Mariola Kuszyk-Bytniewska
Życie społeczne współczesnego człowieka jest wielowymiarowe i o wiele bardziej zróżnicowane niż jeszcze trzysta lat temu, kiedy dopiero powstawały nowoczesne warunki do zaistnienia realiów, które znamy z własnego życia. Niech za obraz tych komplikacji posłuży porównanie wielkich miast wieku XVII z dzisiejszymi megametropoliami. Londyn, największe miasto Europy, na początku wieku XVII liczy zaledwie ok. 700 tys. mieszkańców. Dziś, a wielkości te szybko rosną, dochodzimy do wielkości aglomeracji posiadających blisko 50 milionów mieszkańców. Oczywiście zmiana rzędów wielkości nie tłumaczy wszystkich komplikacji, na jakie napotyka życie we współczesnym Tokio, Shenzhen czy Nowym Jorku. A jednak liczby te, gdy je porównamy, uruchamiają naszą wyobraźnię i każą zadawać pytanie, jaki poziom komplikacji relacji międzyludzkich, które znało dotychczas miasto, jest już nie do przekroczenia. Pytania tego rodzaju możemy mnożyć w odniesieniu do każdej sfery życia społecznego. Co zatem pokaże przyszłość?
Wielość ról społecznych, jakie dzisiaj człowiek jest zmuszony pełnić, mnogość bodźców, a nawet oddziaływań, których doświadczamy, określają nowe warunki stabilności i dynamiki naszego świata. Wzbudzona przez to olbrzymia mobilność (ludzi, technologii, wiedzy) sprawia nieustanną konieczność przemieszczania się względem siebie tworów takich jak rodzina, krąg przyjaciół, miejsce pracy, społeczność lokalna, jeszcze niedawno stabilnych, niezmiennie odtwarzanych w dających się przewidywać warunkach. Wraz z komplikowaniem i różnicowaniem życia społecznego staje się ono coraz trudniejsze i coraz mniej przewidywalne z perspektywy jego uczestników. Rozłożenie rzeczywistości społecznej na najprostsze składniki doświadczenia, projektowanie jego nabytych postaci na przyszłość, nie dają dziś pełnego ich poznania i rozumienia, a przez to wystawiają naszą codzienność na próbę. Trajektorie życia, jakie sobie wyznaczamy, jeszcze nigdy nie były tak niepewne, przyszłości, które planujemy – tak kruche. Jak twierdzi Ulrich Beck: warunki naszego bytowania to społeczeństwo ryzyka. Niepewność stała się w ten sposób elementem stałym podejmowanych decyzji zarówno w perspektywie indywidualnej, jak i makroskali decyzji społecznych.
Gdy spojrzymy na te kwestie z perspektywy kondycji nauki współczesnej, dostrzeżemy to, iż są one wyzwaniem szczególnym dla nauk społecznych. Oto bowiem wartość poznania i wiedzy, jaką jest pewność, wartość wypromowaną przez trzy stulecia postępów nauki, trzeba skonfrontować z sytuacją wpływu niepewności i ryzyka, jako cech współczesnego życia społecznego, na wiedzę o tym życiu. Karl Popper, wpływowy dwudziestowieczny filozof nauki, opisał tę sytuację tak: „Gdy czynimy krok naprzód, gdy rozwiązujemy jakiś problem, odkrywamy nie tylko nowe i nierozwiązane problemy, lecz odkrywamy także, że tam, gdzie sądzimy, iż znajdujemy się na trwałym i pewnym gruncie, w rzeczywistości wszystko jest niepewne i chwiejne” (Logika nauk społecznych). Czy możemy tworzyć naukową, a więc pewną, wiedzę o niepewnych realiach społecznych? Dramaturgię tego pytania określa okoliczność istotna dla tworzenia wiedzy o społeczeństwie, a odkryta przez dwóch polskich badaczy-socjologów: Floriana Znanieckiego i Stanisława Ossowskiego. Okolicznością tą jest wielowątkowe uwikłanie wiedzy w sam przedmiot badania. Choć nie jest to sytuacja całkiem nieznana w naukach przyrodniczych, to jej sens poznawczy w naukach społecznych jest globalny – dotyczy tych nauk w całości i określa poznawcze ich podstawy. Spróbujmy nieco bliżej przyjrzeć się tej problematyce.
