Rozmowa z Błażejem Ostoją Lniskim, rektorem Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie
„Istotny jest dla mnie moment, kiedy stare zostaje strącone w przeszłość, zdegradowane poprzez nałożenie nowej warstwy. Takie działanie sprawia, że zachodzi zjawisko prześwitywania, tu i teraz, versus tam i niegdyś. Każda nowa warstwa istnieje w takiej a nie innej formie dzięki swoim poprzedniczkom…”. Czy ten komentarz do pańskiej twórczości możemy odnieść także do sytuacji warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych?
Z całą pewnością nie można zapominać o tym, co było wcześniej, bo tak kształtuje się nasza tożsamość. Pochodzę z Kaszub, mogłem więc zdawać egzamin na uczelnię położoną bliżej mojego miejsca zamieszkania, wybrałem jednak Warszawę ze względu na tradycję i profesorów, u których chciałem studiować.
U kogo konkretnie?
W pracowni prof. Rajmunda Ziemskiego, który z kolei studiował u Artura Nachta-Samborskiego w warszawskiej ASP. Tu za mną, na ścianie, wisi obraz prof. Ziemskiego, obok prac innych artystów związanych z uczelnią. Wybierając później litografię jako specjalizację dodatkową, także wpisałem się w pewną tradycję, która akcentuje związek tej dziedziny z malarstwem. Kultywowanie tradycji oczywiście nie wyklucza otwierania się na to, co nowe. Jeszcze jako dziekan Wydziału Grafiki wprowadziłem dużo dodatkowych zajęć fakultatywnych. Chociaż ukończyłem malarstwo, zajmuję się także grafiką, plakatem, książką, projektuję kroje pism. Aby się tego nauczyć, uczęszczałem na dodatkowe zajęcia, a widząc ich przydatność, także w sensie zawodowym, postanowiłem zainteresować nimi studentów. W Pałacu Czapskich mamy świetnie wyposażoną zecernię. Nie zapominamy o tradycyjnym drukowaniu, ale prowadzimy też na przykład otwartą dla wszystkich platformę kursownik.pl, gdzie można znaleźć filmy instruktażowe dotyczące oprogramowania przydatnego m.in. w tworzeniu fontów. Z tej darmowej platformy korzysta obecnie kilkadziesiąt tysięcy osób. Warsztat graficzny, ale także ogólnoplastyczny w połączeniu z najnowszymi technologiami dają szansę na realizację świetnych projektów o dużych walorach artystycznych.
Kandydując na stanowisko rektora ASP, swój program wyborczy wyraził pan w dwóch kluczowych hasłach: Akademia Otwarta i Akademia Użyteczna. Co to oznacza w praktyce?
Akademia Otwarta to program, który realizujemy w Pałacu Czapskich, czyli w miejscu, gdzie się obecnie znajdujemy. Pałac przeszedł gruntowną rewitalizację, zakończoną w czerwcu 2021 r. Wydarzeniem, które zainaugurowało nowe otwarcie, było 27. Międzynarodowe Biennale Plakatu w Warszawie. Można powiedzieć, że tym samym biennale wróciło do siebie, do swoich źródeł. Bardzo zależało nam, aby odbywało się właśnie w tej lokalizacji i w bieżącym roku planujemy jego trzecią odsłonę.
Obecnie w odkopanych piwnicach pałacu funkcjonuje Galeria –1, mamy także Galerię Salon Akademii, a powyżej pomieszczeń rektoratu mieści się siedziba Muzeum ASP, które gromadzi bogatą kolekcję prac z różnych dziedzin sztuk plastycznych oraz zbiory dokumentalne związane z historią uczelni. Akademia Otwarta zakłada udostępnienie pałacu jako miejsca organizacji różnych wydarzeń artystycznych, kulturalnych i naukowych. Działamy bardzo intensywnie, wspomnę chociażby o Festiwalu Niepodległa czy corocznym otwartym przeglądzie młodej sztuki UpComing – wystawy wybranych dyplomów ze wszystkich wydziałów naszej uczelni, której towarzyszy katalog ukazujący prace w kontekście wnętrz pałacowych. Pałac jest nieco oddalony od Krakowskiego Przedmieścia, rewitalizacja objęła więc także oś komunikacyjną, żeby zainteresować i zachęcić przechodniów do odwiedzenia nas. Otwartość Akademii przekłada się na jej użyteczność. Prowadzimy np. kursy dla osób w różnym wieku, które chciałyby korzystać z warsztatów ceramicznych czy rzeźbiarskich. Akurat zakończyły się zapisy, limity już się wyczerpały. W warsztatach będzie uczestniczyć aż 120 osób. Organizujemy też różne imprezy dla dzieci. Działamy więc na wszystkich frontach. Wspomnę jeszcze o współpracy ze spółką Pałac Saski przy planowanej odbudowie pałacu, a także rekonstrukcji rzeźb z Pałacu Brűhla. Mam świadomość, że zdania w sprawie odbudowy są podzielone, nie byłoby jednak dobrze, gdyby pałac powstał, a Akademia nie miała w tym swojego udziału. Listy intencyjne są podpisane, rozmawiamy już z rzeźbiarzami, którzy niebawem będą jeździć do kamieniołomów i wybierać odpowiednie materiały. Praca wre.
