Leszek Szaruga
Fot. Stefan Ciechan
Ludwig Wittgenstein, autor opublikowanego w roku 1922 Traktatu logiczno-filozoficznego, w którym dowodził, że to, co najistotniejsze w życiu ludzkim, nie może często znaleźć językowego wyrazu i kończył swą rozprawę twierdzeniem, że „o czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć”, niezmiernie zamożny syn austriackiego magnata stalowego Karla Wittgensteina, był cichym mecenasem dwóch poetów – Rainera Marii Rilkego oraz George’a Trakla – z tym ostatnim, mimo umówionego terminu, osobiście co prawda nie zdołał się spotkać podczas wspólnej służby w krakowskiej twierdzy w czasie pierwszej wojny światowej, gdyż poeta zmarł po zażyciu zbyt wielkiej dawki narkotyku, ale w jednym z listów odniósł się do jego wierszy w dość znaczącym komentarzu: „Nie rozumiem ich, ale ich ton mnie uszczęśliwia. To jest ton prawdziwie genialnego człowieka”. Bez wątpienia też za genialne można uznać wskazanie przez uczonego – ucznia Bertranda Russela, który obok swych prac matematycznych pisywał cenione przez Tadeusza Różewicza bajki, a nadto, co może dziś warto przypomnieć, wnikliwym wstępem opatrzył angielskie tłumaczenie Innego świata Gustawa Herlinga-Grudzińskiego – milczenia jako ważnego wyrazu językowej bezradności w komunikowaniu treści ludzkich doświadczeń i przeżyć.
O wadze tego wskazania świadczy wiersz polskiego czytelnika Traktatu, jednego z najważniejszych twórców poetyckiej awangardy, a też i tłumacza Rilkego, Juliana Przybosia: „Mówię to wbrew sobie:/ jak zeznanie/ wymuszone przez sprawiedliwość./ (…) O tym nie można ani mówić, ani milczeć”. Wiersz nosi tytuł Oświęcim, zacytowałem jego pierwszą strofę i puentę, chodzi mi bowiem o coś, co w nim w tym wypadku najistotniejsze: o pokazanie dramatyzmu sytuacji poety zdającego sprawę ze swej bezradności wobec granicznych doświadczeń człowieczeństwa. Sprawiedliwość wymusza zeznanie, lecz składającemu je towarzyszy świadomość, że jest ono zarazem konieczne i niemożliwe. Puenta jest paradoksem, ale jest to jednak paradoks pozorny, bowiem mówienie i milczenie się tutaj nie wykluczają, a przeciwnie: milczenie wzmacnia relację o tym, o czym mówić nie można, mówienie zaś o tym wzmacnia ekspresję milczenia.
Można przypuszczać, że tym wierszem – który w jakiś sposób dopełnia ironiczną uwagę wiersza Różewicza Widziałem cudowne monstrum: „…w domu czeka mnie/ zadanie:?/ Stworzyć poezję po Oświęcimiu” – podjął Przyboś dyskusję z twierdzeniem pozostającego na emigracji niemieckiego filozofa i kompozytora Theodora Adorno, że pisanie wierszy po Auschwitz byłoby barbarzyństwem. Poeta z utworu Przybosia mówi „wbrew sobie” nie o tym, co zobaczył w Auschwitz – „byłem tam zaraz po” powie w kolejnej strofie – lecz o tym, że nie może być poetą, a jednocześnie o tym, że właśnie jako poeta ma obowiązek złożyć zeznanie „wymuszone przez sprawiedliwość”. By jednak je złożyć, musi odnaleźć język, w jakim by mógł to zrobić lub przynajmniej wskazać, że to, „o czym nie można mówić”, jest czymś, co powinno stać się przedmiotem uwagi, a tym samym pozwoli zrozumieć milczenie o tym, co powinno znaleźć wyraz w słowie.
Dramatycznemu wysiłkowi twórców podejmujących próby wysłowienia tego, co objęte zostaje milczeniem, poświęcił ważną monografię Biedny język świetny poeta i badacz literatury Piotr Mitzner. Jej podstawowym walorem jest podniesienie poznawczej rangi poezji jako narzędzia pozwalającego zbliżać się do nazwania tego, co nienazwane ze świadomością, iż choć to niemożliwe, to mimo wszystko pozwala poszerzyć obszary ludzkiej wiedzy o świecie. Inaczej mówiąc: poezja jest, przynajmniej od przełomu, jakim było rozpoznanie osobliwości języka jako instrumentu badawczego, najbardziej skutecznym sposobem rozpoznawania tego, co Witkacy określał mianem Tajemnicy Istnienia. I jak w niemal każdej innej dziedzinie obok profesjonalistów czynni są tu amatorzy, których doświadczeń może też nie należy ignorować.
Każda poezja mówiąc o języku, mówi o człowieku, choćby przedmiotem jej uwagi były Leśmianowskie zaświaty. O człowieku mówi zarówno Apokalipsa św. Jana, jak wiersz Szymborskiej Kot w pustym mieszkaniu. Nie ma też nic dziwnego w fakcie, że coś się nie udaje – to też pomnaża doświadczenie, a zatem nie jest błędem. Wittgenstein miał wystarczająco dużo pokory, że nie rozumiejąc wierszy Trakla, potrafił chociaż wychwycić genialny ton tej poezji. Nie wszystko musimy przekładać na racjonalny dyskurs, a choć nie każdy rozumie prace poświęcone logice matematycznej, nie znaczy to, że są „nie dla ludzi”. Pisze Mitzner o awangardzie początków XX wieku: „Magiczny charakter miały w tym czasie eksperymenty Wielemira Chlebnikowa. Wydawało mu się, że jest na drodze do stworzenia lub odtworzenia wspólnej mowy świata, w której napisana została Księga Wszelkiego Istnienia i języka, który pozwoli odczuć energię świata”. Żeby te wiersze rozumieć, trzeba przede wszystkim tego chcieć. Platon widocznie nie chciał i dlatego wypędził poetów ze swej rządzonej przez „mędrców” Republiki.
Wróć