Wojciech Czakon, Ewa Bogacz-Wojtanowska
Rys. Sławomir Makal
Nasz grudniowy tekst o niedoskonałościach NCN oraz potrzebie wejścia na drogę doskonalenia tej jakże ważnej instytucji wywołał rezonans, którego nie sposób pozostawić bez komentarza. Czytając uważnie marcową polemikę, czy może raczej filipikę, skierowaną do nas przez Piotra Alexandrowicza oraz Annę Stachowiak-Szrejbrowską, czujemy się zachęceni do repliki. Zatytułowaliśmy ją słynną wypowiedzią filozofa Panglossa, którego postacią Voltaire ucieleśnia naiwny idealizm. Przypominamy w tym miejscu, że Wolterowski Kandyd ów idealizm porzuca po licznych niezgodnych z nim doświadczeniach. Chcemy jednak uchronić każdego z nas przed wycofaniem, które wybrał Kandyd wobec oczywistych niedoskonałości świata. Jesteśmy przekonani, że doskonalenie jest możliwe i potrzebne, że instytucje systemu nauki polskiej mogą działać lepiej, że badacze nie powinni się czuć osamotnieni w konfrontacji z niezgodną względem oczekiwań rzeczywistością. Aby to było możliwe, potrzebna jest jednak krytyka.
Gdybyśmy kontynuowali konwencję przyjętą przez autorów filipiki, to przypisalibyśmy im rozmaite intencje, a także argumenty, których w ich tekście nie ma, by następnie powołując się na górnolotne zasady, gorąco polemizować. Moglibyśmy na przykład wyrazić zdumienie względem roli „kultury zaufania w akademii”, którą gloryfikują autorzy. Zupełnie błędnie przecież, bowiem nie ma rozwoju nauki bez krytyki, bez podważania racji, bez kwestionowania metod, dowodów i teorii, bez odrzucania dominujących poglądów. Słowem bez nieufności wobec zastanego stanu rzeczy. Moglibyśmy także zastanowić się dogłębnie nad postulatem eliminacji „zbędnej erystyki”, rozważając sytuacje dopuszczalności erystyki, czy kreśląc czerwone linie jej zbędności. Moglibyśmy, w duchu stosowanej przez nich samych erystyki, odnosić się do autorów zwrotem „poznańscy doktorzy”, symetrycznym wobec obdarzenia nas określeniem „krakowscy profesorowie”, by dokonać uogólnienia, stygmatyzacji i hierarchizacji debaty.
Oprzemy się jednak tej pokusie, by skupić się na istocie naszego przekazu oraz tych argumentach, które pozwalają debacie iść w kierunku lepszego funkcjonowania instytucji nauki.
NCN jest obok NCBR instytucjonalnym wyrazem systemu grantowego w nauce polskiej, dlatego nie sposób usunąć go z debaty o negatywnym zjawisku grantozy. Zdefiniowaliśmy ją precyzyjnie w naszym grudniowym artykule jako „intensyfikację zachowań polegających na dążeniu do zdobywania kolejnych grantów, specjalizacji w zakresie wygrywania konkursów oraz uzależnienia prowadzenia badań od uzyskania kolejnych grantów”. Grantoza prowadzi do specjalizacji, która z kolei daje przewagę nad konkurentami, co skutkuje dominacją wnioskodawców z niewielu ośrodków nad wszystkimi pozostałymi. Każdy może ten fakt sprawdzić, spoglądając na wyniki dowolnego konkursu NCN, odnosząc go do całkowitej liczby uczelni funkcjonujących w Polsce. Każdy może też dostrzec szkolenia w pisaniu grantów, o ironio, oferowane także przez NCN. Piewcy tego systemu wyrażają zadowolenie ze zwiększonej konkurencyjności, wyższego wysiłku, lepszej jakości. W naszym artykule wskazujemy jednak, że badania naukowe wymagają czasu, a ich fragmentaryzacja na średnio– czy krótkoterminowe projekty przynosi fatalne (mRNA), a czasem także tragiczne (Stefan Grimm) skutki. Jesteśmy zwolennikami uwzględniania w debacie skutków, a nie tylko zamierzeń, faktów niezgodnych, a nie tylko potwierdzających, oceny względem oczekiwań, a nie względem ideologii. Zachęcamy do dyskusji o grantozie. Trudno znaleźć w tekście autorów filipiki argumenty przeciwko grantozie, właściwie do tego zjawiska jej autorzy w ogóle się nie odnieśli.
