez cOAlition S i szeroko przyjętym na całym świecie, również tradycyjne czasopisma coraz częściej przyjmują prace do publikacji w trybie Open Access, a nawet wydają czasopisma wyłącznie w otwartym dostępie.
Spójrzmy na koszty publikacji w „tradycyjnych” wydawnictwach w systemie OA. W wydawnictwie Elsevier: „LWT” 2250 dolarów, „Journal of Functional Foods” 2160, a „Food Chemistry”: 1950 dolarów. U Springera: „Agricultural and Food Economics” 1030 euro, „Chemical and Biological Technologies in Agriculture” 1990, a w „Applied Biological Chemistry” 1225 euro. W Taylor & Francis: „All Life” 1,545 dolarów, „Cogent Food & Agriculture” 1,200, a w „International Journal of Food Properties” 2320 dolarów. Koszty publikacji w czasopismach hybrydowych są znacznie wyższe. U Elseviera: „Food Chemistry” 3900 dolarów, „Journal of Plant Physiology” 3170, a w „Journal of Power Sources” 3760 dolarów. Springer życzy sobie po 3390 dolarów za artykuły w „European Journal of Plant Pathology”, „European Food Research and Technology” i „Journal of Food Science and Technology”. Taylor & Francis chce 3190 euro za tekst w „Critical Reviews in Plant Sciences”, a 3010 za pracę w „Journal of Environmental Science and Health, Part B”.
Jak widać, uczelnia pragnąc realizować politykę otwartego dostępu, publikując w czasopismach wydawanych przez tradycyjne wydawnictwa, nie ponosi niższych kosztów, a wręcz przeciwnie. Tutaj należy dodać, iż polityka voucherów, rutynowo stosowana przez MDPI, umożliwia pracowitym naukowcom publikowanie za darmo. Nie jest to moja fantazja. Współpracuję z młodymi naukowcami publikującymi bezkosztowo w MDPI, właśnie ze względu na wybitną aktywność recenzyjną.
Dyskutując o kosztach publikacji w czasopismach OA nie można abstrahować od cen prenumeraty, czyli dostępu do źródeł informacji. Wszyscy zdają sobie sprawę z faktu, że nie ma czegoś takiego jak „darmowe” czasopismo, ale chyba za ogólną wiedzą nie idzie w parze świadomość szczegółów. Żadne czasopismo prowadzone przez wielkie korporacje, jak Elsevier czy Springer, nie jest organizacją non-profit i nie działa pro publico bono. Każde tradycyjne wydawnictwo jest nastawione na osiąganie korzyści finansowych z publikowania artykułów naukowych. Jak podaje w sprawozdaniu finansowym Elsevier, w roku 2021 osiągnął przychód 7 244 mln GBP (!). Część z tych pieniędzy pochodzi z wnoszonych przez autorów opłat za publikacje Open Access, ale gargantuiczna kwota pochodzi z subskrypcji czasopism przez uczelnie i instytucje związane z nauką, które w ten sposób umożliwiają dostęp swym pracownikom do tych rzekomo bezpłatnych czasopism. W Polsce podpisywane są krajowe umowy subskrypcyjne, które koordynuje Wirtualna Biblioteka Nauki. Ministerstwo Edukacji i Nauki płaci Elsevierowi czy Springerowi gigantyczne kwoty za dostęp do czasopism tradycyjnych. Niestety, koszty subskrypcji wszystkich periodyków są tak duże, że nie stać nas na zakup wszystkiego, czego potrzebujemy i w rezultacie uczelnie w Polsce nie mają dostępu do wielu ważnych pozycji, w mojej dyscyplinie choćby „Journal of Cereal Science”, „Journal of Food Engineering” czy „Food Hydrocolloids” (o ile uczelnia nie wykupi subskrypcji do tych czasopism z własnych środków). W konsekwencji, trzeba wydawnictwu tradycyjnemu zapłacić za opcję Open Access, co często jest znacznie droższe niż publikacje w otwartych czasopismach (np. wspomniane „Food Chemistry” to koszt 3900 dolarów netto).
Społeczność akademicka musi w przyszłości dać odpowiedź na kilka pytań. Jaki model wydawniczy należy promować i jaki się obroni? Czy kosztowne otwarte publikacje Open Access, czy też bezkosztowy proces publikacyjny i ograniczony dostęp ze względu na koszty prenumeraty? Odpowiedź została już do pewnego stopnia udzielona w drodze międzynarodowych ustaleń. Osobiście opowiadam się za modelem Open Access i ponoszenie przez społeczność naukową kosztów na etapie publikacji. Jeśli naprawdę zależy nam, aby przekazać wyniki naszych badań i przemyśleń szerszej społeczności, powinniśmy ponieść koszty nie tylko na etapie eksperymentu, ale również publikacji. Wartościowe recenzje kosztują i nie ma przesłanki, aby sądzić, iż niewynagradzany wysiłek recenzentów gwarantowałby wyższy poziom ich pracy. Uważam, że osią naszej dyskusji nie powinno być „czy” Open Access, ale w jaki sposób zapewnić wysoki poziom recenzji. Czy sposobem na to mogłoby być np. upublicznianie ich treści?
Wróć