Marcelina Smużewska
Jeszcze w drugiej połowie XIX wieku, a gdzieniegdzie nawet w wieku XX sądzono, że kształcenie i praca zawodowa nie są dla kobiet. Najwięcej zastrzeżeń dotyczyło edukacji na najwyższym poziomie. Kobiety nie powinny jej mieć choćby ze względów fizjologicznych. Ich mózgi są za małe, żeby pomieścić całą dostępną wiedzę. Są też fizycznie za słabe, żeby np. przeprowadzać eksperymenty lub operacje. Po drugie, kobiety nie powinny się kształcić z powodów psychologicznych. Są zbyt chwiejne i delikatne, a nadmiar wiedzy mógłby je przytłaczać lub demoralizować. Po trzecie, kobiety nigdy się nie kształciły, a świat istniał. Po co im wykształcenie, jeszcze nie będą przez to chciały zakładać rodzin i opiekować się dziećmi. Nie było nawet wiadomo, jak wykształcone kobiety nazywać: doktorki, filozofki, a w przypadku absolwentek medycyny tak niezręcznie i dyskredytująco jak medycynierki?
Dziś wiemy, że wszystkie te argumenty są łatwe do podważenia, jednak w czasach, gdy praktykowała bohaterka niniejszego tekstu, te uprzedzenia były codziennością. Sytuacja kształcących się kobiet w drugiej połowie XIX wieku była podobna pionierom zasiedlającym nowe tereny. Musiały walczyć o swoje i ustalać sposoby radzenia sobie z trudną rzeczywistością. To wymagało determinacji, odwagi i charakteru. Anna Tomaszewicz była pierwszą Polką w Europie, która podjęła studia medyczne i z sukcesem je ukończyła, uzyskując tytuł doktora.
Anna Tomaszewicz urodziła się 13 kwietnia 1854 roku w Mławie. Jej ojciec był wojskowym armii carskiej, a matka pochodziła z ziemiaństwa i zajmowała się domem. Do szkoły średniej młoda Anna uczęszczała w Łomży, potem uczyła się na pensji w Warszawie. Już jako nastolatka była przeświadczona, że musi zostać lekarzem. Podjęła nawet protest głodowy, żeby przekonać rodziców. Mając zaledwie 17 lat wyjechała na studia medyczne do Zurychu. Nie miała właściwie innej możliwości, bo żaden uniwersytet w zaborach nie przyjmował wówczas kobiet. Najbardziej postępowa w tym względzie była Szwajcaria. Żeby tam pojechać, Anna potrzebowała uprzedniej pomocy korepetytorów. Musiała opanować wiedzę z zakresu chemii, fizyki, biologii, poznać grekę i łacinę oraz podszlifować niemiecki i francuski. To wymagało dużo wysiłku. Same studia też były wyzwaniem intelektualnym i finansowym. Niech dowodem będzie poniższa statystyka. Do końca XIX wieku na Wydział Lekarski Uniwersytetu w Genewie przyjęto 175 studentek, z czego do dyplomu dotrwało jedynie 14 z nich, a więc zaledwie 8%. Około 1892 roku na uniwersytetach w Szwajcarii studia udawało się ukończyć jedynie co czwartej kobiecie.
Anna ukończyła studia po sześciu latach. Kiedy na nie wyjeżdżała, lokalne gazety odnotowały ten fakt, gdyż była to sytuacja bez precedensu. Tomaszewicz-Dobrska wspominała, że często wymagano od niej więcej niż od studentów płci męskiej, że na każdym kroku musiała walczyć o to, żeby traktowano ją poważnie i merytorycznie. Na trzecim roku prowadziła badania z dr. Ludimarem Hermannem (1838-1914) nad wpływem chloralu na mięśnie. Na piątym roku rozpoczęła pracę jako asystentka Eduarda Hitziga (1839-1907) w Klinice Psychiatrii tamtejszego uniwersytetu. Tam zresztą zaraziła się tyfusem i o mały włos nie straciła życia. Jednak udało się jej wyzdrowieć i dokończyć studia.
