logo
FA 4/2023 życie akademickie

Marek Misiak

Nie każdemu, nie wszystko, nie zawsze

Nie każdemu, nie wszystko, nie zawsze 1

Rys. Sławomir Makal

Redaktor musi być tego subiektywizmu świadomy i z jednej strony uważać, aby mimo woli nie stać się częścią cancel culture, usuwającej niektóre głosy poza nawias i będącej formą mało wyrafinowanej cenzury, a z drugiej nie dać się szantażować moralnie tym, że jego postawa nie jest „obiektywna”.

Pisałem już na tych łamach o wybranych etycznych zagadnieniach związanych z pisaniem i publikowaniem artykułów naukowych, jednak głównie o obowiązkach autorów. Obowiązki redaktora wynikające z pryncypiów etyki zawodowej były zaś wspominane przede wszystkim w kontekście namawiania przez (niemających najczęściej złych intencji) autorów do zrobienia wyjątku dla artykułu niespełniającego jakiegoś wymogu (często chodzi np. o zmianę kolejności autorów czy dodanie autora już po przyjęciu artykułu do druku).

Jednak redaktor nie jest surowym sędzią, oceniającym autora i jego postawę, on także może złamać prawo, wykroczyć przeciw przyjętym w branży standardom, a także zachować się wbrew zwykłej ludzkiej przyzwoitości, nawet jeśli dane zachowanie nie jest karalne. Niektóre przytaczane przykłady odnoszą się do publikacji innych niż stricte naukowe, ale mają zastosowanie przy każdym typie redagowanych tekstów.

Najważniejszą zasadą etyki edytorskiej, obowiązującą zarówno przy pracy nad samymi tekstami, jak i podczas kontaktów z autorami, jest ścisła poufność. Ja sam sporadycznie mam kontakt z treściami wrażliwymi ze względów osobistych (nie mam uprawnień tłumacza przysięgłego czy sądowego), ale ujawnianie osobom postronnym (tj. innym niż współautorzy tekstu i uprawnieni członkowie zespołu redakcyjnego) treści zarówno redagowanych manuskryptów, jak i korespondencji z autorami jest niedopuszczalne. W przypadku artykułów naukowych takie ujawnienie (o ile autor nie udostępnił już tekstu w formie preprintu) mogłoby znacząco zaszkodzić interesom autora, jeśli inni badacze dowiedzieliby się w ten sposób o recenzowanym lub redagowanym artykule i opublikowali wcześniej tekst na podobny temat, co zmniejszyłoby nowatorskość i oryginalność (novelty) danej publikacji. Tradycyjne listy oraz e-maile od autorów, a także treść rozmów telefonicznych i wiadomości przekazywanych w inny sposób objęte są tajemnicą komunikowania się, chronioną także prawnie. Jeśli autor pisze tylko do mnie, ma prawo oczekiwać, że będę to czytał tylko ja. Ponadto, ponieważ korespondencja w tym zawodzie nie ma tak sformalizowanego charakteru jak np. oficjalna korespondencja urzędowa, może się zdarzyć, że znajdą się w niej treści bardziej osobiste (ze strony autora). Stwierdzenie, że redaktor bywa do pewnego stopnia powiernikiem, a nawet swego rodzaju terapeutą autora, nie jest kpiną z cudzej wrażliwości, ale opisuje stan faktyczny. Bywa, że autorzy w zaufaniu dzielą się ze mną np. wątpliwościami co do sensu ich pracy lub czysto prywatnymi przemyśleniami. Mają wówczas prawo oczekiwać, że tego rodzaju korespondencja nie będzie udostępniana innym członkom zespołu redakcyjnego (nawet redaktorowi naczelnemu).

