Szczepan Figiel
Nakłoniony przez kolegę ekonomistę do zapoznania się z tekstem artykułu Marka Wrońskiego pt. Jak zapełnić sloty, opublikowanego przez „Forum Akademickie” (nr 2/2021 – red.) oraz zachęcony sugestią zabrania głosu jako czytelnik, postanowiłem podzielić się krótką refleksją dotyczącą poruszonego tematu. W artykule w szczególności zaintrygował mnie wątek związany z funkcjonowaniem czasopisma „European Research Studies Journal”, w którym, jak się okazuje, publikują nierzadko pracownicy Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Jeszcze w styczniu bieżącego roku byłem pracownikiem tego wydziału, będąc wcześniej przez ponad 42 lata związany z tym środowiskiem akademickim, rozpoczynając swą karierę naukowo-dydaktyczną jeszcze w ówczesnej Akademii Rolniczo-Technicznej w Olsztynie. Ta, raczej dość długa, perspektywa czasowa upoważnia mnie do wyrażania opinii na temat oceny osiągnięć naukowych ekonomistów reprezentujących owo środowisko, także jako osoby, jak śmiem sądzić, mającej doświadczenie naukowo-badawcze nie tylko o charakterze krajowym, ale również międzynarodowym.
Swój komentarz zacznę nieco „od końca”. Chodzi mianowicie o zastanawiające mnie od pewnego czasu „łatwe” zdobywanie dużej liczby punktów za artykuły publikowane przez pracowników Wydziału Nauk Ekonomicznych UWM w Olsztynie, których dorobek i reprezentowany poziom naukowy jest mi bardzo dobrze znany, choćby z tego powodu, że są wśród nich moi wychowankowie czy osoby, których prace doktorskie czy osiągnięcia habilitacyjne miałem okazję poznać z racji obowiązków recenzenta lub członka stosownych komisji. Nie kwestionując zasadniczo wartości ich dokonań naukowych, do czasu zapoznania się z treścią artykułu nie mogłem do końca zrozumieć, w jaki sposób banalne w sensie naukowym teksty ich autorstwa są bez kłopotów publikowane „za 100 punktów”. Po zapoznaniu się z tekstem M. Wrońskiego wszystko stało się dla mnie jasne – teksty nie muszą być przecież „outstanding”. Liczą się natomiast układy typu „łomżyńskiego” i dostęp do kasy, a dzięki temu publikowanie w „European Research Studies Journal” stoi otworem. A propos układów, wspomniany w artykule dr inż. Ireneusz Żuchowski jest byłym doktorantem ówczesnego Wydziału Zarządzania olsztyńskiej uczelni, obecnie to Wydział Nauk Ekonomicznych. Mniej więcej w tym samym okresie uczestnikami tych samych studiów doktoranckich były różne osoby pracujące aktualnie na wydziale, w tym jego obecna dziekan.
Utrzymywanie starych kontaktów między naukowcami nie jest oczywiście samo w sobie niczym nagannym. Wręcz przeciwnie, współpraca między ośrodkami może wzbogacać obie strony. W tym przypadku można jednak przypuszczać, że istotnym motywem tejże współpracy jest wzajemne „wzbogacanie się w punkty”, a nie rozwój wiedzy naukowej. Może jest to przypuszczenie dość daleko idące, ale faktem jest, że około 20% pozycji w kategorii „artykuł w czasopiśmie zagranicznym” przygotowanych do ewaluacji jakości działalności naukowej na Wydziale Nauk Ekonomicznych UWM w Olsztynie, dających 30% punktów w tej kategorii, to artykuły w tym wątpliwej jakości czasopiśmie (brak IF). Osobiście uważam, że takie pozycje powinny być zdyskwalifikowane i pominięte w ustalaniu wyniku ewaluacji. Jest to bowiem rażący przypadek nieuczciwej konkurencji w „zdobywaniu punktów”, w porównaniu na przykład z publikacjami w cieszącym się dużym prestiżem w środowisku polskich ekonomistów czasopiśmie „Ekonomista”, któremu przypisano raptem 40 punktów. Inna budząca moje zastanowienie sytuacja, to publikowanie przez pracowników wydziału w równie wysoko punktowanym jak „European Research Studies Journal” czasopiśmie „Equilibrium”, zwłaszcza w świetle zatrudnienia na olsztyńskiej uczelni osoby będącej w składzie Editorial Team.
Obawiam się, że przytoczone, zaobserwowane w środowisku Wydziału Nauk Ekonomicznych UWM w Olsztynie praktyki, służące zdobywaniu jak największej liczby punktów, nie są odosobnione, ponieważ stworzony system punktowej oceny naukowej wartości publikacji sprzyja, niestety, tego typu nadużyciom. W rezultacie otrzymujemy zdeformowany obraz aktywności naukowej oraz osiągnięć naukowych, szczególnie w naukach społecznych, do których należy także reprezentowana przeze mnie ekonomia. Z tego właśnie powodu z perspektywy ekonomisty zwrócę uwagę na to, dlaczego w obecnym stanie rzeczy deformacja jest nieuchronna. Chodzi o tak zwane „złe bodźce”, skłaniające różne podmioty do działań służących maksymalizowaniu partykularnych korzyści, a nie ogólnego dobrobytu. Na problem ten (ang. wrong incentives) zwrócił uwagę między innymi laureat nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii w 2001 r. Joseph E. Stiglitz. Odnosząc to do świata nauki, należy pamiętać, że celem naukowca nie powinna być przecież „produkcja punktów”, lecz tworzenie użytecznej wiedzy, tak jak celem nauczyciela akademickiego nie powinno być „wypuszczanie absolwentów”, lecz kształcenie umysłów. Obecne uregulowania prawne i związane z nimi obowiązujące reguły gry w ewaluacji jakości działalności naukowej to złe bodźce, bo wymuszają zdobywanie punktów, spychając na drugi plan rozwój wiedzy. Co więcej, produkcja punktów odbywa się często za spore pieniądze polskiego podatnika, wyprowadzane do wydawnictw, które zauważyły okazję do robienia biznesu, nie przejmując się zbytnio tym, czy wszystkie akceptowane publikacje wnoszą faktyczny wkład do rozwoju nauki. Nawet czasopisma posiadające niezły IF osiągają go nie tylko dzięki cytowaniu wartościowych artykułów, ale także, przynajmniej w pewnej mierze, dzięki „wymuszonemu” sztucznemu cytowaniu innych banalnych tekstów. Mamy tutaj do czynienia ze swoistym efektem jazdy na gapę i samonakręcaniem IF.
Jestem przedstawicielem i zwolennikiem starej, jak się obawiam, być może odchodzącej do lamusa historii, szkoły myślenia o uprawianiu nauki: mianowicie pisze się wtedy, kiedy ma się coś do powiedzenia, a nie w pogoni za punktami. Oczywiście publikowanie jest niezbywalnym zadaniem naukowców (publish or perish), ale ważne jest przede wszystkim to, co się publikuje, a nie wyłącznie gdzie, czyli właściwie – za ile punktów. W aktualnych krajowych uwarunkowaniach legislacyjnych swoboda i wolność w prowadzeniu badań to naiwny idealizm w obliczu chorobliwej „punktozy”. Co więcej, jeśli pieniądze są kluczem do zdobywania punktów, to determinują one także awanse naukowe, oceniane przez pryzmat liczby zdobytych punktów, zamiast jakości pisanych tekstów. Do tego dochodzi też problem potencjalnej uznaniowości decydentów uczelnianych (np. władz dziekańskich lub przewodniczących dyscyplin), komu sfinansować możliwość punktowania, nie zaś na jakie badania przeznaczyć środki. W efekcie mamy do czynienia z dualnym absurdem wydatkowania środków publicznych, polegającym na płaceniu różnym wydawnictwom za publikacje dające „dużo punktów” oraz finansowym gratyfikowaniu (dodatki jakościowe, nagrody) osób zdobywających punkty.
Obiektywna ocena wartości naukowych osiągnięć nie jest zadaniem łatwym, ale z pewnością nie powinna być oparta na mechanicznym stosowaniu „wydumanych algorytmów” i manipulowaniu punktacją. Pisał o tym na przykład profesor W. Polak (Wydumane algorytmy, bezsensowny system punktowy, fatalna „konstytucja dla nauki”, WPiS, 5/2021). Bibliometria jest bez wątpienia ważna, ale nie może być bezmyślnie wykorzystywana w ocenie osiągnięć naukowych, które mają przecież jakościowy charakter i nie mogą podlegać jedynie mechanicznej wycenie ich punktowej wartości, zwłaszcza gdy dochodzi do „majstrowania” przy mechanizmie stosowanym do jej przeprowadzania w wyniku gry różnych grup interesów.
Poddając krytyce obowiązujący system ewaluacji jakości działalności naukowej dyscyplin, mam na myśli głównie nauki społeczne, których jestem reprezentantem, zgodnie z obecną klasyfikacją. Nie jestem w tym odosobniony ani szczególnie oryginalny. Na problem adekwatności istniejącego systemu w odniesieniu do nauk społecznych zwracają uwagę między innymi profesorowie M. Gorynia (ekonomista) i B. Sitek (prawnik) w artykule pt. Rola czasopism naukowych w zreformowanym systemie nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce, opublikowanym w czasopiśmie „Ruch Prawniczy, Ekonomiczny i Socjologiczny” (nr 2/2021). Co do zasady podzielam wyrażony przez nich pogląd o podejściu ewolucyjnym i potrzebie systematycznej weryfikacji jakości czasopism i ewentualnego zmniejszenia ich liczby. Diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Chodzi o to, kto i na podstawie jakich kryteriów ma weryfikować poziom naukowy czasopism. W sensie aksjologicznym odpowiedź wydaje się prosta: oceny jakościowej powinni dokonywać eksperci, będący uznanymi autorytetami w dyscyplinach, a kryteria oceny powinny być obiektywne i transparentne. Operacjonalizacja takiego podejścia to jednak poważne wyzwanie i może się powieść jedynie wówczas, gdy przyjęte rozwiązania będą odzwierciedleniem możliwie jak najpowszechniejszych konsensusów środowisk naukowych, reprezentujących poszczególne dyscypliny naukowe. Istota sprawy tkwi w tym, aby przyjęte reguły nie budziły sprzeciwu, powodowanego nieprzestrzeganiem logiki obiektywnej oceny osiągnięć naukowych, a jednocześnie nie odrywały nas w kraju od uznanych standardów międzynarodowych.
Obecne reguły gry sprzyjają niestety bylejakości i są dość sprytnie wykorzystywane przez słabe środowiska naukowe, które walczą nie do końca fair, „kupując” punkty, aby ratować się przed niską pozycją w parametryzacji, a w konsekwencji niższą kategorią. Nie chodzi jedynie o punkty za publikacje w czasopismach, ale także monografie, których poziom naukowy bywa nierzadko żenująco niski. Zalewająca nas produkcja monografii w naukach społecznych jest spowodowana właśnie przez obowiązujące reguły. Pisanie monografii jest coraz rzadziej wywołane potrzebą dzielenia się cenną wiedzą naukową, opartą na wynikach solidnych badań. W praktyce wydanie monografii to głównie kwestia środków potrzebnych na sfinansowanie takiego zamiaru, a nie chęci upowszechniania wiedzy. Przyjęte i niefortunnie modyfikowane zasady oceny jakości działalności w naukach społecznych zamiast poprawie poziomu jakości sprzyjają erozji etosu pracy naukowej, a niekiedy prowadzą nawet do upadku dobrych obyczajów w nauce. Dla przykładu, czyż nie jest takim przypadkiem zaliczanie do dorobku osoby, a także automatycznie jednostki naukowej, osiągnięcia naukowego w postaci monografii, w której powołany w postępowaniu habilitacyjnym recenzent dostrzegł ewidentne znamiona plagiatu? Chodzi o dobrze mi znaną, jako członkowi i sekretarzowi komisji habilitacyjnej, konkretną sytuację, która przez władze wydziału i mojej byłej uczelni została „zamieciona pod dywan” w trosce o fałszywie pojęte dobro środowiska.
Podsumowując, moim skromnym zdaniem, wprowadzony system ewaluacji jakości działalności naukowej w odniesieniu do nauk społecznych uległ samoczynnej dyskwalifikacji. Konieczna jest w tym zakresie fundamentalna zmiana myślenia, której wynikiem będzie dążenie naukowców do tworzenia wiedzy, a nie produkcji punktów. Żadne, zwłaszcza kosmetyczne, korekty obowiązujących reguł gry niczego na lepsze nie zmienią, jeśli nie będziemy o tym pamiętali.
Prof. dr hab. Szczepan Figiel, Instytut Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej – Państwowy Instytut Badawczy w Warszawie
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.