Jak ocenia pan aktualny system ewaluacji uczelni artystycznych? Konsekwencją ubiegłorocznej ewaluacji były liczne odwołania. Ostatecznie warszawskiej Akademii przyznano kategorię A.
Uważam, że ewaluacja powinna być wyraźnie powiązania z jakością kształcenia, z tym jak uczelnia i jej pracownicy funkcjonują w środowisku artystycznym. Mówiąc o dydaktyce w szkolnictwie artystycznym trzeba dostrzegać dwie płaszczyzny, bo dydaktyk musi także odnaleźć się jako artysta. Trzeba jednak zacząć od tego, że sztuka jest dziedziną nauki, oczywiście w sensie uregulowań formalnych, a nie swej istoty. Jak wiemy, na uczelniach są etaty badawcze, dydaktyczne i badawczo-dydaktyczne. Pojawia się pytanie, czy sami badacze są nam potrzebni? Niedawno rozmawiałem na ten temat z prof. Alojzym Z. Nowakiem, rektorem Uniwersytetu Warszawskiego. Doszliśmy do wniosku, że jeżeli zatrudniamy tak wielu świetnych badaczy, którzy są chlubą naszych uczelni, to jest rzeczą kluczową, aby studenci mieli z nimi kontakt. Myślę, że obecny system ewaluacji nie uwzględnia specyfiki szkół artystycznych, nawet w sytuacji, gdy są one ewaluowane metodą ekspercką. W takim systemie ewaluacyjnym sami siebie oceniamy, co nie jest dobre. Na spotkaniach Konferencji Rektorów Uczelni Artystycznych pojawiają się głosy, że to powinno być zmienione.
Czy za nimi idą jakieś konkretne inicjatywy?
Tak. W ramach KRUA powołano trzy zespoły: dla plastyków, muzyków i aktorów, pracujemy nad konkretnymi rozwiązaniami, a wnioski będą przedstawione ministerstwu. Uważam także, że osoby zatrudnione na stanowiskach dydaktyczno-badawczych przed zamknięciem okresu rozliczeń nie powinny mieć możliwości wycofania swoich osiągnięć, bo to w konsekwencji wpływa na liczbę N. Niestety czasami tak się dzieje. Druga sprawa to wspomniane już połączenie ewaluacji z jakością kształcenia. Jak widzimy, w ostatniej ewaluacji najbardziej straciły duże uczelnie. Jeżeli mamy spore środowisko dydaktyków, wówczas rekordy rozkładają się inaczej niż w przypadku niewielkich jednostek. Nie należy zapominać, że uczelnie artystyczne są dobrem narodowym, kulturowym, o które należy dbać. Nie może być tak, że z powodu braku pieniędzy będą musiały się zadłużać i rezygnować z badań naukowych.
Na szczęście zmiana kategorii zmienia także sytuację finansową uczelni.
Tak, ale kiedy wpłyną środki? W czerwcu? Tymczasem musimy bazować na prognozie zeszłorocznej. A weźmy chociażby rachunki za prąd, które wzrosły prawie dziesięciokrotnie. Jak myśleć o misji Akademii, gdy brakuje środków na podstawowe funkcjonowanie i nawet ewaluacja znacząco nie poprawi tej sytuacji?
Niektóre uczelnie przeszły w zimie na hybrydowy tryb nauczania.
Ale jak uczelnia artystyczna może rezygnować np. z warsztatów? To tak jakby muzykowi, który gra na organach, powiedzieć, że teraz będzie ćwiczył w domu na flecie. To nie ma sensu. Wracając do ewaluacji, dostrzegam także niebezpieczeństwo uzależnienia oceny od miejsca ekspozycji prac. Już nie jest ważne kto, ale gdzie wystawia. Nie ma przecież oficjalnego rankingu galerii, muzeów czy innych instytucji, choć w środowisku wiemy mniej więcej, co jest na topie, a co niekoniecznie. Poza tym, dlaczego wartościować dzieło np. Leona Tarasewicza czy Mirosława Bałki, które raz będzie wystawiane w warszawskiej Zachęcie, a innym razem w Grodzisku Mazowieckim. Czy to dzieło traci? Oczywiście, że nie. Ale jeśli chodzi o ewaluację – traci i to bardzo.
Ten sam problem dotyczy oceny dokonań młodych artystów.