Nie ma miejsca na uprzedzenia

Nie trzeba chyba dodawać, że tajemnicą objęte są też wszelkie informacje dotyczące procesu oceny artykułu. Redaktorzy nie ujawniają osobom trzecim treści recenzji ani werdyktów recenzentów, jeśli polityka czasopisma nie zakłada ich publikacji wraz z artykułem. Artykuły ostatecznie niedopuszczone do publikacji pozostają w redakcyjnym archiwum (współcześnie – w komputerowym systemie do zarządzania manuskryptami), ale nie są udostępniane na zewnątrz. Redaktor i cała redakcja mają obowiązek zachowywać bezstronność w kwestiach związanych z narodowością autorów, nawet jeśli z autorami z konkretnych krajów czy regionów świata dany redaktor ma gorsze doświadczenia. Faworyzowanie manuskryptów z konkretnych uczelni, krajów lub kontynentów, jakkolwiek uzasadniane, nie może mieć nigdy miejsca. Aby nie być gołosłownym: mimo wszczęcia przez Rosję wojny napastniczej z Ukrainą i mimo zerwania przez większość polskich instytucji naukowych wszelkich form współpracy z instytucjami rosyjskimi, nie mam prawa odrzucać artykułów napisanych przez rosyjskich badaczy w związku z paszportami czy afiliacjami autorów ani traktować takich manuskryptów czy ich autorów surowiej w jakimkolwiek sensie. W pracy redaktora nie ma miejsca ani na uprzedzenia, ani na odpowiedzialność zbiorową, nawet motywowaną najszlachetniejszymi przesłankami.

Naganne jest obgadywanie (to właściwy tu czasownik) autorów mających problemy ze spełnieniem niektórych wymagań czy słabiej znających język, w którym publikują. Przejawów arogancji wobec autorów (np. sugerowania, że nie powinni w ogóle próbować publikacji w renomowanych czasopismach) nie będę nawet komentował, a niestety wiem, że takie sytuacje mają miejsce, choć rzadko. Tak, zdarzają się autorzy, których ponoszą emocje, gdy coś dzieje się nie po ich myśli. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, ale redaktorowi nie wolno nigdy odpowiadać tym samym. Można i należy być w pewnych sytuacjach stanowczym, ale nigdy nie może to wykraczać poza przyjęte zasady dobrych obyczajów. Nie może być też przejawem wyższości kamiennie spokojnego redaktora nad rozemocjonowanym autorem – jesteśmy sobie równi, ale aby nie dopuścić do eskalacji sytuacji, trzeba zacząć od siebie i swojego zachowania, a nie przerzucać odpowiedzialność na drugą stronę. Jak napisał Antoni Słonimski: „Gdy nie wiem, co robić, to na wszelki wypadek wolę zachować się przyzwoicie”.

W mojej redaktorskiej praktyce, zwłaszcza przy redagowaniu lub tłumaczeniu materiałów popularnonaukowych lub czysto publicystycznych, stykałem się też jednak z sytuacjami mniej oczywistymi. Pozwolę tu sobie na uwagę o charakterze tzw. filozofii potocznej. Nie pretenduję do obiektywnego oglądu świata, mam świadomość, że mój obraz rzeczywistości ma w dużej części subiektywny charakter, a część wyznawanych przeze mnie wartości nie jest podzielana przez wielu czytelników tego tekstu. Uważam jednak, że mam prawo – tak jak każdy – kierować się w życiu, także życiu zawodowym, tym, co rozpoznaję jako wartości, i robić to bez poczucia winy. Nie chcę formułować wyłącznie suchych reguł głoszonych ex cathedra. Redaktor pracuje na tekstach napisanych przez konkretnych ludzi i skierowanych do realnych, a nie tylko wyobrażonych, konstruowanych w tekście odbiorców, zatem jego praca nie jest mechanicznym przetwarzaniem wypowiedzi, ale zawsze obejmuje też sferę etyki i wartości, i to na różne sposoby.

Zachować wewnętrzną wolność

Klauzula sumienia kojarzy się raczej z osobami wierzącymi, które z racji przekonań nie chcą wykonywać niektórych usług lub czynności w ramach pracy. Najczęściej mowa jest w tym kontekście o lekarzach i farmaceutach. Choć może to być zaskakujące, również w moim zawodzie zdarza się, że ktoś nie przyjmuje jakiegoś zlecenia, gdyż przyczyniałby się w ten sposób do rozpowszechniania treści, które uważa za fałszywe, szkodliwe lub nawołujące do nienawiści.

