logo
FA 2/2022 projektyzacja uniwersytetu

Waldemar Rapior

Autonomia, Big Science i świat poza murami

Autonomia, Big Science i świat poza murami 1

Rys. Sławomir Makal

Mamy dostatecznie dużą wiedzę, aby wskazać plusy i minusy projektyzacji uniwersytetu. Określenie tożsamości nauki, tak aby była ona integralną częścią rozumienia i poznania nas samych i świata, wydaje mi się dziś nie tylko niezmiernie istotne, ale i konieczne.

Jak pisała badaczka życia uniwersyteckiego Mollie Dollinger, w kuluarowych rozmowach z akademikami często pojawia się pytanie: „Jakie realizujesz projekty?”. Sugeruje ono, że naukowcy powinni pracować nad czymś więcej niż tylko rutynowa praca akademicka. Jednocześnie realizacja projektów wpycha naukowców w nową rutynę: pisania wniosków, składania sprawozdań i pracy administracyjnej. Projekt stał się jednym z podstawowych narzędzi networkingu i powszechną formą awansu akademików, a także osób wykonujących profesje nowej klasy średniej.

Krytycy projektyzacji zwracają uwagę na niedopasowanie uniwersytetu do świata projektowego. Teoretycy zarządzania dawno wykazali, że projekty realizowane bez wsparcia instytucjonalnego częściej się nie udają i wymagają poświęcenia osobistych zasobów (np. pracy na prywatnych laptopach czy wykonywania zadań w czasie wolnym i podczas urlopów). Projekt nie jest „samotną wyspą” – jego sukces zależy od tego, czy instytucja traktuje go priorytetowo i jakie zasoby – administracyjne, finansowe, ludzkie – kieruje, aby go wesprzeć. Inni badacze podkreślają, że naukowcom brakuje podstawowej umiejętności projektowej – współpracy, zwłaszcza interdyscyplinarnej. Jak pisali przedstawiciele socjologii fenomenologicznej, współpraca wymaga nie tyle przekonywania do własnej racji, co „przekładalności perspektyw”: dostrzegania i rozumienia punktów widzenia różniących się od własnego. W licznych badaniach mówi się o depresji, zmęczeniu, wypaleniu i stresie naukowczyń i naukowców, ignorancji pracowników naukowych z długoletnim stażem wobec młodych i badaczy bez etatu, mobbingu, przeciążeniu pracą administracyjną, braku wynagrodzeń za pisanie tekstów naukowych, niskim poziomie sukcesu w agendach finansujących projekty, niewielkich środkach kierowanych na naukę z budżetu państwa w Polsce. Większość tych patologii pojawia się nie tylko na uniwersytetach.

Krytyka projektyzacji uniwersytetu często przeciwstawia sobie dwa typy idealne: „krótkie projekty naukowe” i „długoletnią pracę badawczą”, „czas projektu” (zdekontekstualizowany, z określonym początkiem i końcem etc.) i „czas procesu” (nielinearny, zależny od kontekstu, z nieokreśloną przyszłością etc.). Ten pierwszy jest utożsamiany z elastycznością i efektywnością, ten drugi z autonomią i wolnością naukową. Beata Jałocha z Michałem Zawadzkim (w artykule Projektyzacja uniwersytetu. Podejście krytyczne) wskazują, że czas projektowy prowadzi do „utraty tożsamości uczelni, wolności i uniwersyteckiej autonomii”. Czym są w świecie akademickim te wartości: autonomia i wolność?

W telegraficznym skrócie opiszę, jak ideał autonomicznej, czystej nauki został zastąpiony przez Big Science – naukę wykazującą wpływ na świat i społeczeństwo. Sprojektyzowana nauka, której bolączki opisałem powyżej, wyewoluowała z tej ostatniej. Obserwując rozwój nauki (jest ona dziś ściślej związana ze światem poza murami akademii niż za czasów Big Science) oraz zmiany społeczne, których doświadczamy, twierdzę, że znaleźliśmy się w momencie „po-projektyzacji”. Stoimy u progu nowego ideału nauki. Co się na niego składa?

Od autonomii, przez Big Science, do ścisłego związku ze społeczeństwem

Autonomia nauki wywodzi się z XIX-wiecznego ideału naukowca – indywidualisty i bohatera. Humboldt i Darwin stanowili wzór do naśladowania. W myśl tego ideału ocena wykonalności przedsięwzięcia czy projektu była drugorzędna, finansowanie otrzymywał naukowiec (rzadko naukowczyni). W zachodnim świecie nauki ideał ten został wzmocniony, a jednocześnie podważony, podczas realizacji Projektu Manhattan. Z jednej strony, w ramach prac nad pierwszą bombą atomową, naukowcy uzyskali autonomię i wolną rękę w rozwiązywaniu problemów. Nikt nie wiedział, czym jest bomba atomowa, dopóki nie została zdetonowana. Z drugiej strony, budowa bomby związała eksplorację naukową z celem wyznaczonym przez zewnętrzną wobec uniwersytetu instytucję (rząd USA) oraz biznesem (komponenty bomby produkowały takie firmy jak Chrystler, DuPont, General Electric). Kierownicy projektu, Lesile Groves, odpowiedzialny za jego wojskową część, i J. Robert Oppenheimer za naukową, dobrze rozumieli naturę pracy projektowej, opartej na relacjach międzyludzkich (motywowaniu pracowników, angażowaniu całego czasu naukowców w pracę nad projektem, rozwiązywaniu konfliktów w zespole etc.). Projekt Manhattan wyznaczył kierunek zmian, jakie zaszły na zachodnich uniwersytetach.

