logo
FA 4/2022 felietony

Piotr Müldner-Nieckowski

O czytaniu (1)

Im bardziej wchodzimy w dwudziesty pierwszy wiek, tym bardziej boli fakt, że ludzie mają coraz większe problemy z czytaniem, a szczególnie z czytaniem ze zrozumieniem, i że stanowi to jedną z przyczyn eliminacji obiektywnego oceniania świata na korzyść czysto subiektywnego. To pociąga za sobą coraz większą dowolność w podejmowaniu decyzji, i to w każdej dziedzinie, od wyborów politycznych po uzasadnianie dobra i zła, od poprawności do zbrodni. Relatywizm ma moim zdaniem oparcie właśnie głównie w niewiedzy i deformacji prawdy, czyli fałszowaniu rzeczywistości i nieumiejętności korzystania z osiągnięć rozumu innych. A to z kolei jest skutkiem nieczytania (lub jego wersji – czytania z niezrozumieniem).

Kiedy dawniej wymieniało się katalog warunków sprawności zawodowej obywatela, to była mowa o (1) posiadaniu prawa jazdy, (2) umiejętności posługiwania się komputerem na poziomie obsługi MS Office i (3) znajomości przynajmniej jednego języka obcego, najlepiej angielskiego, ale nigdy nie wspominano o umiejętności czytania, bo uważano, że w sposób naturalny nabywa się je w szkole.

Tymczasem literatura niepodręcznikowa dawno zeszła na drugi plan, i to właśnie w szkole, a wielu potencjalnych użytkowników uważa ją wręcz za balast i przeciwstawia mediom, które ich zdaniem z założenia lepiej ułatwiają życie. O tym doskonale wiedzą na przykład copywriterzy, dlatego nagminnie konstruują reklamy upraszczające pojęcia i tym samym definicje i wnioski, „aby czytający potencjalny nabywca nie głupiał”. Tak to widzą także autorzy instrukcji obsługi w postaci dyrektyw rysunkowych. Dotyczy to praktycznie już wszystkich dziedzin życia, a kultura komunikacji obrazkowej staje się coraz bardziej natarczywa (i rzekomo użyteczna). Taka stara się dziś być każda gałąź piśmiennictwa.

No, może literatura artystyczna jeszcze od biedy się trzyma, jeszcze są spore grupy jej miłośników, entuzjastów czytania „mądrego”. Z godnym pochwały uporem literatura ta wciąż przestrzega jakościowych kryteriów sztuki wysokiej. Pisarze jako artyści słowa wraz ze swoimi utworami wiele lat temu przeszli do kategorii tak zwanej niskonakładowej i pies z kulawą nogą o nich się nie dowie, jeśli nie będzie ich promowało środowisko. Tak jest na całym świecie, w Polsce też. Autorzy znajdujący się poza skupiającą ich organizacją pisarską istnieją krótko jako efemerydy. Pół roku po wydaniu znakomitej książki, ale tylko takiej. Potem niewiedza społeczeństwa o danym pisarzu (niezrzeszonym) przyspiesza totalny zanik wiedzy o nim, bo czytanie nawet przyjemnościowe, nie mówiąc o myślicielskim, zawsze wymaga wsparcia. Recenzje prasowe i medialne nie załatwiają tego w wystarczającym stopniu, a ponadto jest ich dramatycznie mało. Dzieła literackie, które jeszcze w latach 80. XX wieku uchodziły za lekturę uszlachetniającą i godną upowszechniania, teraz mają jedynie zwolenników, którzy sami siebie są gotowi nazywać hobbystami. Wystarczy poczytać komentarze w serwisie www.lubimyczytać.pl. Miłośnicy, jakże szlachetni. Ale przeraźliwie stanowiący mniejszość, by nie rzec znikomość.

Wieje więc grozą, bo przecież literatura ma rolę nie tylko rozrywki i zapełniacza czasu, ale także, a może przede wszystkim, funkcję doskonalącą umysł i osobowość.

Warto przyjrzeć się, czego dzisiejszy czytelnik coraz częściej nie jest już w stanie czytać z zakresu literatury pięknej. Od dawna ma coraz większe problemy z Henrykiem Sienkiewiczem, Stefanem Żeromskim, całkowicie odrzucanym Juliuszem Kadenem-Bandrowskim, Wacławem Berentem, Władysławem Reymontem, ale i Tadeuszem Konwickim, Leopoldem Buczkowskim, Florianem Czarnyszewiczem, Jarosławem Iwaszkiewiczem, Witoldem Gombrowiczem, Markiem Nowakowskim, Grzegorzem Filipem, Wojciechem Kudybą, Wacławem Holewińskim, Wojciechem Chmielewskim, Anną Bolecką, Anną Janko, Jackiem Dehnelem, Elżbietą Cherezińską, Krzysztofem Bieleckim i dziesiątkami innych (choćby tymi wymienionymi na stronie http://www.redaktor.edu.pl/proza.php), z którymi nie radzi sobie także kadra literaturoznawcza, bo w rozwoju wiedzy o tym sekrecie kultury zatrzymała się na roku 1999. Dopóki autor żyje, on sam może od czasu do czasu o sobie przypominać, a wtedy wielu kupi jego tomy przynajmniej do domu na półkę.

Kiedy pisarz umrze, z cichym trzaskiem zamknie się klapa kufra z wiedzą o nim i jego dziele, zwłaszcza jeśli był kobietą. Większość znawców, którzy dawniej należeliby do nieistniejącej już dziś inteligencji, kontakt z kulturą żywą traci za życia pisarzy. O ile przypadkowo w ogóle go uzyska. Zatrzymano się w literaturoznawczym czytaniu naszych pisarzy jakby na roku 1970, a tylko pewna minimalna grupka bohatersko dotrwała do końca roku 1990. Natomiast urodzeni w XXI wieku zapewne nawet nie zrozumieją, o czym piszę. Trudów czytelniczych unikają, bo dla nich są jak jazda bryczką po kocich łbach – trzęsie i usypia.

A przecież czytanie ma charakter służebny, znacznie ważniejszy niż się wydaje. Wciąż obok przyjemności (lub zamiast niej) daje niezwykle skuteczną służebność. Wystarczy wymienić typy czytania, które działają nie tylko dla literatury artystycznej: typ redaktorsko-redakcyjny, recenzyjny, krytyczny, ocenny, edukacyjny, analityczno-językowy, analityczno-pojęciowy, prakseologiczny, sprawdzający, doskonalący, konfrontujący, wychowawczy, prostujący ścieżki poglądów, analityczno-naukowy, całościowy (integralny, czyli werbalny), selektywny, konfrontacyjny, szpiegowski… i jeszcze kilkanaście innych. Różnią się nie tylko zakresem i funkcją, ale też sposobem wykonania. Czytać można to samo bardzo różnie, pożytecznie albo niekoniecznie. O tym napiszę kiedy indziej. Tu kończąc, wspomnę, że na jednym ze spotkań koła naukowego studenci opowiadali, że bez czytania też da się skończyć studia, trzeba tylko wiedzieć jak. Nie musieli mnie przekonywać. Znam kilku profesorów, którzy od lat nie czytają więcej niż lidy w pewnej słabnącej gazecie.

e-mail: lpj@lpj.pl

Wróć