Sądzę, że takie wyróżnienie jak współpraca zdolnej studentki z profesorem psychiatrii było możliwe ze względu na postępowość samego uczonego. Był on zaledwie 15 lat starszy od Anny. Dyrektorem Kliniki Psychiatrii i profesorem Uniwersytetu w Zurychu został zaledwie cztery lata przed przyjazdem Polki. Tomaszewicz była pilną studentką i podzielała neurologiczne zainteresowania Hitziga, dlatego pozwolił jej ze sobą pracować. Hitzig, podobnie jak Tomaszewicz, był cudzoziemcem w Szwajcarii. On był Niemcem, ona pochodziła z Królestwa Polskiego. Hitzig został przez historię medycyny zapamiętany za badania nad związkiem między bodźcami elektrycznymi a mózgiem. Eksperymenty przeprowadzał na psach. Odkrył, że odmienne części mózgu odpowiadają za skurcze różnych partii mięśni. Zlokalizował także szczególnie wrażliwy obszar, który później zaczęto nazywać korą motoryczną. Właśnie w tym projekcie uczestniczyła pierwsza polska medycynierka.
Anna Tomaszewicz ukończyła ostatecznie studia w 1877 roku. Obroniła rozprawę o fizjologii błędnika słuchowego. W Szwajcarii ją ceniono i miała różne propozycje współpracy. W Polsce jej dorobek naukowy też był oceniany przychylnie. Jego entuzjastą był np. prof. Henryk Hoyer (1834-1907), profesor UW i Akademii Medyko-Chirurgicznej w Warszawie. Był też prezesem Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego. Ocenił artykuł O działalności chloralu i kwasu trójchlorooctowego oraz tekst Przyczynek do fizjologii błędnika jako prace wnikliwe i bardzo wartościowe. Jego pozytywna opinia nie wystarczyła jednak, by Anna mogła zostać przyjęta w poczet towarzystwa, a jej dorobek uznany. W konsekwencji nie otrzymała od towarzystwa zgody na wykonywanie zawodu lekarza przede wszystkim z tego powodu, że była kobietą.
Wykorzystano do tego celu aspekt formalny. Ówczesne przepisy nie pozwalały na nostryfikację dyplomu uzyskanego na zagranicznej uczelni. Anna nie mogła więc pracować jako lekarz na ziemiach polskich, bo nie miała polskiego dyplomu. Nie było jednak uczelni polskiej, która mogła jej taki dokument wydać, bo wtedy nie przyjmowały one w ogóle kobiet. Sytuacja wyglądała więc mało zachęcająco. Jej oferty pracy nie przyjął nawet Czerwony Krzyż, zasłaniając się tymi samymi przepisami. Anna Tomaszewicz nie miała innego wyjścia jak jechać w głąb Rosji, by zaliczyć dodatkowe zajęcia i zdać egzaminy.
Podróż do Petersburga była długa i męcząca. Na miejscu Annę czekało kolejne rozczarowanie. Okazało się, że od 1876 roku istnieje przepis mówiący, że dyplomy szwajcarskie nie będą uznawane w Rosji. O tym, że dopuszczono ją jednak do egzaminów, przesądził przypadek. W tym czasie w Petersburgu przebywał sułtan razem ze swoim haremem. Do jego obsługi poszukiwano kobiety-lekarza, która by znała niemiecki, francuski i angielski. Anna jako jedyna spełniała te warunki. Pozwolono jej pracować na rzecz muzułmanek i dopuszczono do egzaminów lekarskich.
Tomaszewicz mieszkała w sąsiedztwie brata Władysława, który studiował inżynierię. Ściągnął on na siostrę kłopoty w postaci uwagi policji carskiej. Sam sympatyzował z kręgami socjalistycznymi, o co podejrzewano także i Annę. Żeby uwolnić się od szpiegów, trzeba było dawać im łapówki. Anna miała skromne fundusze do dyspozycji, a możliwości pracy zarobkowej dla kobiety w tamtym czasie i miejscu były prawie żadne, dlatego brakowało jej nawet środków na jedzenie. Sytuacja utrzymywała się do 1880 roku, kiedy to oficjalnie uzyskała nostryfikację dyplomu i wypełniła kontrakt w haremie.
