Jolanta Szczepaniak
Strona Predatory Reports (https://predatoryreports.org/news/f/list-of-all-mdpi-predatory-publications), która udostępnia listę drapieżnych wydawców i czasopism, dodała do niej 422 tytuły czasopism MDPI. Czyli wszystkie tytuły z portfolio tego wydawcy. Czy przypisanie drapieżnego charakteru tytułom firmowanym przez MDPI to dobre posunięcie? Zdecydowanie nie.
Niewątpliwie model biznesowy MDPI budzi kontrowersje, ale o ile pewne zachowania mogą mieć — i z pewnością mają — drapieżny charakter, to nie można, kolokwialnie mówiąc, wrzucać wszystkiego do jednego worka. Naukowcy na całym świecie, publikujący z MDPI albo współpracujący w roli recenzentów lub redaktorów, mają różne doświadczenia. Niektóre czasopisma MDPI cieszą się dobrą reputacją i są dokładnie recenzowane. Zawartość innych sugeruje drapieżny charakter (zwłaszcza przy gwałtownym wzroście liczby publikacji czy lawinie numerów specjalnych). Jakość procesu wydawniczego także zależy od konkretnego tytułu i redaktora — ale niekoniecznie od wydawcy.
Oczywiście trzeba jeszcze zwrócić uwagę na wiarygodność samego źródła. Strona Predatory Reports to w zasadzie blog, prowadzony przez nieznaną grupę naukowców, którzy chcą pomagać innym badaczom w identyfikowaniu zaufanych czasopism i wydawców. Nie wiemy, czy stoi za nim jakaś instytucja lub firma, ani kim są ci naukowcy. Nawet dane dotyczące zarejestrowanej domeny ukryto dla zachowania prywatności (https://whois.domaintools.com/predatoryreports.org). Taki blog może prowadzić każdy i według własnego uznania dodawać tytuły lub wydawców. Jednoznaczne określenie danego wydawcy lub czasopisma mianem drapieżnych powinno być obudowane transparentnym wykazem kryteriów do oceny, a druga strona powinna otrzymać możliwość zaprezentowania własnych argumentów. Tutaj tego zabrakło. Dodam jeszcze, że nawet Jeffrey Beall, twórca bazy z drapieżnymi czasopismami, wydawcami i konferencjami, w tytule bloga stosował określenie „Potential, possible, or probable”. I podpisywał się pod swoją bazą — co z jednej strony naraziło go na ataki i pozwy, ale z drugiej uwiarygodniało jego pracę. Anonimowy blog nie jest wiarygodny – niezależnie od tego, czy umieszczona na nim lista drapieżnych wydawców i czasopism jest zasadna, czy też nie.
Generalnie problemem nie jest samo MDPI, ale cały system publikowania akademickiego. Korumpuje go nie tylko monopol tradycyjnych wydawców akademickich, ale i przeinaczona idea Open Access w modelu opierającym się na opłatach za publikację (APC). Dopóki to się nie zmieni, każdy wydawca jest w jakimś stopniu drapieżny. Czy działając na większą skalę w środowisku otwartej nauki, czy kryjąc się za paywallem…
Wróć