Piotr Alexandrowicz i Anna Stachowiak-Szrejbrowska przyjmują perspektywę młodych naukowców, którzy według nich nie mają alternatywy wobec projektów finansowanych przez NCN oraz związanych z nimi etatami. O projektyzacji nauki się nie wypowiadaliśmy, natomiast o przesuwaniu ciężaru finansowania badań w kierunku zewnętrznych konkursów owszem. Zgadzamy się z poglądem, że na wczesnych etapach kariery uzyskanie finansowania samodzielnie lub bycie włączonym do grantu prowadzonego przez bardziej doświadczonych badaczy jest bardzo ważne. Buduje kompetencje, otwiera możliwości, dodaje pewności siebie niezbędnej w zwalczaniu jakże dolegliwego „syndromu uzurpatora”. Argument godziwej pensji budzi jednak nasz sprzeciw, jakkolwiek bowiem godziwość jest subiektywna, to jednak możliwość samodzielnego utrzymania się, zwłaszcza w wielkich ośrodkach akademickich, ze środków grantowych jest mało komfortowa.
Kwestionowanie istnienia efektu św. Mateusza w postępowaniach o finansowanie w ogóle, a w szczególności w przypadku konkursów NCN, budzi nasze zdumienie. Początkowo mieliśmy wrażenie ignorancji autorów filipiki, później świadomego zaprzeczania uznanym powszechnie faktom. Oddaliliśmy obydwa te wrażenia jako niegodne. Dlatego wrócimy do pierwotnej naszej argumentacji: jeśli ocena wniosku oparta jest na dorobku, to wyższą ocenę uzyskiwać będzie ten, kto ma dorobek, względem tego, kto dorobku nie posiada. To istota efektu św. Mateusza (Zainteresowanym czytelnikom polecamy badania: Bol, de Vaan, de Rijt, 2018; Antonelli, Crespi, 2013; Merton, 1968). Zilustrowaliśmy go przypadkowo dobranymi kryteriami konkursu NCN, ale jak przyznają sami Piotr Alexandrowicz i Anna Stachowiak-Szrejbrowska, kryteria dorobku i kompetencji spełniają kluczową rolę w ocenie wniosków. Istota rzeczy nie leży więc w obiektywnym i celowo zaprojektowanym występowaniu efektu św. Mateusza. Istota rzeczy tkwi w tym, czy zinterpretujemy ten efekt jako coś pożądanego, bo wyłaniającego najlepszych, najbardziej konkurencyjnych i wiarygodnych, czy też jako coś niepożądanego, bo dyskwalifikującego talenty i pomysły na wczesnym etapie rozwoju (nie wieku). Nie chcemy ignorować ryzyka odrzucenia innowacyjnych pomysłów tylko dlatego, że zgłaszają je osoby z nikłym dorobkiem. Stąd postulat refleksji nad losowością alokacji jakiejś części środków. Stąd też otwarcie dyskusji o problemie, bowiem być może inne niż losowość rozwiązania okażą się skuteczniejsze.