Z fabularyzowanej biografii autorstwa Ałbeny Grabowskiej dowiadujemy się, że społeczność Petersburga była jeszcze bardziej konserwatywna niż ówczesnej Warszawy. Kobiecie było trudno poruszać się samodzielnie po mieście, a załatwienie sprawy urzędowej bez asysty mężczyzny graniczyło z cudem. W mieście panowała bieda i wielu dotykał głód (w tym studentów). Na uczelniach panował strach. Powszechnie chwalono cara ze strachu przed represjami. Sama praca w haremie też nie była łatwa. Z początku Anna musiała diagnozować swoje pacjentki bez badania, tylko na podstawie tego, co stwierdziła opiekunka haremu, czyli matka sułtana. Ostatecznie Anna była obecna przy porodzie jednego z dzieci sułtana, czym zyskała jego przychylność.
Według komentarzy publicystów, w tym Aleksandra Świętochowskiego i Bolesława Prusa, Anny Tomaszewicz nie przyjęto do grona polskich lekarzy nie dlatego, że była złym specjalistą, ale żeby nie dawać „złego przykładu” innym kobietom i nie zachęcać ich do studiowania medycyny. „Uwijać się będzie u nas kanarek między wróblami – donosił Świętochowski w „Przeglądzie Tygodniowym” – panna Tomaszewicz, polska lekarka wykształcona w Zurichu (pisownia oryginalna), między synami Eskulapa, którzy ją dziobać już zaczęli. […] Jest to wszakże drobny zawód – nawet dla pierwszej lekarki” (Echa warszawskie, „Przegląd Tygodniowy” 1878, nr 4 s. 39). Zresztą nie było też tak, że całe środowisko było przeciwne. Annie zabrakło jednego głosu do uzyskania wymaganych dwóch trzecich większości w pamiętnym głosowaniu (19 głosowało za przyjęciem panny Tomaszewicz, 11 – przeciw). I choć po ogłoszeniu decyzji TLW rozpętała się medialna burza na łamach czasopism, sama zainteresowana nigdy ponownie nie przedstawiła swojej kandydatury towarzystwu. Pierwszą kobietą – członkinią Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego została Elżbieta Downarowicz w 1895 roku, czyli kiedy Anna Tomaszewicz praktykowała już od ponad 15 lat.
Z powrotem Anny do Warszawy zbiegła się publikacja powieści w odcinkach autorstwa Stanisława Krupskiego pt. Pod skrzydłami Almae Matris. Powieść z kluczem (1879-1880). Dotyczyła ona młodej panny Zosi, która wybiera się na studia medyczne do Zurychu. Tam nie radziła sobie najlepiej. Zemdlała na widok krwi. Była wyśmiewana przez studentów, a profesorowie wytykali jej braki w wiedzy. Dziewczyna uwikłała się też w romans. Dorożkarz uznał ją za prostytutkę. Doktor polskiego pochodzenia, niejaki Sybiracki, przekonał dziewczynę, żeby zrezygnowała ze studiów medycznych, gdyż są one nieodpowiednie dla kobiety. Tak też się stało. Opinia społeczna uznała, że losy Zosi są tak naprawdę historią Anny Tomaszewicz. Mimo że sam autor zaprzeczył, to jednak nie uciszyło to plotek. Było zbyt dużo zbieżności – miejsce studiów, ich kierunek, a nawet wygląd postaci. Co więcej, ostatnie odcinki ukazały się w czasopiśmie „Kłosy” dokładnie wtedy, kiedy Anna Tomaszewicz wróciła do Warszawy z Petersburga i miała zaczynać praktykę. Te mniej lub bardziej zawoalowane ataki prasowe towarzyszyły naszej bohaterce przez kolejne 15 lat.
W 1881 roku Anna Tomaszewicz wyszła za mąż za kolegę po fachu Konrada Dobrskiego (1849-1915). Był on wtedy redaktorem naczelnym czasopisma „Zdrowie”, a później został nawet członkiem zarządu Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego. Był więc ważną osobą w środowisku medyków stolicy. Dwa lata później urodził się ich jedyny syn Ignacy. Małżeństwo Dobrskich, ze względu na podobne zainteresowania i wykonywany zawód, miało wiele szans na powodzenie. Jednak po kilku latach drogi Dobrskich się rozeszły i zaczęli prowadzić osobne życia. Tomaszewicz-Dobrska nie ceniła specjalnie tradycyjnej roli matki jako wychowawczyni. Uważała, że jest dla większości kobiet niewykonalna i niszczy indywidualizm kobiet. Matki stają się ofiarami własnych dzieci. One właśnie „uzbrajają się przeciwko niej [tj. matce], córka skargą bezradności, a syn niedorzeczną pychą płci” (Obchód jubileuszu Pauliny Kuczalskiej-Reinschmit, „Ster” 1911, dod. nadzw., s. 14). Szereg funkcji wychowawczych powinno zdaniem Tomaszewicz-Dobrskiej przejąć społeczeństwo. Jej jedyny syn Ignacy mimo dostępu do najlepszego wykształcenia, nigdy nie pracował w wyuczonym zawodzie inżyniera. Zamiast tego prowadził dosyć niestandardowe życie, m.in. był hodowcą zwierząt w Kanadzie, Turkmenistanie i Algierze.
