logo
FA 2/2023 w stronę historii

Piotr Hübner

By móc wchodzić do archiwów

By móc wchodzić do archiwów 1

Antoni Gładysz Źródło: www.polska1918-89.pl

Wróciłem do pracy w szkole, co było traktowane jako pewien rodzaj dziwactwa. Rzadkością było wtedy, żeby człowiek z doktoratem zatrudniał się jako nauczyciel, ale moim kolegą był inny wygnaniec, dr Paweł Dybel, filozof. Myślę, że w Liceum Dąbrowskiego domyślano się, że jesteśmy tam na skutek jakichś represji.

Umocnienie prof. Jana Szczepańskiego w roli eksperta kierującego reformą systemu szkolnictwa ułatwiło przekształcenie Międzyuczelnianego Zakładu Badań nad Szkolnictwem Wyższym w resortowy Instytut Polityki Naukowej i Szkolnictwa Wyższego. Instytut ulokowano naprzeciw Pałacu Staszica w dawnych stajniach Zamoyskich. Pracownia Epistemologiczna Zakładu Prakseologii została zlikwidowana, a od 1 grudnia 1973 roku mianowano mnie sekretarzem nowego Instytutu. PAN zachowała formalnie wpływ na Instytut, ale okazało się, że model jego działania będzie „resortowy”. Bezpośrednia podległość Ministerstwu Nauki, Szkolnictwa Wyższego i Techniki zwiększała możliwości działania Instytutu. Miało to także znaczenie osobiste. Dowiedziałem się, że mam szansę wyjazdu pierwszy raz za granicę – do Sofii, gdzie bułgarskie Centrum Informacji i Naukoznawstwa zorganizowało międzynarodową konferencję. Musiałem uzyskać paszport służbowy w dwa dni, nie mając jeszcze formalnie uruchomionego etatu. Wyjazd był szansą przełamania stereotypu: prowadzący kurs języka francuskiego, gdy dowiedział się, że nie byłem jeszcze za granicą, powiedział, że jestem „prawdziwym patriotą”.

Paszport i rajstopy

Z wnioskiem pojechałem do ministerstwa, ulokowanego w pałacu przy Krakowskim Przedmieściu. Odnalazłem pokój Wydziału Współpracy z Zagranicą. Pukałem do zamkniętych drzwi, w końcu nacisnąłem na klamkę. Ta była od środka podparta – jak się okazało – dwoma krzesłami, a panie urzędniczki przymierzały rajstopy. Koniec z wyjazdami, pomyślałem, jednak na korytarzu dogoniła mnie urzędniczka. Przyjęła wniosek i następnego dnia otrzymałem – ja, bezpartyjny opozycjonista, obecny na „czarnej liście” UW – paszport „na wszystkie kraje świata”, o co nawet nie wnioskowałem.

Zabierając głos podczas konferencji, mówiłem po rosyjsku o roli partyjnego Wydziału Nauki KC. W Bułgarii uwzględnianie tego szczebla decyzyjnego należało do sfery tabu, tylko młodzi pracownicy wyrazili mi podczas przerwy zainteresowanie.

Dyrektorem Instytutu był Tadeusz Wodzyński, habilitowany z zakresu organizacji pracy. Miał usposobienie starego kawalera, współpraca z nim źle się układała większości pracowników. Wymagał pełnej dyspozycyjności. Do tego zastosował metodę odrzucania kolejnych wersji projektu programu Instytutu, które przygotowywałem. Gdy w końcu zapytałem o wskazania merytoryczne, odpowiedział, że celem wezwań do gabinetu jest ułożenie właściwych form współpracy. Przy kolejnym dyrektorze, Stefanie Kwiatkowskim, ekonomiście z habilitacją, nie pełniłem funkcji sekretarza. Nie krępował pracowników w działaniu, wprowadził dzień zebrań czy dzień biblioteczny w miejsce zasady ciągłej obecności. Ta zresztą nawet w instytutach resortowych z zakresu nauk społecznych służyła życiu towarzyskiemu, a nie pracy badawczej. Musiałem skonkretyzować w Instytucie temat habilitacji, wybrałem „Instytuty humanistyczne Polskiej Akademii Nauk: Instytut Badań Literackich, Instytut Filozofii i Socjologii oraz Instytut Historii”.