Autonomia nauki po II wojnie światowej nie była jednoznaczna. Z jednej strony napływ publicznych środków do świata akademii dał naukowcom wolność w realizacji pomysłów, które ich interesowały, a także możliwość kształcenia studentów w niespotykanym dotąd tempie. Był to czas, w którym wierzyliśmy, że „samotny geniusz” albo grupa młodych pozbawionych nadzoru naukowców mogą doprowadzić np. do odkrycia struktury DNA. Jednocześnie nauka w tamtym okresie była głęboko seksistowska, wykluczała niebiałych badaczy, rzadko doceniała naukową pracę kobiet. Świat autonomii naukowej sprzyjał nierównościom. Więcej, autonomią nauki uzasadniano wykluczenie kobiet, osób o różnym poziomie sprawności fizycznej czy różnym kolorze skóry ze świata akademii. Badacze nie mieli też nawyku usprawiedliwiania się ze swojej pracy osobom spoza uniwersytetu.

Projekt Manhattan zrodził inny model nauki – Big Science, naukę służebną wobec świata pozanaukowego. Projekt ten przyczynił się do zmiany zapotrzebowania na wiedzę naukową, dzięki niemu pojawiły się nowe rządowe agencje finansujące naukę. Zmieniła się również struktura pracy naukowców. Jak twierdzą historycy nauki, wielkich przełomów ery powojennej dokonano nie dzięki swobodnemu uprawianiu nauki przez wolne umysły, ale raczej dzięki współpracy międzyinstytucjonalnej, która nie traciła z oczu konkretnych celów społecznych. Jedną z cen, jaką trzeba zapłacić, gdy wymagania wobec nauki zamieniają się w „naukę na żądanie”, lub w życzliwszej interpretacji – „odpowiedzialnej wobec społeczeństwa”, jest rezygnacja z indywidualnej autonomii.

Heather Douglas pyta: czy problem z dzisiejszą nauką polega na utracie autonomii, czy na niezdolności naukowców do określenia, przed kim mają być odpowiedzialni? Do jakich odbiorców należy kierować obiektywną wiedzę naukową? Można spekulować o istnieniu hierarchii odbiorców; z pewnością podmioty dysponujące dużymi pieniędzmi są na jej szczycie, a to może być powodem nadużyć obiektywności nauki (np. lobbyści paliw kopalnych kształtują opinię publiczną poprzez finansowanie naukowych projektów podważających wpływ człowieka na zmiany klimatu). Sue Rosser zauważyła, że – jak na ironię – wiele aspektów sprzecznych z modelem autonomicznej nauki, takich jak konkurencja, duże zespoły, wpływ przemysłu i rządu oraz duża skala, jest tym, czego potrzebujemy w walce z pandemią Covid-19. Pozostaje pytanie, czy rządy i międzynarodowe organizacje ochoczo finansujące naukę sprostały zadaniu politycznemu, np. zachęceniu do szczepień, wsparciu essential workers oraz dystrybucji szczepionki do krajów Globalnego Południa? Podobnie jest w przypadku nauki zajmującej się zmianami klimatu: czy nauka powinna poprzestać na badaniach, nie troszcząc się o to, jak i przez kogo wiedza zostanie wykorzystana?

Według Douglas kluczowe dla nauki są obowiązki wobec szerszego społeczeństwa, aby respektować zasady moralne (np. w badaniach na ludziach i zwierzętach) i pomagać społecznościom w wyjaśnianiu świata i realizacji ich celów. Piszę te słowa, śledząc od miesięcy (w raportach Grupy Granica, Amnesty International, Human Rights Watch i świadectwach bezpośrednich świadków: dziennikarzy, aktywistek i mieszkańców Podlasia) szczegóły łapanek i wywózek uchodźców i migrantów, dokonywanych przez polskie służby na granicy polsko-białoruskiej. W tym kontekście jest istotne, aby świat nauki umiał odpowiedzieć w sposób humanitarny na tę sytuację i działania podjęte przez organizacje prouchodźcze i promigracyjne. Mamy wiele przykładów współpracy między organizacjami obywatelskimi a nauką, które zmieniły oblicze projektów naukowych. W latach 60. XX wieku pacjentki z rakiem piersi w Stanach Zjednoczonych czuły, że są traktowane przez ekspertów przedmiotowo, a choroba podmiotowo. Kobiety weszły we współpracę z lekarzami i naukowcami, a ich inicjatywa zmieniła podejście do badań i leczenia raka piersi. W nauce o zmianach klimatu coraz powszechniejsza staje się współpraca między naukowcami i obywatelami w ramach citizen science.