Pierwszy prywatny gabinet dr Tomaszewicz mieścił się przy ul. Twardej i świecił pustkami. Według zapisu na nostryfikowanym dyplomie mogła ona leczyć tylko choroby kobiece i dziecięce. Chorych chętnych zasięgnięcia porady od kobiety było niewielu. A przynajmniej niewielu było takich, którzy mogli zapłacić. Tomaszewicz nie miała też specjalnie szans na zatrudnienie w którymś z trzech szpitali położniczych w stolicy. „Na pomoc” przyszła jej epidemia gorączki połogowej, która wybuchła w 1882 roku. Był to oczywiście jedynie zbieg okoliczności, ale dla naszej bohaterki okazał się korzystny. Administracja państwa postanowiła otworzyć sześć nowych przytułków położniczych. Na jedno miejsce lekarskie przypadało szesnastu kandydatów. Anna wiedziała, że nie ma szans, ale wystarała się u przemysłowca i filantropa Stanisława Kronenberga o dotację na utworzenie placówki. Kwota, jak na tamte czasy, była niebagatelna – 10 tys. rubli. Do tego Tomaszewicz zadbała, żeby to Kronenberg zdecydował, kto pokieruje przytułkiem. W ten sposób została pierwszą kobietą-dyrektorem placówki medycznej. Przytułek istniał do 1911 roku, kiedy to przekształcił się w Szpital św. Zofii.
Anna Tomaszewicz-Dobrska prowadziła przytułek przez 30 lat. Kończąc pracę, postanowiła podsumować jego specyfikę w opracowaniu liczącym nieco ponad sto stron (Sprawozdanie z działalności Przytułku Położniczego 2-go za cały czas jego istnienia od 17 listopada 1882 r. do 1 lipca 1911 r., Warszawa 1912). Z tekstu dowiadujemy się sporo o standardzie opieki okołoporodowej w tamtym czasie. Rola kierowniczki takiego zakładu nie sprowadzała się do funkcji lekarskich. Anna musiała być także księgową, a niekiedy nawet odźwierną czy sprzątaczką. Na podstawie zgromadzonego doświadczenia skrytykowała koncepcję małych przytułków dla kobiet, które ze względu na niewielkie rozmiary nie mogły się modernizować czy rozwijać. Radni miejscy wychodzili z założenia, że tak chronią miasto przed szerzeniem się gorączki połogowej. Tomaszewicz-Dobrska po raz kolejny podkreśliła, że to nie wielkość placówki decyduje o zagrożeniu epidemią, a przestrzeganie standardów sanitarnych, przede wszystkim mycie rąk. Na początku XX wieku było już raczej oczywiste, że położnice nie umierają od zaduchu czy miazmatów, lecz są zakażane przez badających je lekarzy. W połowie XIX wieku nie było to jeszcze powszechnie uznawane jako fakt. Tomaszewicz-Dobrska raportowała, że na początku działalności w jej przytułku śmiertelność przy porodzie wynosiła między 8% a 15%. Wtedy te liczby nie były zatrważające, lecz mieściły się w normie.
Przytułek znajdował się przez pierwsze siedem lat na ul. Prostej, potem został przeniesiony na ul. Żelazną. Warunki w tej pierwszej lokalizacji były szczególnie złe. Nie było kanalizacji, bieżącej wody, toalet, odpowiedniej wentylacji. Kobiety leżały w ścisku, bez prywatności. Do pomocy dr Anna miała tylko jedną akuszerkę i dwie służące. Na ul. Żelaznej niektóre z tych problemów rozwiązały się automatycznie, gdyż budynek był nowocześniejszy. Tomaszewicz-Dobrska narzekała także na rodziny towarzyszące chorym, które swoimi zabobonnymi przekonaniami zakłócały procedury medyczne. Ponieważ Kronenberg przekazywał datki nieregularnie, dr Anna była zmuszona do wprowadzenia opłaty za łóżko (pół rubla za dobę). Wyszukiwała też mamki dla zamożnych kobiet, czego szczerze nie cierpiała.
