logo
FA 4/2022 w stronę historii

Piotr Hübner

Krytyka naukowa

Krytyka naukowa 1

Fot. Stefan Ciechan

Krytyka naukowa – ta z fazy przygotowywania artykułu czy książki i ta z publikacji – nie tylko udoskonalała teksty, ale też dopełniała osiągnięty stan wiedzy w danej dyscyplinie. Była dowodem profesjonalizacji i świadectwem zawiązywania się środowiska akademickiego.

Wiedza rozwijała się poprzez indywidualne wysiłki poznawcze autorytetów, ale i przez uczony dyskurs. Forma współdziałania dawnych mistrzów była z założenia dyskursywna, a co więcej – pisali nie monologi, lecz dialogi (dialogos). Różny poziom namysłów, wiedzy i temperamentów rodził jednak zróżnicowania wypełnianych ról. Uczniowie gotowi byli słuchać wypowiedzi mistrzów w milczącym podziwie. Posiadacze ugruntowanej pozycji przyjmowali postawę godności, właściwą dla autorytetu. Wśród mędrców byli ekstrawertycy, ale i introwertycy. Pojawiali się nawet wieczni krytycy, malkontenci, niewiele wnoszący do wiedzy, przyjmujący rolę oponenta. Krytyk nie był twórcą, lecz komentatorem. Był tolerowany wśród mędrców, zwłaszcza gdy uprawiał filozofię sceptycyzmu.

Dyskurs na dawnych uniwersytetach przybrał formę zorganizowanej debaty, urządzanej w określone dni na wyznaczony „z góry” temat. W średniowieczu nazwano te debaty akademiami (początkowo jednolitymi tematycznie – „maryjnymi”). Po „rewolucji kopernikańskiej” i ukonstytuowaniu się nauki akademickiej upowszechnił się w towarzystwach naukowych uproszczony wzorzec dualny: referatu i koreferatu. Dwaj oponenci mogli wystąpić jeden po drugim, na ten sam temat, choć bez znajomości tekstu komentowanego. Mógł też pojawić się koreferat po uprzednim zapoznaniu się z tekstem referatu udostępnionego przez głównego autora.

W uniwersyteckiej procedurze nadawania stopni naukowych przyjęto jako zasadę, że każda praca zgłaszana do obrony „na stopień” musiała być recenzowana, z zasady przez dwóch recenzentów, by zobiektywizować ocenę. W tym przypadku nie występowała równość: recenzentami byli znawcy przedmiotu, z zasady profesorowie, a recenzowanymi adepci nauki. Powstał tym samym korzystny paradygmat recenzyjny: podstawą krytyki była głęboka znajomość wszystkich źródeł i literatury przedmiotu, do których sięgał kandydujący do stopnia. Krytyka była ukierunkowana na meritum, przede wszystkim na treść, a nie na formę recenzowanego tekstu. Przewaga wieku i doświadczenia sprawiała, że na ogół krytyka miała charakter konstruktywny, „ojcowski”. Unikano argumentacji ad personam, stosowano tę ad rem. Recenzenci nie kryli się za zasadą anonimowości, co pojawiało się w recenzjach wydawniczych. Recenzent czuł „wagę słowa”, zwłaszcza przy konkluzji negatywnej, która mogła zablokować dalsze awanse kandydata. Procedura nadawania stopni naukowych zakładała możliwość „obrony” przedstawianych w pracy twierdzeń, co przyjmowało formę uargumentowanej polemiki z wypowiedziami recenzentów. Tekst recenzji oraz wypowiedzi kandydata włączany był do dokumentacji procedury nadawania stopnia naukowego. Szerszą formą niż recenzja publikowanej pracy „na stopień” była ocena dorobku naukowego kandydata do obsady katedry, łączonej z nadaniem tytułu profesora. Brano tu pod uwagę wszystkie publikacje, ale też działalność dydaktyczną oraz pełnione funkcje organizacyjne.