Ja znalazłem się w takiej sytuacji szereg razy. Kilka lat temu zaproponowano mi tłumaczenie i redakcję kilku artykułów z amerykańskiej prasy religijnej, zachwalających tzw. terapie konwersyjne, czyli „leczenie” homoseksualizmu. Po zapoznaniu się z nadesłanymi materiałami zasugerowałem wynajęcie kogoś innego – sumienie nie pozwala mi przyłożyć ręki do promowania działań mających w świecie nauki opinię traumatyzującej szarlatanerii. Wskazałem nawet osobę o bardziej pasującym do takich koncepcji oglądzie świata, która faktycznie zgodziła się przetłumaczyć i zredagować teksty. Nie chciałem uprawiać prywatnej cenzury poprzez blokowanie publikacji, ale nie mogłem też sam wziąć w tym udziału. Tłumacz ani redaktor to nie automat, który za pieniądze przyjmie do obróbki wszystko. Warto, nawet gdy ma się problemy z płynnością finansową i dramatycznie potrzebuje się zleceń, zachować wewnętrzną wolność, o której Witoldowi Długoszowi, głównemu bohaterowi Przypadku Kieślowskiego, mówi w ostatniej rozmowie telefonicznej umierający ojciec: „Pamiętaj, nic nie musisz”. Z tego samego powodu odmawiam redagowania materiałów podważających zasadność szczepień przeciw chorobie SARS-CoV-2 czy szczepień w ogóle. Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie i mój ogląd tego zagadnienia jest subiektywny i niepełny, ale sumienie (to wielkie słowo, ale muszę je tutaj użyć) nie pozwala mi postąpić inaczej, a nikomu jak dotąd nie udało się przekonać mnie do zmiany zdania.

Nigdy nie przyjmuję też do redagowania ani tłumaczenia tekstów, w których w moim rozumieniu (co ważne: nie tylko „odczuciu”) ktoś lub jakaś grupa ludzi jest etykietowany lub wprost pozbawiany godności. Jakiś czas temu zostałem poproszony o przełożenie na niemiecki krótkiego tekstu publicystycznego. Zleceniodawca nie był w stanie zrozumieć, że po niemiecku nie ma odpowiednika słowa „lewak” jako pogardliwego określenia osoby o lewicowych poglądach. W słowniku znajdziemy der/die Linksradikale, ale to „lewak” w pierwotnym, niepogardliwym znaczeniu, czyli skrajna lewica po II wojnie światowej na Zachodzie, tj. Frakcja Czerwonej Armii, Czerwone Brygady czy Che Guevara. Ostatecznie słowo to może oznaczać osobę o ostro lewicowym spojrzeniu, ale nie każdego o lewicowej wrażliwości. Po angielsku można użyć słowa leftie ze świadomością, że w American English częstsze jest w takim kontekście określanie adwersarzy mianem „socjalistów” lub „komuchów” (commies). Po dłuższej wymianie e-maili zdałem sobie sprawę, że zleceniodawca nie rozumie, że nazwanie kogoś „lewakiem” jest obraźliwe, ale wtedy tym bardziej nie jestem w stanie pomóc. W tym przypadku ograniczenia języka były dodatkowym argumentem, ale przede wszystkim różnica światopoglądowa między mną a zleceniodawcą była zbyt duża. Przyjmuję do wiadomości, że dla wielu Polaków takie określanie osób o lewicowej wrażliwości jest po prostu nazywaniem rzeczy po imieniu, ale zarówno moje rozumienie etyki zawodu redaktora, jak i zwykła ludzka przyzwoitość nie pozwalają mi wziąć w tym udziału. Z kolei znajomy tłumacz odmówił przyjęcia zlecenia na przekład niemieckojęzycznego artykułu, w którym duchowny podejrzany o przestępstwa seksualne wobec nieletnich był określany jako der Schwarzrock i der Pfaffe (najpopularniejsze po niemiecku odpowiedniki wyzwiska „klecha”). Mową nienawiści mogą posługiwać się osoby o bardzo różnych poglądach i w każdym przypadku należy się temu przeciwstawiać.