Problemy pojawiły się, gdy zgłosiłem się do archiwów tych instytutów. Kazimierz Groszyński, dyrektor administracyjny IH PAN, udostępnił tylko oficjalne protokoły. Widać było, że mechanizmy funkcjonowania instytutów PAN mają pozostać tajemnicą. Przyczyniły się do tego rezultaty badań prowadzonych w 1971 roku przez prof. Witolda Kieżuna. Ujawnił on biurokratyczną rolę centrali PAN, decydenci zareagowali oskarżeniami o niegospodarność finansową. Kieżun pozbawiony został funkcji kierownika Zakładu Prakseologii PAN, a raport wstępny utajniono.

Odbieram panu głos

W 1975 roku naraziłem się władzy, idąc na obronę pracy doktorskiej Tadeusza Skocznego na Wydziale Prawa i Administracji UW. Był doktorantem u Zygmunta Rybickiego i jego pupilkiem. Traktowano go, jakby był u progu wielkiej kariery, którą później próbował zresztą zrobić. Praca dotyczyła kierowania uczelnią. Skoczny pisał – pod wpływem Rybickiego – głównie o organach jednoosobowych (rektor, dziekan). Byli zwolennikami metody administracyjnej w kierowaniu uczelnią. Ciekawił mnie ten temat, bo dotyczył czasów po II wojnie światowej, przeczytałem więc rozprawę Skocznego w czytelni bibliotecznej. Jest to – na marginesie powiem – chyba rzadkością, kiedy słuchacz na obronie jest obeznany w pełni z treścią rozprawy. Zauważyłem tam pewne błędy. Oprócz generalizacji – autor doktrynalnie popierał organy jednoosobowe, niwelując rolę organów kolegialnych – pojawiły się szkolne pomyłki. Praca historyka nauki Genadija M. Dobrowa cytowana była raz w oryginale (w języku rosyjskim), a raz w tłumaczeniu. Na język polski przetłumaczono tę samą pracę, zmieniając jednak jej tytuł na Wstęp do naukoznawstwa. W rozprawie pojawiły się dwie pozycje bibliograficzne. Gdy byłem w połowie wypowiedzi, prowadzący dyskusję dziekan Stefan Kurowski powiedział: „Odbieram panu głos”. Na to zachowanie pojawiły się protesty, kontynuowane również podczas zamkniętej narady, ponieważ to było niezgodne z procedurami. Skutek był taki, że mój głos zinterpretowano jako obronę dawnej, wydziałowej profesury. Nie chodziło mi o niszczenie przeciwnika wypowiedzią. Moją intencją nie była też krytyka Rybickiego, który był wschodzącą gwiazdą polityczną po wydarzeniach marcowych. Po jakimś miesiącu wezwał mnie dyrektor mojego Instytutu i przekazał informację, że musi mnie usunąć ze składu pracowników, ale ponieważ ma o mnie dobre zdanie, pozostawia mi jeszcze pół roku na znalezienie jakiegoś zatrudnienia. Nie było w tym działaniu dobrej intencji, chodziło o skrytą realizację decyzji kadrowych podjętych na najwyższym szczeblu.