Tak, często zastanawiam się, jak pomóc młodym. Pensja profesorska od 1 stycznia br. została zwiększona do 7210 zł, a pensja asystencka nie może wynosić mniej niż 50% pensji profesorskiej. Co za tym idzie, po podniesieniu najniższej pensji krajowej, asystent zarabia o 5 zł więcej niż najniższa krajowa wynosi. Jak przekonać go, żeby intensywnie angażował się w działalność dydaktyczną i artystyczną? Sprawy kadrowe są ważne, jesteśmy dużą uczelnią, mamy sześciuset pracowników: czterystu dydaktyków i dwustu pracowników administracyjnych, a studiuje u nas tysiąc pięćset osób.
Czy zmniejsza się zainteresowanie absolwentów podjęciem pracy na uczelni?
Tak, w sytuacji, gdy widać, jak młodzi pracownicy awansują i nie idzie za tym nic albo niewiele. W dodatku nie wszyscy z nich mogą być zatrudnieni na pełnych etatach. Wielu pracowników jest spoza Warszawy, muszą dojeżdżać albo ponosić koszty wynajmu. Czasami są zmuszeni dorabiać poza uczelnią, żeby wszystko się dopinało. Nie chciałbym być teraz w skórze młodego pracownika. Może kiedyś sytuacja się poprawi. Oby jak najszybciej.
A jakie zmiany obserwuje pan w kształceniu artystycznym? Jakie jest miejsce malarstwa i rysunku w Akademii w kontekście sztuki nowych mediów i kierunków projektowych?
Pomimo ogólnej tendencji do redukowania godzin malarstwa i rysunku, u nas jest na odwrót, zwłaszcza jeśli są to przedmioty kierunkowe. Uważam za dużą wartość, jeśli student np. z wydziału grafiki po zajęciach korektowych wraca do pracowni malarsko-rysunkowej, gdzie może się realizować i uwrażliwiać. Szukając analogii z kształceniem muzycznym: zmniejszyć liczbę zajęć malarsko-rysunkowych to tak, jakby ograniczyć muzykom dostęp do sali ćwiczeń. Ktoś idzie na zajęcia, pokazuje co potrafi, jest korekta, ale to nie wystarczy, przecież później musi gdzieś ćwiczyć. Dużą wartością jest to, że pracownie prowadzą świetni pedagodzy i nawet jeśli student wybiera projektowanie, zajmuje się nie tylko tzw. designem, ale przez cały czas uprawia sztukę. Uważam, że to jest bardzo cenne i zamierzam o to dbać, jak długo będę rektorem.
Czy ta koncepcja znajduje wyraz w programie studiów?
Tak. Od pierwszego do czwartego roku mamy pełen zakres malarsko-rysunkowy, a jeśli ktoś wybierze aneks, wówczas uczestniczy w takich zajęciach także na ostatnim roku. Pracownie malarsko-rysunkowe są na każdym wydziale. Mamy więc wszystko, co jest potrzebne, aby jeszcze bardziej pogłębić wrażliwość studentów. Można oczywiście kumulować zajęcia, ale na pewno nie jest dobrze, jeśli ktoś rozpoczyna zajęcia z rysunku np. od trzeciego czy czwartego roku. Widać to także w pracy ze studentami, którzy przyjeżdżają z zagranicy w ramach programu Erasmus.
W polskim szkolnictwie artystycznym kształcenie w zakresie sztuk czystych jest jeszcze doceniane, wbrew trendom dostrzegalnym na niektórych uczelniach zachodnioeuropejskich.
Gdy wyjeżdżaliśmy z kolei na wschód, na przykład na Ukrainę, widzieliśmy, że w tamtejszych uczelniach jest bardzo mocny nacisk na akademizm. Jesteśmy więc trochę w szpagacie – pomiędzy Wschodem a Zachodem.
Paradoksalnie, to chyba dobra pozycja?
Otóż to. Możemy być silni w różnych dziedzinach.
Jakie kierunki cieszą się obecnie największym zainteresowaniem kandydatów?
Z rekrutacją nie mamy problemów. Z reguły największym powodzeniem cieszy się grafika, ostatnio mieliśmy ośmiu kandydatów na jedno miejsce. Na malarstwie na jedno miejsce przypadało pięciu kandydatów. Najmniej jest chyba na rzeźbie, ale jak na razie nie widzę zagrożenia. Prowadzimy także Wydział Badań Artystycznych i Studiów Kuratorskich, na którym studenci mają możliwość uczestniczenia w zajęciach teoretycznych i ogólnoplastycznych, biorą też udział w rozmaitych zajęciach pracownianych, aby uzyskać szerszą perspektywę tego, co dzieje się w Akademii. Jak dobrze działa taka formuła, widać przy okazji różnych wydarzeń organizowanych przez studentów, którzy przyjmują wówczas rolę kuratorów. Są bardzo kreatywni i myślę, że właśnie to jest siłą naszej uczelni.
Rozmawiała Krystyna Matuszewska
Zdjęcia z archiwum warszawskiej ASP.
Wróć