Leszek Szaruga
W interesującym wywiadzie dla „Wyborczej” profesor Marcin Wodziński podkreśla: „Reforma Gowina wprowadziła parametryczną ocenę jednostek badawczych, a nie poszczególnych badaczy. Punktowanie naukowców jest sprzeczne z duchem i literą ustawy, a mimo to weszło do powszechnego użytku”. Nie tylko weszło. Stało się narzędziem nacisku, by nie powiedzieć – przemocy parametrycznej powszechnie określanej mianem „punktozy”. Gromadzenie „punktów” staje się dla wielu moich młodszych koleżanek i kolegów działaniem blokującym czy tylko ograniczającym ich swobodę publikacji: pisma i wydawnictwa niepunktowane nie pozwalają – a w każdym razie zmniejszają szanse – na pozyskiwanie dotacji na publikację. I przyznam, że z dużą dozą współczucia obserwuję to szamotanie się młodych ludzi w popłochu szukających możliwości przebicia się na punktowane łamy. Są w większości święcie przekonani o tym, że jedynie odpowiednio wysoko punktowane pisma są w stanie dać świadectwo doniosłości ich szkiców i artykułów. To oczywiście biedni humaniści.
W naukach przyrodniczych czy ścisłych jest łatwiej o uznanie, tam twardym punktem odniesienia są realia i sprawdzalność obliczeń. W humanistyce aż tak dobrze nie jest. Występują natomiast zjawiska niezbyt sprzyjające obiektywizmowi ocen. Należą do nich choćby „mody metodologiczne” z ich specyficznymi terminologiami, które, bywa, często po kilku latach przechodzą do lamusa. Osobiście przeżyłem kilka takich fal: od marksizmu poczynając, poprzez personalizm, egzystencjalizm, strukturalizm czy dekonstrukcjonizm, na postmodernizmie kończąc. Zawsze dodaję, że czekam na postidiotyzm. Ale się nie doczekam, teraz wkracza nowe nazewnictwo, głównie angielskojęzyczne.
Jak same nazwy owych fal terminologicznych wskazują, większość z nich odwołuje się do światopoglądów, co w humanistyce nie jest bez znaczenia. I ma rację profesor Wodziński, gdy pisze: „Pytanie o potencjalną zależność między światopoglądem badacza i wynikami jego pracy naukowej jest zasadne. W Polsce jednak mamy sytuację odwrotną. Badania są potępiane ze względu na światopogląd badacza, a nie ich możliwe błędy”. To oczywiście nieszczęście i to podwójne: nie tylko odrzuca się z góry badania osoby napiętnowanej mianem „lewaka” czy „konserwy”, ale w dodatku, przez niedostrzeganie błędów wywodu, traci się to, co w błądzeniu badawczym najważniejsze – naukę, jaka z dostrzeżonego błędu wypływa.
I znów humaniści mają w tym wypadku sytuację w zasadzie wygodną: ich błędy na ogół nie skutkują – choć i tak bywa – dramatycznymi konsekwencjami. Ale warto pamiętać puentę jednego ze starych dowcipów opowiadanych w czasach słusznie minionych, gdy na zapewnienie o tym, że socjalizm to jest ustrój oparty na nauce, przekonywany o tym młody człowiek spytał: a czy wypróbowano go na szczurach? No cóż, zawsze może się zdarzyć pomyłka, jak ta dostrzeżona w erracie, która wypadła mi z jednej z książek w latach siedemdziesiątych i informującej, że w tekście jest „socjalistyczny”, a winno być „specjalistyczny”.
Przypuszczam jednak, że propagatorzy „naukowego światopoglądu”, czyli marksizmu, nie nazbyt się w swych postawach różnią od wszelkich innych światopoglądów motywowanych politycznie czy religijnie – wszyscy oni stanowią, zwłaszcza wówczas, gdy reprezentują postawy fundamentalistyczne czy tylko radykalne, zagrożenie dla wolności słowa i poszukiwań naukowych. Z drugiej jednak strony uwikłanie humanistyki – w przeciwieństwie choćby do astronomii – w postawy światopoglądowe wydaje się nieuniknione: w końcu jej przedmiotem pozostaje człowiek, jego zachowania i postawy, a wobec tego trudno o całkowity obiektywizm.
A wreszcie w humanistyce występuje jedna zmienna, której nie sposób, zwłaszcza dziś, ignorować: rosnąca populacja ludzkości, owej, jak ją nazwał Różewicz, „gadającej pleśni”. Skutkiem tego są nieustanne i niedające się zaprojektować w żadnym eksperymencie myślowym – choćby były tak genialne, jak prognozy Stanisława Lema – przemiany zarówno w sferze psychicznej, jak i społecznej. Rzecz w tym bowiem, że tak naprawdę nie bardzo wciąż wiemy, jacy jesteśmy, zaś przeobrażenia struktur życia społecznego – jeszcze niedawno mówiliśmy o społeczeństwach masowych, dziś już ta kategoria wydaje się nieco anachroniczna – wciąż stawiają przed nami, także przed badaczami ludzkich zachowań, nowe wyzwania.
Powraca wciąż pojęcie „nowej wrażliwości” w humanistyce. Swego czasu Ortega y Gasset w rozprawce Wokół Galileusza, analizując kwestię następstw pokoleniowych, podkreślał, że wśród wyznaczników zmian generacyjnych najistotniejsza jest właśnie zmiana wrażliwości, która dochodzi do głosu mniej więcej co piętnaście lat. Jak widać i to pojęcie, dziś niezwykle modne, do nowości nie należy, ale wydaje się, że sporo racji jest w przekonaniu profesora Wodzińskiego, że „tak zwana nowa wrażliwość może nieść zagrożenia intelektualne dla wolności badań i rozwoju uczelni, np. ostracyzm i wypieranie postaw uznanych za niepożądane”. Tyle, że i to nihil novi sub sole…
Wróć