Krytykują dla krytykowania

Recenzja z opublikowanej książki była finalnym efektem krytyki naukowej, adresowanej do autora, jednak z myślą o jego środowisku dyscyplinowym. Krytyka naukowa – ta z fazy przygotowywania artykułu czy książki i ta z publikacji – nie tylko udoskonalała teksty, ale też dopełniała osiągnięty stan wiedzy w danej dyscyplinie. Była dowodem profesjonalizacji i świadectwem zawiązywania się środowiska akademickiego. Ustalała paradygmaty wiedzy w danej dyscyplinie. Jednak w psychice badacza mogła dominować ignavia critica, którą Charles-Victor Langlois i Charles Seignobos określali (Introduction aux études historiques, 1897, tłum. z jęz. francuskiego Wanda Górkowa 1912) jako „rozpowszechnioną formę tchórzostwa umysłowego”. Autorzy ci, kierując się doświadczeniami historyków, odróżniali w przypadku źródeł krytykę zewnętrzną, erudycyjną, od krytyki wewnętrznej tekstu. Do pierwszej zaliczali nawet krytykę odtwórczą (restytucyjną). Dostrzegali, że pojawiają się ci, którzy „krytykują dla krytykowania, a zręczność metody badania większą ma wagę w ich oczach, niż jakiekolwiek wyniki”.

Wzorzec krytyki i recenzji publikacji przedstawił Leopold Fonck SJ w książce Praca naukowa. Przyczynek do metodyki studiów uniwersyteckich (1910, tłum. z jęz. niemieckiego Jerzy Jacek Rapacki): „Skoro już przez staranne przeczytanie i zbadanie dzieła zebraliśmy sobie dostateczny materyał i wyrobiliśmy jasny sąd o rzeczy, musimy teraz nasze notatki i uwagi ułożyć i ugrupować, jeśli to jeszcze nie jest w dostatecznej mierze uczynione i wtedy dopiero zebraniem w jedno poszczególnych punktów, przejść do krytyki całości. Zwykle pierwszą zasadniczą jej część stanowi krótki przegląd treści dzieła, według głównych punktów i podziału metodycznego. Można z tem już teraz powiązać ocenę poszczególnych działów i potem dopiero wypowiedzieć sąd ogólny, odnoszący się do całości, albo też można oddzielić zupełnie sprawozdanie i przegląd treści od oceny, która wtedy będzie stanowiła drugą, właściwą i zasadniczą część krytyki. Przy ocenie muszą być podane w krótkości zasady i powody uznania lub zarzutów stawianych pracy. Szczegółowe uwagi stanowią trzecią część krytyki, mogą być one stosownie do okoliczności uwzględnione przy streszczeniu, lub przy ocenie oddzielnych części, albo wreszcie zachowane na sam koniec krytyki (…) wcale nie jest rzeczą pożądaną, ażeby cały materyał szczegółowy, który się zebrało przy badaniu oddzielnych części, umieścić koniecznie w krytyce i zakończyć ją obowiązkowo spisem omyłek drukarskich. Wszystko to jednak może być potrzebne, albo pożądane w aneksie, jako rzeczowy dowód prawdziwości przytoczonych w ocenie uwag, albo też, jako charakterystyka autora i jego kierunku”.

W miarę rozwoju rynku księgarskiego pojawiały się recenzje wydawnicze. Miały one prywatny charakter, powstawały na zamówienie wydawcy. W niewłaściwej formie mogły stanowić zamówioną przez autora rekomendację tekstu do druku. Jeśli w roli wydawcy występowało towarzystwo naukowe, sytuacja była prosta: referat autorski na posiedzeniu i aprobata zebranych wystarczały do skierowania tekstu do druku, bez odrębnej, pisemnej recenzji. Z posiedzeń naukowych towarzystw publikowano sprawozdania. Taka forma działania preferowała nie książki, a artykuły. Zwłaszcza w naukach przyrodniczych krótkie formy wypowiedzi zdominowały publikacje, co doprowadziło do powstania „nauki artykułowej”. Namiastką artykułu dla humanistów mogła być publikacja wstępnej wersji jednego z rozdziałów zapowiadanej książki. Recenzenci nie byli w stanie odkryć meandrów nazwanych z czasem autoplagiatami.