Autorzy filipiki piszą, że ocena dorobku naukowca jest „niejako rękojmią wykonalności projektu, która ma niwelować ryzyko problemów z jego realizacją”. Ten pogląd, obecny w potocznej dyskusji o badaniach, wymaga polemiki. Po pierwsze, badania finansowane przez NCN dotyczyć powinny problemów podstawowych, czyli obszaru ludzkiej niewiedzy. Podkreślmy, niewiedzy wobec całej wiedzy ludzkiej. Nie ma żadnej „rękojmi wykonalności” projektu, bowiem badania ze znacznie wyższym prawdopodobieństwem prowadzą raczej do porażki niż do sukcesu. Każdy badacz wie, że „raczej nie wychodzi niż wychodzi”. Gdyby było inaczej, wszystkie problemy ludzkości zostałyby już dawno rozwiązane. Zamiast „rękojmi wykonalności” może warto mówić o „proceduralnym rygorze”. Po drugie, kategoria ryzyka, policzalna i dająca ułudę kontroli nad przyszłością, w badaniach naukowych nie występuje. Występuje natomiast niepewność, często nawet głęboka niepewność. Różnica pomiędzy tymi kategoriami jest fundamentalna, a sprowadza się do samej możliwości rozpoznania dystrybuanty prawdopodobieństwa wyników. Frank Knight wniósł to fundamentalne rozróżnienie do literatury, bagatela, sto lat temu. Wobec tego doświadczenie wnioskodawcy służy raczej jako proxy, niedoskonałe, ale fasadowo akceptowalne dla instytucji.
Powołanie instytucji, która administruje środkami publicznymi, powoduje biurokratyzację. To zjawisko nie jest ani nowe, ani kontrowersyjne. Jak przyznają autorzy filipiki, wynika to z obowiązującego prawa o zamówieniach publicznych, regulacji wewnętrznych NCN, czy uczelni, w których realizowane są badania finansowane ze środków NCN. Intrygujące jest przypisywanie nam „strategii [Autorów], polegającej na zestawieniu wszelkich argumentów, które wiążą się z projektami, mogą łączyć się z NCN i budują negatywne skojarzenia”. Żałujemy, że w naszej argumentacji Piotr Alexandrowicz i Anna Stachowiak-Szrejbrowska nie dostrzegli porządku. Odbieramy to jako niedoskonałość redakcyjną, dlatego przeformułujemy tu nasze rozumowanie w kierunku jego jednoznacznej prostoty: a) NCN to instytucja biurokratyczna, podlegająca regulacjom zewnętrznym i wewnętrznym; b) uczelnie to instytucje biurokratyczne, podlegające regulacjom wewnętrznym i zewnętrznym; c) interakcja NCN i uczelni kumuluje regulacje istniejące i prowadzi do tworzenia nowych; d) nowe regulacje są wdrażane przez nowe struktury biurokratyczne. A pomiędzy tymi zjawiskami tkwi badacz. Gwoli zwykłej uczciwości trzeba zadać pytanie: czy badacze cieszą się z biurokratyzacji? Albo: czy biurokratyzacja pomaga w pracy badawczej? Tak, to są pytania retoryczne, potrzebne dlatego, że w argumentacji autorów filipiki badacze rzekomo zewsząd otrzymują pomoc, a tymczasem ich doświadczenia są takie jak Kandyda.
Biurokratyzacja przejawia się rozrostem struktur, mnożeniem procedur, wymogiem raportowania. To zjawisko jest przedmiotem badań w wielu dyscyplinach nauki, między innymi w naukach o zarządzaniu i jakości, które uprawiamy. Nie ma żadnych dowodów na to, że wzrost biurokracji jest dodatnio powiązany z wynalazczością, innowacyjnością czy skutecznością działalności badawczo-rozwojowej. Są natomiast dowody na to, że presja biurokratyczna powoduje uniformizację zachowań nakierowanych na spełnienie wymagań biurokratycznych. Są także dowody na to, że proceduralizacja i raportowanie są szkodliwe dla prac badawczo-rozwojowych. Przy tym ta szkodliwość jest większa tam, gdzie występuje wysoka niepewność (radykalne i przełomowe innowacje). Trudno nie zgodzić się, że te wyniki są zgodne z intuicją.