Książka Ossowskiego, uważana za jedną z głównych pozycji w dorobku polskiej socjologii, nosi tytuł: O osobliwościach nauk społecznych (1962). Specyfikę nauk społecznych według Ossowskiego wyznacza pewien rodzaj metodologicznych i epistemologicznych osobliwości nieznanych w naukach przyrodniczych. Co zatem należy do osobliwości nauk społecznych? Pomijając zagadnienia osobliwości historii nauk społecznych, a więc: „problem zapóźnienia” (przyczyn zapóźnienia czy też niedojrzałości socjologii poszukuje się często w fakcie, iż jest to relatywnie młoda dyscyplina i trzeba czasu, by jej osiągnięcia były znaczące) czy historyczną ich specyfikę w postaci „podwójnej metryki” (od kiedy socjologia uprawiana jest jako nauka empiryczna, nie zaś spekulatywna, od połowy XIX czy z początkiem XX wieku?), trzeba zwrócić uwagę przede wszystkim na cechy przedmiotu badań socjologicznych. Nie mają one analogii w sferze nauk przyrodniczych: „a) z dawna zaobserwowany wpływ rezultatów badań na rzeczywistość, do której wnioski z badań mają się odnosić, b) bezpośredni wpływ samych czynności badawczych na badaną rzeczywistość, c) konflikt pomiędzy postulatem systematyczności badań i postulatem ubiegania się o wnioski ogólne, nieograniczone wyznacznikami historycznymi, d) konflikt pomiędzy ograniczeniem się do metod standaryzowanych a miarodajnością wskaźników i subtelnością problematyki, e) udział doświadczenia wewnętrznego w praktyce badawczej” (O osobliwościach nauk społecznych).
Wszystkie tego rodzaju osobliwości mają tę cechę wspólną, że ograniczają możliwości osiągania pewności w stopniu, który pozwalałby jednoznacznie prognozować zjawiska społeczne i z naukową pewnością ingerować w ich przebiegi. Właściwie każde działanie społeczne obciążają niezamierzone skutki zamierzonych działań. Sama socjologia (szerzej: nauki społeczne), dokonując istotnych w tym względzie rozpoznań rzeczywistości społecznej, ustalając prawdy stanów faktycznych, pozwala jej aktorom wykorzystywać tę wiedzę w działaniu. A to w zasadniczy sposób zmienia społeczny status wiedzy: z jednej strony przydaje jej niepewności, z drugiej czyni aktorem zachodzących procesów. Trzeba zatem pozbyć się wyobrażenia o wiedzy jako o zwierciadle natury czy społeczeństwa na rzecz jej obrazu, w którym stanowi ona czynnik współsprawczy.
Podobnie myślał Florian Znaniecki.
Koncepcja współczynnika humanistycznego, zaproponowana przez Znanieckiego, to dyrektywa metodologiczna, reguła badania kultury, ale przede wszystkim wniosek z rozważań na temat sposobu istnienia rzeczywistości kulturowej. Świat społeczny jest dostępny dla nas tylko poprzez doświadczenie i działanie człowieka. Dlatego specyfika nauk o kulturze, wyrastająca z faktu fundamentalnego ich zakorzenienia w świecie, polega na tym, że przedmioty badań tych nauk są, przed podjęciem czynności poznawczych przez uczonego, zawsze już wcześniej dane jakimś podmiotom-uczestnikom życia społecznego bądź jako korelaty ich świadomości, bądź jako wytwory ich czynnej, praktycznej działalności: „Słowem dane badacza kultury są zawsze ‘czyjeś’, nigdy ‘niczyje’. Tę zasadniczą cechę danych kulturowych nazywamy współczynnikiem humanistycznym, takie bowiem dane, jak przedmioty refleksji teoretycznej badacza, należą już do czynnego doświadczenia kogoś innego i są takie, jakimi to czynne doświadczenie je uczyniło” (Metoda socjologii).
Zdaniem Znanieckiego tym, co odróżnia nauki humanistyczne od przyrodniczych, jest więc specyfika przedmiotu tych pierwszych: fakty kulturowe odróżniają się od przyrodniczych tym, że oprócz treści (dostępnej w doświadczeniu indywidualnym) mają znaczenie, które ludzie im nadają w trakcie swojego życia w sposób nadający ich doświadczeniom formę uchwytną środkami kultury. Przedmiotami nauk o kulturze są zatem wartości w odróżnieniu od przedmiotów nauk przyrodniczych, którymi są fakty (rzeczy). Inaczej mówiąc, przedmioty nauk humanistycznych posiadają współczynnik humanistyczny, co oznacza, że są one dane (badaczowi w doświadczeniu naukowym), ale też współdane (obciążone współczynnikiem humanistycznym). Istnieją one w kulturze tak, że inny człowiek może je przeżywać, czynić korelatem swej świadomości i czynnie odnosić się do nich w działaniu.