Grzecznościowe, zdawkowe, tendencyjne…

Sporządzanie recenzji „na użytek wewnętrzny” (uniwersytecki czy wydawniczy) tworzyło zachętę do publikowania ich w periodykach dyscyplinowych. Dział „recenzje” występował w periodykach po dziale „artykuły”. Publikowane recenzje traktowano jako element dorobku naukowego, zwłaszcza w przypadku humanistów dawały możliwość wyliczenia kilkuset własnych publikacji. Jeśli recenzja była krytyczna i głęboka, tym samym wnosiła nową wiedzę do danej dyscypliny. Mogły się jednak pojawiać polemiczne odpowiedzi autorskie na wydrukowane recenzje, a nawet „gorąca” dyskusja, zostawiająca trwałe ślady ujawnianych negatywnych emocji. Te emocje nie tworzyły nowej wiedzy, natomiast ukazywały, często głębokie, podziały środowiskowe. Niepublikowane recenzje wydawnicze były czasami wykorzystywane do karykaturalnej rekomendacji książki – były to wyrwane z kontekstu fragmenty recenzji, podkreślające znaczenie publikacji. Nie wytworzył się zwyczaj, choć byłoby to zasadne, publikowania recenzji wydawniczych w aneksie do recenzowanej książki. Usprawiedliwieniem może być jednak powszechna praktyka polegająca na kierowaniu recenzji wydawniczej do autora przed drukiem książki, tak by mógł wprowadzić do niej bezdyskusyjne poprawki wskazane przez recenzentów. Drugie wydanie książki często było „poprawione i uzupełnione”, na co składało się także uwzględnienie publikowanych w periodykach dyscyplinowych recenzji.

W sferze „nauki recenzowanej” powinny się znajdywać wszystkie znaczące dla nauki publikacje. Przemilczenia, wynikające ze środowiskowych konfliktów, należały już do sfery patologii. Przeciwstawne do przemilczeń recenzje „grzecznościowe” również były patologią. Nie wnosiły nic nowego i nie powinny być publikowane, podobnie jak recenzje „zdawkowe”. Jeśli rządziły recenzentem emocje, pojawiały się recenzje „tendencyjne”, aż do takich, które miały „zniszczyć przeciwnika”. Powszechnym było zjawisko „wycinania” w procedurze nadawania stopni naukowych uczniów zwalczanego mistrza, co wywoływało z kolei retorsje. Utajnianie osoby recenzenta ułatwiało „ferowanie wyroków”, dawało recenzentowi pozycję arbitra. W publikowanych recenzjach z książek nagminną stawała się praktyka powierzania zadania adeptom nauki, nawet jeśli byli uczniami autora książki. Następowało tym samym odwrócenie relacji – ignorant recenzował pracę profesjonalisty. Nie można przyjąć za właściwe, że adepci nauki inicjowali swe publikacje recenzjami. Częściowym tylko wyjaśnieniem może być charakterystyczna niechęć profesorów do sporządzania recenzji, przełamywana w procedurach nadawania stopni naukowych poprzez obowiązek wykonania recenzji. Innym wyjaśnieniem może być dążenie wydawców do promocji publikowanych książek – tekst pisany przez młodego recenzenta ograniczał się zazwyczaj do bezkrytycznego omawiania zawartości książki.

W opracowaniu Stanisława Michalskiego i Leona Śliwińskiego (1940-1944, tekst przygotował do druku w roku 1994 Jan Piskurewicz), autorzy stwierdzali: „Obszerna, na odpowiednio wysokim poziomie postawiona recenzja, w której autor zajmuje własne stanowisko zarówno wobec tematu omawianego dzieła, jak i wobec sposobu jego ujęcia i opracowania przez autora, odgrywa dużą rolę w postępie nauki. Bywa też nieraz wartościowszą pozycją naukową od niejednej tzw. oryginalnej rozprawy. Jeśli uwzględnić jeszcze poza tym tę wybitnie ważną rolę, jaką w rozwoju nauki odgrywa rzetelna krytyka naukowa, to wypadnie uznać, że dział recenzji powinien być na łamach nowych czasopism naukowych otoczony szczególną opieką (…) nasz świat naukowy na ogół nie docenia znaczenia recenzji (…) bywają nieraz duże trudności ze znalezieniem specjalisty, który podjąłby się napisania oceny danego dzieła (…) w poważnych nawet czasopismach zbyt często spotkać się można z recenzją zdawkową, ogólnikową, nic lub prawie nic nie przynoszącą nowego (…). Nie jest pożądane, aby książka czy rozprawa naukowa czekała na ocenę zbyt długo – rok lub nawet parę lat, jak to się, niestety, dość często zdarza. Obok recenzji z dzieł poszczególnych b. pożyteczne są sprawozdania, obejmujące zbiorowo większą liczbę prac dotyczących pewnej węższej dziedziny, wydanych w ciągu pewnego okresu”.