To właśnie dlatego wielkie korporacje współpracują z małymi firmami czy wręcz wykupują je. Małe przedsiębiorcze organizacje są znacznie mniej zbiurokratyzowane, a przez to bardziej innowacyjne. Wielkie firmy (korporacje) dokładnie na odwrót. Ponieważ korporacje nie mogą zrezygnować z biurokracji, poszukują innowacji poza swoimi granicami. W tym kontekście presja biurokratyczna wywierana w realizacji grantów na badaczy nie wygląda zachęcająco. Autorzy filipiki twierdzą, że to bardzo dobrze, ponieważ środki są publiczne, obowiązuje prawo o zamówieniach publicznych itd. Zgadzamy się z tą oczywistą konstatacją. Natomiast kwestionujemy pogląd, że jedyną i najlepszą drogą jest ta, którą obecnie pod wpływem NCN kroczą uczelnie i badacze. Uważamy, że istnieje wysokie prawdopodobieństwo fasadowości i błędów. Sądzimy, że można nasz system porządkować i zarządzać nim inaczej.
Jeszcze większe nasze zdumienie budzi tekst odnoszący się do biur wsparcia projektowego. Po pierwsze dlatego, że Autorzy przypisują nam krytykę pracowników administracji uczelnianej, podczas gdy w naszym tekście nie ma ani słowa o pracy tej grupy społecznej na uczelniach. Ba! Zarzucają nam brak szacunku, deprecjonowanie i atak. Dlaczego krytykę rozrostu administracji uczelnianej i jej pewną emancypację, niezawinioną przecież w żaden sposób przez jej poszczególnych przedstawicieli, Autorzy filipiki odnoszą do nich? Używając prostej metafory (bo te nieco bardziej wysublimowane jak widać niestety budzą silne reakcje emocjonalne), jak można winić ogrodnika, który podlewa kwiaty w ogrodzie, że pada deszcz i jego praca staje się bezsensowna? Rozumiemy ten tekst raczej jako pewien wrażliwy i pełen pasji głos płynący ze środowiska, ale niestety nie ma on nic wspólnego z postulatami zawartymi w naszym tekście. Dlaczego jednak Autorzy filipiki próbują nam przypisać słowa lub myśli, których nie napisaliśmy ani nawet nie mieliśmy takich intencji? Jeśli chcielibyśmy się spierać, to używajmy argumentów odpowiednich do poziomu analizy: czy rozrost administracji jest kwestią związaną z rozszerzeniem funkcji uniwersytetu (tzw. przedsiębiorczością), czy też zewnętrznej, instytucjonalnej presji, której podlegają (Dyskusję można prześledzić chociażby tutaj: Baltaru, RD., Soysal, Y.N. Administrators in higher education: organizational expansion in a transforming institution. High Educ 76, 213–229 (2018)).
Podkreślenie wartości pracy administracyjnej wydaje się słuszne, choć diagnoza, że praca ta na uczelniach jest deprecjonowana, niestety już nie. Postulat potrzeby podmiotowego traktowania i dobrej komunikacji, o którym piszą Autorzy, nie jest możliwy do zrealizowania za pomocą regulacji i rozwiązań systemowych (a przecież o tym jest nasz grudniowy tekst), lecz pozostaje kwestią kultury organizacyjnej i pracy zarządczej poszczególnych osób kierujących konkretnymi uczelniami. Sami Autorzy filipiki na to zwracają uwagę, a my zgadzamy się z tym postulatem i zachęcamy do współtworzenia takiej kultury. Postulat rzetelnego opisu pracy biur projektowych to jednak kwestia wtórna (choć bardzo ciekawa) w stosunku do postulatów zmiany NCN. Autorzy filipiki twierdzą, że coraz większe biura projektowe są potrzebne, bo rośnie zainteresowanie projektami. My twierdzimy nieco inaczej: projekty powinny być uproszczone, tak aby odciążyć od pracy administracyjnej pracowników naukowych, nie deprecjonując jednocześnie tej pierwszej. I nie tylko w imię ograniczania rozrostu biurokracji uczelnianej czy dla poprawy dobrostanu naukowców, ale przede wszystkim dla rozwoju innowacyjnej nauki.