Dylematy etyczne są silnie naznaczone subiektywizmem

Najmniej typowy dylemat etyczny, jaki stał się moim udziałem, dotyczył redakcji dłuższego anglojęzycznego artykułu o kilku nigdy nierozwiązanych zagadkach zaginięć w USA w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Po zapoznaniu się z tekstem zgodziłem się nad nim pracować, zwróciłem jednak autorowi uwagę na bardziej ogólną cechę jego wywodu: traktował on wciąż żywą jeszcze tragedię rodziny i bliskich tej osoby jak fikcyjną zagadkę kryminalną, którą osoby zainteresowane mogą dla rozrywki próbować rozwiązać w wolnym czasie. W pełni rozumiem ekscytację autora tym tematem: niewyjaśnione zaginięcia są zaprzeczeniem fabuł tradycyjnych powieści i filmów kryminalnych, a także gier wideo o takiej tematyce. Liczne tropy tworzą linie, które z punktu widzenia odbiorcy nigdy się nie przecinają. Są jak rzeki Hadesu w monologu Piłata z filmu Jezus z Montrealu (Kanada-Francja 1989, reż. Denys Arcand): „Być może nie mają ani końca, ani drugiego brzegu, i po prostu znikają gdzieś w ciemnościach”. Nie uzależniałem pracy nad artykułem od wprowadzenia tej zmiany, zasugerowałem ją na wstępie, bo mogła oznaczać poważne modyfikacje w całym tekście po stronie autora, a zatem rozpoczynanie redagowania bez ustalenia tego mogłoby być stratą czasu. Podkreśliłem też, że to tylko moje zdanie, i wielu innych redaktorów uznałoby to za przewrażliwienie. Ku mojemu zdziwieniu autor zgodził się jednak ze mną i po kilku tygodniach przysłał gruntownie zmieniony artykuł, który nadal prezentował fascynującą zagadkę, ale jednocześnie wyraźnie podkreślał, że jej rozwiązanie jest tym istotniejsze, że chodzi o realne osoby.

Zagadnienia związane z etyką w zawodzie redaktora da się ująć w twarde reguły tylko w aspektach powiązanych z regulacjami prawnymi lub regulaminami pracy w poszczególnych wydawnictwach. Normą jest wpisywanie obowiązku zachowania w tajemnicy treści redagowanych manuskryptów zarówno do umów o pracę, jak i zleceń czy umów o dzieło. Dylematy etyczne dotyczące treści i wymowy samych tekstów są silnie naznaczone subiektywizmem, nawet jeśli wypływają z wartości, które uważamy za obiektywne (takich jak prawda czy dobro). Redaktor musi być tego subiektywizmu świadomy i z jednej strony uważać, aby mimo woli nie stać się częścią cancel culture, usuwającej niektóre głosy poza nawias i będącej formą mało wyrafinowanej cenzury, a z drugiej nie dać się szantażować moralnie tym, że jego postawa nie jest „obiektywna”. Pełny obiektywizm czy pełna spójność lub konsekwencja w poglądach to w najlepszym razie tylko platońskie ideały, w najgorszym – horyzont (czyli linia urojona, która oddala się w miarę, jak próbujemy się do niej przybliżyć). Warto pamiętać, że ci, którzy w ten sposób próbują nas przekonać, sami nie są obiektywni, spójni ani konsekwentni – po prostu nie chcą tego zobaczyć lub przyznać. Zawód redaktora wymaga pogodzenia się ze swoją niedoskonałością, ale też siły do obrony samego siebie takim, jakim się jest – właśnie niedoskonałym.

Wróć