W 1896 roku Anna Tomaszewicz-Dobrska jako pierwsza na ziemiach polskich wykonała cięcie cesarskie. W 1911 zaraportowała spadek śmiertelności położnic i noworodków, który ustabilizował się na poziomie od 2 do 0,5% dla kobiet i 1,7% dla noworodków, co było znaczną poprawą względem początków działalności.
Zdaniem Tomaszewicz-Dobrskiej, brak kontroli nad zdrowiem i płodnością kobiet to główna przeszkoda w ich emancypacji. Doświadczona pracą w przytułku dla kobiet marginesu postrzegała dzieci jako zagrożenie dla zdrowia, a nawet integralności osobowości. Los kobiet pod koniec XIX wieku zdecydowanie nie należał do lekkich, stąd pewnie ten dosyć kontrowersyjny jak na tamte czasy pogląd. Mimo to doktor Anna prowadziła szereg aktywności, które miały poprawić jakość życia kobiet i ich dzieci. Wygłaszała wykłady dla akuszerek, ponieważ uważała, że należy walczyć z zabobonami związanymi z porodem. W latach 1884-1905 była lekarką w Schronieniu Nauczycielek, przytułku dla starszych i schorowanych guwernantek (wszak nie było wtedy emerytur). Pracowała także w szwalniach dla dziewcząt, czyli w takich świetlicach, gdzie za jedzenie i dach nad głową dziewczyny szyły bieliznę lub haftowały. W latach 1890-1905 Tomaszewicz-Dobrska była lekarką w Towarzystwie Kolonii Letnich dla Dzieci. Organizacja ta troszczyła się o najbiedniejsze dzieci Warszawy. W swoim prywatnym domu w Otwocku leczyła pacjentów, którzy potrzebowali „uzdrawiającej mocy” wsi. Głównie trafiali tam chorzy walczący z gruźlicą.
Przez wielu była postrzegana jako ikona feminizmu na ziemiach polskich, dlatego zapraszano ją do wygłaszania referatów popularnonaukowych i pisania felietonów. Tomaszewicz-Dobrska według Świętochowskiego „nie mówiła, a prawiła, nie gniewała się, ale ubolewała, nie śmiała się, ale uśmiechała” (List do Walentyny Nagórskiej, „Niepodległość” 1935 nr 2, s. 191). Była mądra, opanowana, sprawiedliwa i oddana swojemu zawodowi. Wbrew powszechnemu przeświadczeniu nie nosiła się jak mężczyzna, a była bardzo kobieca. Chętnie wyjaśniała kwestie związane z higieną czy dbaniem o chorego. Była członkinią Towarzystwa Kultury Polskiej i publikowała w jego tygodniku. Wspierała inne feministki. Wzięła udział w zjeździe kobiet z trzech zaborów, zorganizowanym przez Melanię Rajchmanową (1857-1913), znaną emancypantkę i publicystkę.
Pod koniec życia refleksje Tomaszewicz-Dobrskiej były trochę bardziej gorzkie, zwłaszcza w odniesieniu do statusu kobiet w społeczeństwie i pracy zawodowej. Uznała, że większość kobiet przegrała swoją walkę, „jak owce pędzone przez krzaki cierniste tracą wełnę” (Obchód jubileuszu…). Zbyt wiele trzeba było poświęcić i ze zbyt wieloma przeszkodami się mierzyć, by w pełni rozwinąć potencjał. Doktor Anna uznała, że większość z nich utraciła siły po drodze i zatrzymała się jako nauczycielki, guwernantki lub wiejskie lekarki, co uważała za stratę.
Anna Tomaszewicz-Dobrska odeszła 12 czerwca 1918 roku w wyniku powikłań po przebytej gruźlicy. Trzy lata wcześniej zmarł jej mąż dr Konrad Dobrski. Jedyny syn przyjechał, żeby ją pożegnać, ale w momencie agonii zakazała go wzywać. Została pochowana na Powązkach w Warszawie. Wolnej Polski nie doczekała.