Nie rzecz jednak w polemice z tezami Autorów filipiki. Problem leży w czym innym. Dlaczego Autorzy, postulując szacunek do pracowników administracyjnych, deprecjonują pracę naukową? Czy naprawdę napisanie sylabusa jest porównywalne do zaprojektowania przełomowych badań naukowych? Piszą także, że „napisanie projektu to ostatecznie nic trudnego, zwłaszcza (o zgrozo! – ad. Autorów) że formularz wniosku […] jest powszechnie znany”. Czyżby o powodzeniu w konkursie decydował dostępny formularz? Natomiast ich zdaniem wiedza biur projektowych jest „specjalistyczna”. I piszą także: „chyba można też od naukowców oczekiwać […] stosownej komunikacji i odpowiedzialności”. Podnoszą też kwestie konieczności rzetelnego przygotowania projektów przez naukowców, gdyż „pozwala to oszczędzić czas pracownikom administracyjnym i uczelni”. Pomijamy już kwestię pułapki logicznej, w którą wpadają Autorzy filipiki, domagając się szacunku dla administracji, spłycając pracę naukową do prostego procesu wypełnienia wniosku grantowego, który wymaga zaledwie, ale „jednak czasu i zaangażowania”. Autorzy idą jednakże dalej, wskazując, że centra wsparcia projektów mogą także służyć wsparciem merytorycznym w przygotowaniu grantów do NCN. Doprawdy prosta ta współczesna nauka nam się uczyniła, gdzie każdy może wspierać każdego, zwłaszcza w projektach fizyków, gdzie rozpatruje się teorie fazy skondensowanej czy teorię strun, chemicznych metod rentgenowskiej analizy strukturalnej czy behawioralnych czynników koopetycji, sięgając nieco bliżej nauk społecznych.
Naszą intencją nie było i nie jest antagonizowanie grup społecznych na uczelni. Chcieliśmy pokazać, że praca naukowa, która stanowi jedną z dwóch najważniejszych misji uniwersytetu, nie może podlegać tej samej logice co praca administracyjna. Nauki nie da się do końca włożyć w ramy, zaprojektować czy opisać. Nauka wymaga przekraczania horyzontów naszej wyobraźni i proszę wybaczyć, nie ma wiele wspólnego z opisanym przez Autorów filipiki prostym schematem wniosku projektowego i doradztwem, jak napisać grant. Narzucenie albo nawet zrównanie ważności logiki administracyjnej z logiką badań naukowych jest nie tylko błędne, ale także szkodliwe. Zapewne Czytelnicy i Autorzy filipiki znają ów rezultat. Temu zresztą służyć miał ów cytat z korespondencji, który tak bardzo oburzył polemizujących z nami Autorów. Żeby jednak pokazać inną logikę myślenia, która być może będzie szokiem dla Autorów, odsyłamy do popularnonaukowego tekstu prof. Andrzeja Szahaja o tym, że uniwersytet jest po nic (https://www.rp.pl/opinie-polityczno-spoleczne/art1864731-szahaj-uniwersytet-jest-po-nic). Zawarte w nim postulaty nie do końca rezonują z tym, co postulujemy w kwestii doskonalenia NCN, ale prezentują doskonałą diagnozę tego, jak tworzy się nauka.
Autorzy filipiki domagają się „dowodów”, przypisują nam „zarzuty”, a sami wygodnie kryją się za sformułowaniami „wydaje się” czy też „można”. Domagają się od nas „konkretnych propozycji zmian”, przemilczając całe podsumowanie naszego artykułu. Wskazujemy w nim, że rozwój NCN wymaga obrania drogi doskonalenia, a nie jednorazowego opracowania doskonałego projektu. Podtrzymujemy ten apel. Punktem wyjścia do doskonalenia jest świadomość niedoskonałości, warunkiem podążania w stronę doskonalenia jest identyfikacja błędów, a warunkiem znajdywania skutecznych rozwiązań upełnomocnienie uczestników tego procesu.
Prof. dr hab. Wojciech Czakon, dr hab. Ewa Bogacz-Wojtanowska, prof. UJ, Wydział Zarządzania i Komunikacji Społecznej, Uniwersytet Jagielloński w Krakowie