Wartości wiedzy nigdy nie stanowiły stałego i jednoznacznie oraz powszechnie akceptowanego i uporządkowanego systemu. Zawsze wiele zależało tu od zróżnicowanych postaci użytku, jaki z niej czyniono, oraz od podmiotów zaangażowanych w jej ocenie. By odwołać się do sytuacji skrajnych: inna ocena wartości wiedzy będzie pochodzić od szamana czy zwykłego uczestnika życia codziennego niezaangażowanego w proces rozwoju wiedzy, a inną zaproponuje współczesny naukowiec; inna ocena będzie płynąć ze strony konsumentów wiedzy w jej zmaterializowanych (technicznych) postaciach, a inna ze strony jej twórców. Co zatem wyróżnia ocenę wartości nauki w naszych czasach? Sądzę, że cechą specyficzną jest to, że przestały być one wartościami niekontrowersyjnymi. Rozumiem przez to zarówno stan kwestionowania ich wartościowości w różnorodnych polach użytku z wiedzy, jak i sytuację, w której konkurują one ze sobą w odmiennych hierarchiach, oraz to, że wchodzą w skład porządków wartości odmiennych od wartości wiedzy, które jeszcze niedawno mogły zachowywać (przynajmniej de iure) swą autonomię. Diagnozę tego stanu rzeczy możemy wypracować w analizie dwóch obszarów odniesienia: pierwszym jest dramatycznie narastający rozziew między udziałem wiedzy naukowej w kształtowaniu środowiska ludzkiego a świadomością tego wpływu w zbiorowych formach obiegu wiedzy kultury masowej. Drugim jest lawinowo narastające uczestnictwo różnego rodzaju technologii intelektu w kształtowaniu społecznych praktyk wiedzotwórczych opinii publicznej, poza świadomością znaczenia wymiaru wpływu tych technologii na ludzkie postawy. Obydwa pola interferują, tworząc migotliwy obraz kondycji współczesnych wartości wiedzy. Wiedza i niewiedza, wiedza i pseudowiedza konfrontują się tu ze sobą, odbijają wzajem swe obrazy, tworząc nieznane wcześniej konstelacje wartości. Żyjemy w swoistym gabinecie luster, w którym te same realia zyskują sprzeczne ze sobą obrazy, a życie nadaje im obieg wciąż zmieniający ich pierwotne znaczenie.
Wiek temu nauka miała głównie wartość czysto intelektualną, a w związku z tym podstawowym kanałem jej transmisji były szkoły i uniwersytety. Były to kanały wąskie, elitarne i dlatego podatne na kontrolę intelektualną. Można było bez przeszkód bronić zasady etyki naukowca: „Moją etyką jest moja metodologia”. Dzisiaj istotnymi społecznie wydają się inne jej wartości niż wartości czysto intelektualne, a mianowicie – użyteczność technologiczna wiedzy, powszechne jej zastosowanie, prestiż, możliwość zdobycia dzięki niej przewagi w sferze publicznej etc. Warto też odnotować fakt istotny społecznie: dzisiaj także transmisja wiedzy jest inna niż miało to miejsce jeszcze w XX wieku. Jest ona wielokanałowa – to już nie tylko szkoła czy uniwersytet, ale także media, technologie, polityka angażują rozlegle obszary wiedzy, eksplorując je wedle własnych reguł, własnych obliczeń na zyski i straty.
Od XVII wieku żyjemy w kulturze, w której wiedza naukowa w coraz większym stopniu uczestniczy, przez technologię, w kształtowaniu oblicza środowiska ludzkiego bytowania. Technologia tak urzeczywistniana przyczynia się do postępu cywilizacyjnego, jeśli jego miarą uczynić zdolność wpływu na ludzkie otoczenie. Z drugiej strony sama nauka bez technologicznego wyrafinowania nie osiągałaby swych sukcesów. Jedność techno-nauki zakłada zatem jedność wartości intelektualnych wiedzy naukowej (prawda, pewność) i wartości pozaintelektualnych, takich jak skuteczność, ale też takich jak prestiż bezalternatywnej akceptowalności. Zwolennicy takiego poglądu wskazują na spektakularne osiągnięcia wiedzy naukowej urzeczywistnione technologicznie, które tworzą coraz to bardziej skuteczne środki polepszania egzystencji. Tam, gdzie rozwija się wiedza naukowa, ludzie korzystają z benefitów osiąganych dzięki dostępności do niej. Wiedza naukowa, inaczej mówiąc, różnicuje światy społeczne dobrobytu i niedostatku. Wynika to z oczywistej dziś, a nieznanej jeszcze trzysta lat temu, synergii wartości poznawczych i pozapoznawczych realizowanej dzięki wiedzy naukowej. Warto zatem zaznaczyć stale powiększający się rozziew między zasobem treści wiedzy naukowej a tym, którym operuje myślenie zdroworozsądkowe, ukształtowane w ograniczonych kontekstach praktyk życia codziennego.
