Piotr Müldner-Nieckowski
Jest rok 2023, trwa wojna Rosji przeciw Ukrainie. Włączamy telewizor i pojawiają się obrazy znacznie brutalniejsze, gorsze niż te z trzęsienia ziemi w Turcji i Syrii. Co za koszmar! Jak to fizycznie i technicznie, ale przede wszystkim moralnie jest możliwe – mówimy pod nosem, ale to nie może być ani pocieszenie, ani wykręt od odpowiedzialności. Jakiej? Ano chyba takiej, że za mało sami robimy, żeby tej wojnie jakoś się przeciwstawiać. Wszyscy tam nie pojedziemy, to jasne, ale przecież nie jest to jedyny możliwy sposób. Ta wojna nie odbiega brutalnością, lekceważeniem cudu życia (ludzkiego, zwierzęcego, jakiegokolwiek) ani cierpienia od największych kataklizmów, jakie kiedykolwiek nawiedziły Ziemię, nie tylko wojen. Wobec tego, co zwyrodniały morderca Putin robi z ludźmi swoimi i obcymi, problemy ekologiczne są czymś ważnym, ale drobiazgiem.
Przypominają się mikromodele tej sytuacji, tworzone przez artystów ku przestrodze albo po prostu ku zrozumieniu. Było takich doświadczeń w sztuce – literaturze, filmie, muzyce, plastyce – wiele, a kiedy się ukazywały, bywały potępiane (sic!). Przypomina się idiotyczne potępienie Ireneusza Iredyńskiego przez Władysława Gomułkę za napisanie mikropowieści Dzień oszusta. Wsadził artystę na całe trzy lata do więzienia za pisanie o złach. A Iredyński stworzył kilka ważnych opisów modeli brutala. No i są tacy, którzy nigdy nie zrozumieją tej funkcji literatury i jej pochodnych, na przykład filmu.
Pamiętam takie oto zdarzenie. Rok był mniej więcej 1993, w kinie Domu Kultury w Grodzisku Mazowieckim puszczali film Quentina Tarantino pod tytułem Wściekłe psy, a ponieważ przechodziłem tamtędy po wizycie w pobliskiej redakcji miejscowej gazety „Bogoria”, kupiłem bilet i wszedłem do środka. Sam tytuł był fascynujący, po angielsku brzmiał Reservoir Dogs, co mogło znaczyć Psy z marginesu (społecznego), a najlepiej Pieski margines, no ale ktoś w Polsce nie najmądrzej wymyślił: Wściekłe psy. Nie tak wściekłe, jak wredne i ohydne. Tak zresztą chciał to określić i pokazać Tarantino.
Zapowiadało się fajnie, bo Tarantino ma wyobraźnię filmowo-ale-drastycznie-zabawową, jednak kiedy w pewnym momencie bohater, gangster Mr. Blonde (Pan Blond) po serii wymyślnych tortur z zaciekłą satysfakcją zaczął bohaterowi Marvinowi obcinać brzytwą ucho, to tego już nie wytrzymałem i wyszedłem na świeże powietrze, żeby odetchnąć i powstrzymać odruchy obronne. Trzeba przyznać, mistrzostwo reżyserii wielkie, bo mimo że aktorstwa (dobrego) tam było trochę za mało i dość tępe mordy występujących tam postaci nie świadczyły o jakimś ich specjalnym talencie, to robota pana Quentina była plastycznie i emocjonalnie wręcz genialnie dokuczliwa, a to naprawdę zasługuje na brawa.
Ale jak wspomniałem, salwowałem się ucieczką z kina, przy czym spojrzałem na zegarek, była, uwaga, szesnasta osiemnaście.
Po dwóch dniach jednak coś zrozumiałem i przełamałem się, w Pruszkowie wypiłem dwie pięćdziesiątki pod śledzika, pojechałem kolejką do Grodziska, ponownie kupiłem bilet na film Wściekłe psy, odczekałem do szesnastej osiemnaście, na wszelki wypadek dodałem jeszcze liczenie do stu, i w nadziei na uniknięcie obcinania ucha wszedłem na salę. Niestety operator kina zaczął wyświetlanie filmu trzy minuty później niż dwa dni temu, przez co, kiedy usiadłem, na ekranie akurat pojawiła się scena, w której, o zgrozo, Mr. Blonde wyjmuje brzytwę, żeby obciąć ucho Marvinowi. A niech to! Zasłoniłem oczy rękami, po czym, nadal licząc barany w myślach, co każde piętnaście ostrożnie rozwierałem palce i zerkając między nimi, sprawdzałem, czy obraz już wrócił do normy.
Wrażenia estetyczne bywają okrutne i zostają w pamięci, jak widać, na długo. Są pouczające.
Otóż teraz myślę, że Putin i jego otoczenie, tak jak Hitler, Stalin, Bierut, nie mówiąc już o Tamerlanie albo Mao Zodongu – oni wszyscy tworzyli pewne etyki (zbiory norm), którymi fascynowało się i których przestrzegało ich otoczenie (choćby ze strachu). Dla nich obcinanie ucha było i jest czymś normalnym, estetycznie bez znaczenia.
A co miał w duszy i zamiarach autor scenariusza i reżyser? Ostatnio powiedział, że ma już tego dosyć, bo tak dłużej nie potrafi i już się tym do cna zmęczył (psychicznie, nie fizycznie), ale jednak ongiś postawił sobie karkołomne i zarazem ryzykowne zadanie, które co prawda mogło się skończyć totalnym brakiem akceptacji przez odbiór społeczny, państwowy, filozoficzny, Bóg wie jaki jeszcze, jednak (jego młodzieńczym zdaniem) było to zadanie jedyne sensowne i produktywne. Drążyć zło, a w nim przemoc. To okazało się wykonalne.
Tak było jak w późniejszych jego filmach, w Pulp fiction, Bękartach wojny, Django i wielu innych. To nie są bajki ani skecze rozrywkowe (mimo wielu elementów myląco to sugerujących), to są studia, poważne, dogłębne, niezwykle trafne, też sugestywne. Stawiające na baczność. Warto poświęcić parę chwil na wyodrębnienie jakichś spójnych i domkniętych fragmentów choćby ze wspomnianego Pulp fiction, najlepszego dzieła Tarantina, które składa się właściwie ze sprytnie powiązanych nowelek. Efekty będą niezapomniane i jakże pouczające. Podejrzewam, że taki był w rzeczywistości zamiar i że nim Tarantino się kierował, kiedy zabierał się do roboty. Studia zła tkwiącego w człowieku. Tego, z którym osoba się rodzi i które albo jest przez rozmaite czynniki wyzwalane, albo szczęśliwie przez całe życie trzymane w uśpieniu, pod ścisłą kontrolą.
e-mail: lpj@lpj.pl