Leszek Szaruga
Na przełomie roku zagłębiłem się w książce Davida Graebera i Davida Wengerowa Narodziny wszystkiego. Nowa historia ludzkości, która jest próbą zrozumienia przyczyn poczucia kryzysu w naszym pojmowaniu świata i miejsca, jakie w nim przypada człowiekowi. Najogólniej rzecz biorąc, autorzy są przekonani, że by owo poczucie kryzysu przezwyciężyć, trzeba historię napisać na nowo, znaleźć jakieś odmienne od dotychczas przyjmowanych punkty odniesienia, tak jak to się stało – by wskazać analogiczny model przesilenia – po opublikowaniu przez Kopernika dzieła O obrotach sfer niebieskich, co spowodowało, po długich zresztą korowodach, przewartościowanie myślenia o rzeczywistości, w jakiej żyjemy. Autorzy Narodzin wszystkiego proponują przede wszystkim odrzucenie czy tylko zakwestionowanie prawomocności pozostawania w strukturach europocentrycznego pojmowania dziejów ludzkości. W wywiadzie udzielonym Agnieszce Wichnerowicz, a opublikowanym na łamach „Gazety Wyborczej”, powiadają: „Współczesne państwo nie ma jednego źródła, jest amalgamatem różnych instytucji, które znalazły się w jednym organizmie przez serię historycznych przypadków, a potem rozlały się po świecie za pośrednictwem imperiów i kolonializmu. Suwerenność, biurokracja i charyzmatyczne przywództwo – wszystkie te koncepty mają różne korzenie. Powinniśmy więc korzystać z wolności, by wyobrazić sobie łączenie ich w jakiś inny sposób, a nawet rozdzielenie. W obliczu kryzysu klimatycznego i erozji demokracji kluczowe wydaje się znalezienie sposobu na uwolnienie decyzji dotyczących odleglejszej przyszłości społeczeństw od krótkookresowych interesów politycznych i logiki wyborów”.
Być może dobrym punktem wyjścia do takich prób jest upowszechnienie nie tylko planetarnego, ale kosmicznego odczuwania tożsamości człowieka, czemu zdają się sprzyjać odkrycia w sferze zarówno archeologii, jak kosmologii – w obu wypadkach coraz bardziej dokładnie ukazujące nam naszą przeszłość i dowodzące zarazem antropicznego wyregulowania stałych fizyki przez prędkość światła, stałą grawitacji i stałą Plancka oraz, po pojawieniu się człowieka (i być może także innych istot we wszechświecie), wielorakości rozwiązań organizacji społeczeństw. Wszystkie te odkrycia wciąż pozostają w rozproszeniu i w najmniejszej mierze nie stanowią przedmiotu dającego podstawy edukacji. W poście na Facebooku pisze Krzysztof Łoziński: „Jeszcze, gdy chodziłem do szkoły, w latach 60. dwudziestego wieku, wiedza astronomiczna była nader uboga. Wprawdzie latały już pierwsze sputniki i nawet Gagarin, ale głoszono teorię, że na Księżycu nie da się wylądować, bo pokryty jest grubą warstwą »księżycowego pyłu«. Pierwsze lądowanie na Księżycu nastąpiło w 1969 roku. Rok wcześniej wylądował tam pierwszy kosmiczny łazik, sowiecki Łunochod. Ale jego sukces kończył się na tym, że wylądował. W tym czasie zaczynałem studiować astrofizykę. (…) Warto sobie wyobrazić dwie rzeczy: Jak strasznie jeszcze mało o naszym świecie wiemy, gdyż co chwilę odkrywamy coś, co niemal wywraca do góry nogami sporą część wcześniejszej wiedzy. I jak strasznie małym, niemal niewidocznym pyłkiem jest nasza Ziemia i jak zupełnie nieważny w tym gigantycznym świecie jest człowiek. Zwłaszcza człowiek, któremu wydaje się, że zjadł wszystkie rozumy. I jest panem wszelkiego istnienia. To gorzej niż wyobrażenie jednej bakterii w oceanie, że to ona rządzi wszystkim na Ziemi”.
I niby to wszystko jest oczywiste, ale jednak nie jest, przynajmniej w kontekście programów edukacyjnych, które zdają się w uczniach utwierdzać owe „wyobrażenie jednej bakterii w oceanie”. Można przy tym założyć, że nasza wiedza o nas samych, straszliwie rozczłonkowana, jest równie uboga jak o kosmosie – takie wrażenie pozostawia lektura Narodzin wszystkiego. O kryzysie edukacji wiedzą wszyscy, lecz nikt nie ma pomysłu na to, w jakim kierunku powinno nastąpić przesilenie, o którym wiadomo, że jest koniecznością. Rozpoznanie miejsca człowieka we wszechświecie pozornie tylko może się wydawać sprawą marginalną, w istocie ma znaczenie fundamentalne i dotyczy zarówno przeszłości jak przyszłości. Wiedza dotycząca tego problemu jest stosunkowo niewielka i warto, zamiast sumować to, co już wiemy, pytać o obszary naszej niewiedzy, gdyż tylko tak możliwe będzie przekroczenie typowego dla myślenia o przyszłości horyzontu katastroficznego. Można co prawda przyjąć, że katastrofa jest nieunikniona i że w dodatku sami ją sobie szykujemy, lecz jest to postawa pozbawiająca życie sensu. Problemem zaś zasadniczym wydaje się kwestia takiego przeorganizowania życia społecznego, które pozwoli na ocalenie family of man i odpowiedź na pytanie: czy rzeczywiście tworzymy rodzinę? Jeśli tak, wówczas warto poszukać takiej syntezy wiedzy, łączącej archeologię z kosmologią i poezję z inżynierią, by w efekcie w przyszłości – w perspektywie kosmicznej dramatycznie niedalekiej – móc wykryć sposób wydostania się z rodzimej planety w regiony dające szanse dalszego trwania. Jedno nie ulega wątpliwości: pytanie o historię ludzkości musi skutkować pytaniem o jej przyszłość.
Wróć