Leszek Szaruga
Zawsze mnie fascynowały dwie sprawy: nasze miejsce we wszechświecie oraz nasze pochodzenie. Kiedy się dowiedziałem, że współcześnie większość ludzkiej populacji jest spokrewniona z neandertalczykami, a być może także z innymi hominidami, śledzę w miarę uważnie w publikacjach popularnonaukowych doniesienia na temat tych naszych krewnych. Nic dziwnego, że w chwili, gdy wpadła mi do rąk książka Dimitra Papagianniego i Michaela A. Morse’a Neandertalczyk odkryty na nowo, w oryginale opublikowana przed dziesięciu laty, co każe podejrzewać, że wiedza o tej gałęzi naszych przodków zapewne się do dziś wzbogaciła, rzuciłem się na nią łapczywie. Jak piszą autorzy: „Przez pierwszych pięć czy sześć milionów lat po oddzieleniu się od małp nasi przodkowie nie zdołali dotrzeć do Europy. Drzewo rodzinne człowieka obejmuje zaledwie trzy, może cztery gatunki małpopochodne zwane zbiorczo hominidami, które tam funkcjonowały. Neandertalczycy to jedyny gatunek – spośród mniej więcej 20 wyodrębnionych w ramach naszego rodowodu – co do którego można racjonalnie przyjąć, że ewoluował właśnie w Europie”. Byli to zatem pierwsi człekopodobni mieszkańcy Europy. Wiadomo, że odziedziczyliśmy jakieś 2-3% ich genomu, co stało się efektem wędrówki homo sapiens z Afryki na inne kontynenty. Jedynie mieszkańcy Afryki Subsaharyjskiej pozbawieni są tej domieszki. I już tylko te ustalenia – a zakładam, że badacze je udostępniający raczej się nie mylą – pozwalają zachować zdrowy dystans wobec tych wszystkich, którzy wciąż jeszcze dzisiaj forsują jakieś mniemania o wyższości czy niższości poszczególnych ras ludzkich, nie mówiąc już o tych, którzy są przekonani, iż istnieje jakaś hierarchia narodów.
Swoją drogą interesujące wydają się powody, dla których homo sapiens zdecydował się opuścić Afrykę, która zresztą w owym czasie była chyba bardziej atrakcyjna i przyjazna życiu niż obecnie. O „przeludnieniu” w owych czasach raczej trudno mówić. Coś jednak pchało tych Afrykanów do poszukiwania nowych przestrzeni. Przypadek, zwykła ciekawość, zmiany klimatyczne? Nie sposób o tym wyrokować, dość, że napotkali w Europie neandertalczyka, zaś obecne badania ludzkiego genomu dowodzą, że nie było to spotkanie bezowocne: białe ubarwienie skóry i niebieskie oczy zdają się niezbywalnym dziedzictwem owych kontaktów. Czy to jednak jedyne dziedzictwo? Pytanie o tyle zasadne, że wzajemne relacje dwóch społeczności – a tak wszak działo się w tamtym okresie obejmującym jakieś 20 tysięcy lat – musiały prowadzić do wzajemnych oddziaływań. Z ustaleń poczynionych dotąd przez badaczy wynika, że neandertalczycy, podobnie jak przedstawiciele homo sapiens, posiedli zdolność mówienia, można zatem domniemywać, że relacje między tymi dwoma grupami nie ograniczały się jedynie do body languague, lecz umożliwiały rozmowę. I już ten szczegół pozwala się zastanawiać nad tym, czy jest możliwe snucie przypuszczeń pozwalających domniemywać, że w jakimś języku współczesnym odnaleźć można korzenie sięgające któregoś – bo można założyć ich wielość – z języków neandertalskich.
Autorzy książki zwracają uwagę na specyfikę klimatycznych właściwości Półwyspu Iberyjskiego: „Jest to teren nieco oddzielony od reszty kontynentu, bo Pireneje działają jak bariera. Po stronie hiszpańskiej mamy rzekę Ebro, która historycznie pełniła funkcję ważnej granicy geopolitycznej. João Zilhão twierdzi, że »granica na Ebro« pokrywa się mniej więcej z linią, którą ludzie współcześni przekroczyli względnie niedawno, dzięki czemu półwysep mógłby być neandertalską redutą – niewykluczone, że ostatnią”. Jeśli tak było, wówczas warto zwrócić uwagę na pewną osobliwość owego półwyspu także współcześnie. Być może, choć to zapewne zaliczyć można do fantazji, właśnie tu można odnaleźć ślady języka neandertalczyków widoczne w osobliwości języka baskijskiego, który przez językoznawców uważany jest na ogół – podobnie jak koreański i japoński – jako język izolowany, a zatem niemający żadnych pokrewieństw wśród języków współcześnie używanych.
Tego typu zależności wykryć zazwyczaj trudno, a tym bardziej je zweryfikować. Swego czasu, czekając na przyjęcie w przychodni lekarskiej, przeglądałem wyłożone w poczekalni pisma medyczne. W jednym z nich znalazłem mapkę ukazującą zagęszczenie chorób kardiologicznych i zawałów w Polsce, którą po latach skojarzyłem z osadnictwem kresowiaków na obszarach poniemieckich. Doszedłem wówczas do przekonania, że jedną z przyczyn owego nasilenia sercowych niedomagań mogła być niemożność wyrażenia bólu związanego z utratą ziem rodzinnych. Być może nie mam racji, ale takie powiązanie faktów wydaje mi się interesujące. Podobnie rzecz ma się z zakorzenieniem współczesnego homo sapiens w relacji z neandertalczykiem. Coś z tego pozostało. Czy ma to dla nas dziś jakieś znaczenie? Nie wiadomo. Być może nie ma żadnego, ale może po latach okaże się, że – jeśli domniemania się potwierdzą – coś nam mówi o nas samych. Nie można wykluczyć, że nie będzie to miłe.
Wróć