Mamy tu do czynienia z pewnym paradoksem: im lepiej (pewniej) i skuteczniej wiemy (rozwój techno-nauki), tym bardziej wiedza ta staje się mglista i niezrozumiała dla coraz większej liczby ludzi niedysponujących odpowiednimi kwalifikacjami do oceny wartości wiedzy naukowej. Tym szybciej rośnie w tkance życia społecznego obecność pseudowiedzy (technologicznej i społecznej) stanowiącej swoisty wentyl poczucia bezpieczeństwa dla ludzi coraz słabiej orientujących się w znaczeniach zachodzących zjawisk i czynnikach sprawczych dominujących we współczesności. Jeszcze dwadzieścia lat temu różnorodne teorie spiskowe, lotem błyskawicy przetaczające się przez Internet dzisiaj, nie zyskałyby uwagi nawet znikomej mniejszości. Dziś ich popularność ukazuje absurd i dramat deficytów wiedzy wśród tych, którzy zderzają się z coraz trudniejszą dla nich rzeczywistością.
Inny powód tego stanu rzeczy to kryzys zaufania społecznego, dotykający nauk, a tkwiący źródłowo w nich samych. Rozziew między wartościami poznawczymi a wartościami moralnymi będący skutkiem powstania „techno-nauki” odpowiada za ten stan rzeczy w największym stopniu. Wiedza naukowa, ponieważ jej wartości poznawcze mają dziś przede wszystkim znaczenie technologiczne, jest zawłaszczana, deformowana, wykorzystywana czysto instrumentalnie ze szkodą dla autorytetu nauki. Obserwujemy ten proces nie tylko w wypadku zaangażowania w naukę interesów wielkiego przemysłu, ale też w zjawisku pogrążania się w kryzysie finansowym absolwentów renomowanych uczelni świata zachodniego. Koszt zdobycia wykształcenia jest dla wielu z nich ciężarem nie do uniesienia. Wiedza, jako dobro społeczne i osobowe, staje się w ten sposób obciążeniem dla życia, przyczynia się do powiększenia jego niepewności.
Pulę wiedzy zdroworozsądkowej, tak szybko dziś zużywanej, powiększa Internet, lecz w sposób odmienny niż czyni to nauka. Powszechny, natychmiastowy, interaktywny dostęp do wiedzy, jaki zapewniają technologie cyfrowe, konfrontuje się tu bowiem z zasadniczą dla nich formą niewiedzy uczestników tych wymian o społecznym charakterze ich partycypacji w Sieci. Obowiązuje tu bowiem zasada: jeśli za coś nie płacisz, sam jesteś towarem.
Pewność w różnorodnych skalach wartości wiedzy ma zatem zróżnicowany status. W techno-nauce jest wartością najwyższą metody, którą można stopniować i skalować w sposób ustalony przez konsens społeczności uczonych. Choć wartość ta nie jest tożsama z prawdą, którą można przecież osiągać także pozametodycznie, związek technik instrumentalnych z nowoczesną formą zmatematyzowanego przyrodoznawstwa daje zawsze pierwszeństwo pewności przed prawdą. Dla polityka z kolei pewność ma przede wszystkim wartość prognostyczną, odnoszoną do przyszłych stanów rzeczywistości, na które wola polityczna chce mieć wpływ. Stąd instrumentalizacja wartości prawdy i ciągłe jej „kontekstowanie” (resp. relatywizowanie) w zmiennych warunkach szans na zdobycie lub utrwalenie władzy. W myśleniu zdroworozsądkowym z kolei wartości te (pewności i prawdy), w obliczu deficytów dostępu do wiedzy ulegają zrównaniu: tam gdzie nie można uzyskać rozeznania co do prawdy, najwyższą stawką dostępu do wiedzy będzie pewność przewyższająca wątpliwości wynikające z tych deficytów. Demon Kartezjusza, w różnych przebraniach, dopada nas także dziś.
Dr hab. Mariola Kuszyk-Bytniewska, Katedra Estetyki i Filozofii Kultury, Instytut Filozofii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie