Marcelina Smużewska
Nie tylko wojna wymaga nakładów i nowych inwestycji. Także w czasach pokoju trzeba odnawiać zasoby i szukać innowacji. Jak modernizuje się wojsko? Jak powstaje nowe uzbrojenie? Po pierwsze odbywa się to siłami własnych naukowców i ich wynalazków. Po drugie poprzez zakup licencji od sąsiadów. Po trzecie poprzez metody wywiadowcze. W Polsce Ludowej funkcjonowała jeszcze jedna ścieżka: „Matuszka Rosija” oddawała, nadawała (a faktycznie: sprzedawała w handlu wymiennym) licencje, zazwyczaj przestarzałe o kilka generacji, jednocześnie ściśle kontrolując i ograniczając (jeśli było to konieczne) polską myśl techniczną.
Po 1945 roku wznowiono działalność wojskowych instytucji badawczych według wzorów przedwojennych. W 1946 roku otwarto Wojskowy Instytut Techniczny (WIT). Prowadzono w nim prace związane z uzbrojeniem, lotnictwem, łącznością i motoryzacją. Dwa lata później w procesie sowietyzacji wojska polskiego, czyli przyjmowania organizacyjnych wzorów radzieckich, Instytut stał się Oddziałem VIII Technicznego Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Istniała też Wojskowa Rada Naukowa, w skład której wchodzili przedstawiciele nauk technicznych. Pełniła funkcje doradcze, jednak także po 1948 roku została zmarginalizowana. W zasadzie do 1956 roku samodzielne prace badawcze w jednostkach naukowo-badawczych wojska prowadzone były w ograniczonym zakresie. Z czasem mogliśmy się jedynie pochwalić ulepszeniami konstrukcyjnymi sowieckiego sprzętu licencyjnego. Komendantami jednostek prowadzących prace dla wojska byli oficerowie sowieccy w polskich mundurach, określani popularnie jako „popi” – „pełniący obowiązki Polaków”.
Było to odzwierciedlenie trendu, który miał miejsce w wojsku Polski Ludowej. „Popi” w marcu 1945 r. stanowili nieco ponad połowę oficerów w siłach zbrojnych. Pod koniec roku 86% generałów w wojsku było oficerami radzieckimi. W 1949 roku nawet minister obrony narodowej Konstanty Rokossowski należał do grupy „popów”, co było ewenementem nawet w bloku radzieckim. W innych demokracjach ludowych „popi” ograniczali się do roli doradców, nie zostawali oficjalnymi członkami rządów. W takich warunkach nie było mowy o samodzielnym modernizowaniu armii.
W 1947 roku powołano Stację Doświadczalną, która zajmowała się testowaniem sprzętu motoryzacyjnego dla wojska. Poligon zlokalizowany był w Sulejówku. Komendantem był przedwojenny agent sowiecki płk Bronisław Owsianko. Szefem analogicznego poligonu wojsk saperskich był sowiecki oficer płk Anatol Paranow. Za materiały wybuchowe i stację doświadczalną tym się zajmującą odpowiadał inny sowiecki oficer ppłk inż. Kuźma Topolniak. W lotnictwie analogicznie: funkcję komendanta pełnił sowiecki oficer płk inż. Borys Małczaniuk. Reorganizacja w duchu sowieckim stała się podstawą do zwolnienia wielu pracowników wojskowych i cywilnych. Polski przemysł zbrojeniowy miał się w coraz większym zakresie przestawiać na funkcje pomocnicze i produkcję technik zależnych.
Co to w praktyce oznaczało? Zamysł Stalina był taki, żeby każdy kraj satelicki radził sobie w zakresie uzbrojenia sam, to jest tak, żeby Rosja nie musiała w swoich fabrykach produkować sprzętu przeznaczonego dla żadnej z bratnich republik. Jednocześnie nie można było pozwolić, żeby wojsko jakiegokolwiek kraju satelickiego rozwijało się inną drogą niż według wzoru sowieckiego. Wojska bratnich krajów miały do siebie pasować jak klocki domina: mieć ten sam sprzęt, podobną łączność i formacje. Licencje sprzętowe nie mogły więc pochodzić z Zachodu, bo ZSRR nie pozyskiwał ich (przynajmniej legalnie) stamtąd, a jedynie ze Wschodu. Normą było – jak już wspominałam – że sprzedawane licencje dotyczyły sprzętu, który przed wdrożeniem był już przestarzały. Stalinowska idea autarkii (niezależności od ościennych państw) prowadziła też do absurdów w postaci nieopłacalnej eksploatacji złóż. Zamiast importować, prowadzono kosztowne i niebezpieczne eksploatacje słabych jakościowo i niebezpiecznie położonych pokładów mineralnych.
Pierwszą licencyjną produkcją w Polsce były samoloty MiG-15 i czołgi T-34/85. Zanim wdrożono produkcję samolotu MiG-15, w Rosji produkowano już MiG-17. Niektóre licencje były jeszcze bardziej przestarzałe i dotyczyły uzbrojenia z okresu II wojny światowej. Za wspomnianego MiG-a płaciliśmy ZSRR węglem – 30 ton węgla za jedną formatkę zmian w dokumentacji. Także finalny koszt zakupu licencji nie był wcale niski, choć ukryty. Wspomniane czołgi produkowano z kolei w Zakładach Mechanicznych im. Stalina w Łabędach. Powstawały tam przez dziesięć lat.
Poza czołgami i samolotem, jednym z ważniejszych osiągnięć polskiego przemysłu zbrojeniowego były stacje radiolokacyjne. W Zakładach Radiowych im. Kasprzaka w Warszawie istniało tajne laboratorium zajmujące się stacją radiolokacyjną o nazwie „NYSA”. Jej kolejne wersje były sprzedawane nawet w Indonezji, Syrii czy Sri Lance. Były projekty i ambicje rozwijania się w kierunku modernizacji urządzeń radiolokacyjnych, ale nie uzyskały one poparcia sowietów.
W latach 40. i 50. polska myśl konstrukcyjna zajaśniała także przy tworzeniu nowej amunicji przeciwpancernej. Za prace w tym zakresie odpowiadał Centralny Zakład Techniczno-Budowlany, później przemianowany na Instytut Mechaniki Precyzyjnej. W tym miejscu pracował jeden z najwybitniejszych polskich specjalistów w tym zakresie doc. inż. Edward Szteke. Zaprojektował przeróżne typy pocisków i wyrzutni. Projekty zostały przekazane nieodpłatnie do Związku Radzieckiego, gdzie zaginęły bezpowrotnie. Podobnie stało się z projektami doc. inż. Romana Bialika. Przymusowe przejmowanie polskich technologii miało miejsce w wielu innych dziedzinach, nie tylko w wojskowości.
Pod koniec lat 40. nadzór służb bezpieczeństwa nad przemysłem zbrojeniowym był stały i bardzo intensywny. W każdym większym zakładzie znajdował się „etatowy sowiecki doradca”, który kontrolował wszelkie prace konstrukcyjne. Psychoza wrogiego szpiegostwa i sabotażu doprowadziła do powstania Departamentu IX, który zajmował się wyłącznie ochroną przemysłu ciężkiego i specjalnego. Do zadań pracowników należał kontrwywiad, co sprowadzało się do poszukiwania wyimaginowanych wrogów ludu. Referaty bezpieczeństwa w poszczególnych zakładach pełniły funkcje wykonawcze. Ponieważ musieli się czymś wykazać, kwitły prowokacje i donosicielstwo. Obserwowano także „nastroje” pracowników zakładów. Często zwykłe wypadki czy nieuwaga były interpretowane jako sabotaż i srogo karane, nawet więzieniem. W niektórych zakładach nie wolno było poruszać się między departamentami. Trzeba było mieć specjalną przepustkę. Taki system znacznie utrudniał pracę konstruktorom, którzy musieli się między sobą porozumiewać, żeby móc budować sprawnie działające urządzenia. Nierzadko jeden wydział nie wiedział, czym zajmuje się ten drugi.
Sfera militarna była objęta najwyższym stopniem utajnienia. W okresie stalinizmu nie podawano do wiadomości publicznej żadnych statystyk, zastępując je procentami z wykonanego planu. Swoistym znakiem czasu był brak mostów na mapach ważnych ośrodków miejskich. Praca w sektorze zbrojeniowym miała jednak swoje plusy, mimo ścisłej inwigilacji i upolitycznienia. Wynagrodzenia były średnio o 15% wyższe niż w innych sektorach, aprowizacja lepsza niż w innych miejscach i zwalniano z zasadniczej służby wojskowej. Łatwiej było także uzyskać mieszkanie, gdyż zakładowe osiedla robotnicze budowano w pierwszej kolejności dla przemysłu zbrojeniowego.
Walka z klasowymi wrogami w Związku Radzieckim doprowadziła do powstania tzw. szaraszek, czyli więziennych instytutów badawczych i biur konstrukcyjnych. Aresztowano tylu wybitnych specjalistów i uczonych, że Stalin nie mógł pozwolić, żeby taki potencjał się w więzieniach i łagrach marnował. W takich miejscach pracowało wielu znanych radzieckich uczonych, m.in. Andriej Tupolew, Siergiej Korolow czy Aleksander Sołżenicyn. Polska „szaraszka”, w skrócie zwana BAK (od: Biuro Architektoniczno-Konstrukcyjne), znajdowała się przy ul. Gęsiej w Warszawie. Biuro zrzeszało około stu wysoko wykwalifikowanych specjalistów, którzy jednocześnie byli więźniami politycznymi. Po odwilży 1956 roku polska „szaraszka” odrodziła się jako Spółdzielnia BAK. Miała swoją renomę i klientów, więc eks-więźniowie kontynuowali w niej prace na wolności. Nawet były naczelnik więzienny, kapitan Góra, został dyrektorem nowego BAK-u.
W pierwszych latach po wojnie powszechny był wtórny transfer technologii. Na czym polegał? Do Polski trafiały przedwojenne licencje z Zachodu, zakupione przed wojną przez ZSRR. Przykładem takiego transferu jest zastosowanie amerykańskich technologii w budowie Huty im. Lenina. Innym przykładem są Zakłady Mechaniczne im. Nowotki w Forcie Wola, które produkowały silniki czołgowe na licencji Hispano-Suiza. Stacja radiolokacyjna SON-4 produkowana na licencji sowieckiej, była kopią amerykańskiej stacji SCR-584. Transfer obejmował także przekazywanie parku maszynowego zrabowanego przez Rosjan w Niemczech przed 1945 rokiem. Do Zakładów Chemicznych w Oświęcimiu trafiły m.in. urządzenia z rosyjskimi tabliczkami znamionowymi, wywiezione podczas wojny z pobliskich zakładów benzyny i kauczuku. Można więc powiedzieć, że wróciły do domu.
Postępującej industrializacji towarzyszył brak kadr. Początkowo absolwentom politechnik skracano obowiązkowe szkolenie wojskowe i od razu przenoszono ich do jednostek zawodowych. Dla wielu inżynierów był to „wątpliwy zaszczyt”, ale niewiele można było zrobić w związku z obowiązującym prawem. W kolejnym kroku zaczęto tworzyć szkoły inżynierskie przy zakładach pracy. Czas nauki skrócono do trzech lat i prowadzono je w trybie wieczorowym, co umożliwiało jednoczesną pracę. Szkoły inżynierskie powstały na potrzeby lotnictwa, budowy okrętów i odlewnictwa. W 1951 roku powstała na modłę radziecką Wojskowa Akademia Techniczna im. Jarosława Dąbrowskiego. Pierwszymi kierownikami fakultetów byli oczywiście oficerowie „pop”, czyli sowieci udający Polaków. Od kadry wymagano ideologicznego zaangażowania, czym wielu pogardzało i co często było źródłem żartów.
Odrzucenie planu Marshalla na polecenie ZSRR w 1948 r. praktycznie całkowicie zahamowało odbudowę i modernizację polskiego przemysłu. Polska myśl technologiczna podlegała regresowi także poprzez brak najnowszej literatury fachowej, do której nie było dostępu. Socjalistyczne współzawodnictwo pracy prowadziło do patologii w postaci wynalazczości negatywnej. Np. dwóch inżynierów umawiało się, co do zakresu planowanych innowacji. Jeden celowo projektował nową, ale ciężką konstrukcję. Drugi ją odchudzał. Obaj dokonali „usprawnienia”, wykazali się więc przed kierownictwem. Teoretycznie wszystko się zgadzało, ale tak naprawdę zadanie można było wykonać prościej i skuteczniej.
W takich warunkach trudno o chlubne wyjątki. Nie jestem w stanie podać nawet jednego przykładu oryginalnych i innowacyjnych badań w zakresie uzbrojenia, które pochodziłyby z pierwszej powojennej dekady i byłyby prowadzone na ziemiach polskich. W zasadzie nie dało się prowadzić swobodnej i rzetelnej pracy naukowej na rzecz wojska. Wielu inżynierów zwolniono, odesłano na wcześniejsze emerytury lub odsunięto od prac projektowych. Niektórzy sami wycofali się na pozycje administracyjne lub do dydaktyki. Równie skutecznym rozwiązaniem było skupienie się na zagadnieniach bardziej teoretycznych, którymi nie interesowało się wojsko. Nie znaczy to jednak, że nie było w tym czasie zdolnych polskich uczonych, którzy mieliby taki potencjał. Byli jednak skutecznie stłamszeni.
Po 1956 roku ograniczono nieco produkcję na potrzeby armii. Zaczęto wtedy stosować technologie wojskowe do celów cywilnych. Przykładem jest zastosowanie technologii lotniczych w produkcji samochodu Mikrus MR-300 (choć projekt zarzucono już po dwóch latach). Dobrze się stało, że plan rozwoju wojska na lata 1950-1960 nie został w pełni zrealizowany. Gdyby był, mogłoby to doprowadzić do całkowitego załamania się polskiej gospodarki, choć pewien kryzys nas nie ominął. Przemysł zbrojeniowy był niezwykle kosztowny, a zysków nie przynosił praktycznie żadnych. Tak jak wspominałam, transfer technologiczny nie odbywał się na zasadach rynkowych. Podobnie było ze zdobywaniem surowców. W efekcie w Polsce doby stalinizmu powstawał sprzęt drogi i przestarzały w momencie zejścia z linii produkcyjnej. Wyizolowani od nauki światowej konstruktorzy niewiele mogli na to poradzić, gdyż większość innowacji była utrącana przez przedstawicieli ZSRR bądź z głupoty, bądź ze strachu. Pierwsze lata po wojnie były więc dla techniki wojskowej – jak i dla całej nauki – ponurym okresem. W pewnym sensie był to czas stracony. Do koncesjonowanej odbudowy zaplecza naukowego mogło dojść dopiero po śmierci Stalina i tak też się stało.
Wróć