Władza nad nauką

Podstawą pracy recenzenta powinna być zgodność obszarów kompetencji badawczej z autorem publikacji. Wiązał się z tym paradoks wynikający z nadmiernej specjalizacji oraz ryzyko poruszania się na „zajętym” polu badań. Każdy z uczonych dąży do ustalenia w miarę jednorodnego obszaru kompetencji i realizowania w danym czasie jednego tematu badania. Możliwa jest oczywiście indywidualna potrzeba przemienności studiów i badań, nie jest to jednak założenie w logice i ekonomii działania. Na zajęty teren niechętnie wpuszczano obserwatorów, a tym bardziej konkurentów w badaniach. Zasada kompetencji po stronie recenzenta stawiała go w takiej właśnie pozycji intruza. Recenzent nie był, co oczywiste, dopuszczany do warsztatu badacza, mógł oceniać tylko rezultaty w formie dzieła i co najwyżej domniemywać zastosowanych metod. Ujawniała się tu sfera ocen, która jest obszarem i prawem autora, pozostawiającym miejsce dla uargumentowanego subiektywizmu. Recenzenci skazani są w tym przypadku na domysły. Podobnie dzieje się ze sferą uogólnień teoretycznych, które też podlegają subiektywizacji nawet w sferze doboru jednej z teorii. Co do faktów nie było dyskusji w kręgu gentlemanów. Można jedynie było prostować oczywiste błędy bądź wskazywać na istniejące luki w tekście recenzowanej pracy.

W czasach totalitarnych ideologii manipulowano faktami oraz stosowano „jedynie słuszną metodę” (marksizm-leninizm). Narzędziem działania władz były urzędy cenzury. Najwyższą instancją recenzencką był Wydział Nauki KC PZPR. Mechanizm ten dotyczył szczególnie promowanych nauk społecznych i represjonowanych nauk humanistycznych. Politycznie umocowany recenzent korzystał z atrybutów władzy wobec bezradnego autora.

Od wszelkich recenzji uchylali się zawsze autorzy faktograficznych „przyczynków” czy drobnych form wypowiedzi. Poza pola recenzyjne wykraczały publikacje jubileuszowe, hagiograficznie ujęte biografie, komunikaty z badań (zwłaszcza utajnionych na potrzeby wojska), ale i recenzje. Regulacje poszczególnych redakcji periodyków naukowych miały schematyczny i najczęściej formalny charakter.

Krytycyzm miał być elementem własnego warsztatu, nie zaś wytworem właściwym tylko dla recenzentów. Nie było zresztą podziału w środowisku, każdy z recenzentów też był wielokrotnie recenzowany. Autor powinien być pierwszym i głównym recenzentem nie tylko w procedurze nadawania stopni naukowych, co wyrażała praktyka wygłaszania autoreferatów. Roli krytyków często nie spełniali promotorzy, mający uprzednio przypisane zadania mentora. Dopiero opracowania historyków nauki sięgały po porównania do innych autorów i dzieł czy też ustalały kontekst historyczny dzieła, pisane były jednak z perspektywy czasu.

W procedurach recenzyjnych starano się wykluczyć potencjalny konflikt interesów między autorem a recenzentem. Jednak rozległa sieć powiązań osób uprawiających tę samą subdyscyplinę rodziła takie konflikty. Od czasów starożytnych stosowana była formuła sine ira et studio, należało ją odnieść także do postępowania recenzentów. Recenzje nie powinny – podobnie jak publikacje – przypominać formy eseju: luźnych dywagacji autora czy mentorskich pouczeń. Problematyka recenzowania tkwiła w sferze wrażliwych obszarów działalności organizacyjnej, a nie tylko badawczej. Umożliwiała pozyskanie na stałe władzy nad nauką, w praktyce polegającej na przypisaniu wybranym osobom roli najwyższego autorytetu. Kwestie recenzowania zostały wprowadzone do kodeksów etyki akademickiej. W opracowaniu Komitetu Etyki w Nauce przy Prezydium PAN Dobre obyczaje w nauce. Zbiór zasad (wyd. 2, 1996) wskazywano, iż należy recenzować czy opiniować „wnikliwie, bezstronnie i konkretnie”. Wyjaśniano: „Sporządzenie opinii zasłużenie negatywnej jest kłopotliwe, ale pracownik nauki uważa to za swój obowiązek, od którego nie należy się uchylać”. Przywoływano też zasady „szacunku, rzeczowości i rzetelności”, a nawet „zalecenia sumienia”. Oczekiwano przestrzegania terminów sporządzenia recenzji, co musiało występować jako powszechna wada, tylko częściowo usprawiedliwiona wobec wagi porównywalnej spraw: własna praca badawcza miała pierwszeństwo przed recenzowaniem cudzej pracy. To ostatnie nie mogło jednak dotyczyć formowanych przez mentora uczniów.

Wróć