Zrezygnowałem wtedy z szukania pracy w jakimkolwiek instytucie naukowym, zresztą nie było w tamtym czasie innego o tym profilu. Wiedząc, że muszę przetrwać kilka lat, wybrałem instytucję przyjazną, jaką była szkoła. Odzyskałem tym samym swobodę w pracy nad habilitacją. 31 sierpnia 1975 roku zatrudniłem się „po drugiej stronie ulicy” w Liceum im. Jarosława Dąbrowskiego. Wróciłem więc do pracy w szkole, co było traktowane jako pewien rodzaj dziwactwa. Rzadkością było wtedy, żeby człowiek z doktoratem zatrudniał się jako nauczyciel, ale moim kolegą był inny wygnaniec, dr Paweł Dybel, filozof. Myślę, że w Liceum Dąbrowskiego domyślano się, że jesteśmy tam na skutek jakichś represji.

Przygotowanie materiałów pomocniczych

Trzeba trafu, że jeszcze przed odejściem z Instytutu Polityki Naukowej i Szkolnictwa Wyższego dostałem propozycję udziału w temacie resortowym, którym kierowali Andrzej Werblan (wywodzący się z PPS reformista, nastawiony na zmiany w organizacji władzy partyjnej) i Henryk Rechowicz (wtedy rektor Uniwersytetu Śląskiego). Werblan był autorem tekstu, w którym zajmował się statystyczną nadreprezentacją osób pochodzenia żydowskiego w polskim aparacie bezpieczeństwa oraz władzach partii. Artykuł opublikowały partyjne „Nowe Drogi”. Werblan miał status profesora zajmującego się historią Polski, dlatego też tytuł projektu brzmiał „Węzłowe problemy dziejów Polski Ludowej 1947–1959”. W pierwszej chwili nie miałem zamiaru podejmować się tego zajęcia, ale okazało się, że dzięki temu będę mógł nadal wchodzić do archiwów i kontynuować prace nad ewentualnym udoskonaleniem książki o polityce naukowej. Przy pracy nad projektem konsultacje w zakresie kultura-nauka-oświata prowadził Jan Szczepański, który był – mimo że bezpartyjny – traktowany powszechnie jako wielki autorytet.

Tematem najbardziej zainteresował się Antoni Gładysz, zajmujący stanowisko profesora w filii cieszyńskiej Uniwersytetu Śląskiego. Był historykiem oświaty (partyjnym) i współpracownikiem Szczepańskiego. Plan był taki, żeby na podstawie opracowań szczegółowych przygotować syntezę pod redakcją Gładysza. Ja zajmowałem się nauką, Barbara Fijałkowska kulturą, a o oświacie pisał Jerzy Jakubowski (pracownik aparatu KC). Od dr Fijałkowskiej uzyskałem wiele kserokopii dokumentów partyjnych, które dla mnie nie byłyby dostępne. W gronie wykonawców jedynie ja byłem bezpartyjny. Gładysz nie ingerował w treść i oceny opracowań dziedzinowych. Książka ukazała się jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego. Przed tytułem Oświata, kultura, nauka w latach 1947–1959. Węzłowe problemy polityczne Antoni Gładysz występował jako wyłączny autor. Na odwrocie okładki wymieniano – pomijając Barbarę Fijałkowską – kilku autorów biorących udział „w przygotowaniu materiałów pomocniczych i pracach redakcyjnych”. Ku zaskoczeniu współwykonawców, Gładysz opublikował tekst jako własne ustalenia, miały stanowić jego książkę „profesorską”. Nie był to plagiat z naszych tekstów (tylko trzy razy odwoływał się imiennie do moich ustaleń), lecz wynaturzona forma syntezy, bliska konstrukcyjnie i językowo raportom z badań. Miała też oprawę „partyjną”. Charakteryzowała rozwój dziedzin kultury w związku z uchwałami organów PZPR. Gładysz uzyskał nawet zgodę na kontynuowanie tego tematu w ten sam sposób, z tymi samymi osobami. Opublikował więc drugą część Oświata, kultura, nauka w Polsce lat sześćdziesiątych. Wybrane problemy (1987). Tym samym uzyskałem odpowiedź, jaki kształt i jaką treść mogliby zaakceptować partyjni decydenci wobec mojej habilitacji.

Wróć