Trudno nie zgodzić się z Douglas, że ideał autonomicznych badaczy uprawiających naukę dla niej samej nie służył zbyt dobrze społeczeństwu. Trudno również zaakceptować patologie sprojektyzowanej Big Science, o których wspomniałem powyżej. Tym trudniej je zaakceptować, im częściej badacze gospodarki przekonują, że jesteśmy dziś świadkami zmiany paradygmatu ekonomicznego – już nie konsumpcja i produkcja okazują się istotne w dobie kryzysu klimatycznego, pandemicznego, migracyjnego i starzenia się społeczeństw europejskich, lecz dystrybucja zasobów, które zostały wytworzone. Akademiczki i akademicy realizujący postulaty slow science powołują się na ideę postwzrostu, aby uzasadnić tę zmianę na uniwersytetach. Jeśli projekt jest niezwykle efektywną ramą organizacyjną, jak należy przekształcić uniwersytet, aby nie wzmacniał patologii w pracy naukowców?

Nowy ideał nauki

Od nauki autonomicznej, przez Big Science, czyli naukę uzasadniającą przed określoną publicznością potrzebę wydatkowania dużych środków finansowych, dobrnęliśmy do nauki, która jest ściśle związana ze społeczeństwem na wielu poziomach. Patrząc na kontekst społeczno-ekonomiczno-polityczny, w jakim uprawiamy dziś projekty naukowe, jesteśmy w momencie wymyślania tożsamości naukowej na nowo. Musimy znaleźć nowy ideał, w którym będzie miejsce i na autonomię naukową, i na nowoczesną efektywność i elastyczność obiecaną przez projektyzację, i na ścisły związek nauki ze światem poza murami akademii. Ekonomiści heterodoksyjni powiedzieliby, że ekonomicznie jesteśmy na to gotowi. Na pytanie, jak zapłacić za lepsze warunki pracy naukowców, można by odpowiedzieć za ekonomistką Pavliną R. Tchernevą: „tak samo jak sfinansowano walkę z pandemią”. Wielu badaczy zmian klimatu dodałoby: musimy szukać nowego ideału nauki, jeśli chcemy, literalnie, przetrwać.

Jaki zatem przyjąć model? Powód rozpoczęcia projektu nie zawsze musi być warunkowany przez jakiś problem lub brak (jak w mainstreamie zarządzania projektami). Impulsem do realizacji projektu może być marzenie. Aby marzyć, potrzebne są jakieś formy autonomii i spontaniczności. Darwin nie określał siebie słowem „naukowiec”. Słowa scientist po raz pierwszy użył William Whewell w marcu 1834 roku. Darwin był wówczas na wyspach Falklandzkich. Angielski biolog był raczej odkrywcą, poszukiwaczem przygód, obserwatorem, pamiętnikarzem. Coś z tej przygody powinno pozostać w świecie nauki. Jednocześnie, jak pokazuje naukowa odpowiedź na pandemię Covid-19, istotna jest również nowoczesna efektywność i elastyczność, które badacze projektyzacji wiążą z projektem jako formą organizacyjną. Szukając nowego modelu nauki, należy wziąć pod uwagę zmiany paradygmatu ekonomicznego oraz hiperzłożoność problemów, z którymi musimy się dziś mierzyć. Mamy dostatecznie dużą wiedzę, aby wskazać plusy i minusy projektyzacji uniwersytetu. Określenie tożsamości nauki, tak aby była ona integralną częścią rozumienia i poznania nas samych i świata, wydaje mi się dziś nie tylko niezmiernie istotne, ale i konieczne. Nauka to skromne przedsięwzięcie. Zatrzymanie gospodarek w trakcie pandemii Covid-19 uświadomiło historyczce nauki Jessice Riskin, że nauka powinna być połączona z innymi dziedzinami życia społecznego.

W tym kontekście warto rozpatrzyć pomysł kanadyjskiego filozofa Jamesa Roberta Browna. Proponuje on alternatywę dla finansowania badań. Brown pisze, że wiele korporacji w Stanach Zjednoczonych przyjmuje tzw. programy 20% czasu. Google przydziela swoim pracownikom projekty, ale pozwala im wykorzystać 20% ich czasu (w praktyce jeden dzień w tygodniu) na pracę nad czymś, co sami wybiorą. To właśnie tutaj mogą odbywać się napędzane ciekawością, nieskrępowane badania. Wygląda na to, że Google’owi bardzo się to opłaciło. Być może uniwersytety – obok realizacji projektów i zadań dydaktycznych – powinny przeznaczyć jakiś procentu czasu pracy (a wspominane 20% to bardzo skromna propozycja) na swobodną wymianę idei i spontaniczne, na podobieństwo inicjatyw obywatelskich i oddolnych, reagowanie na to, co dzieje się w społeczeństwie?

Sam współrealizowałem projekt finansowany z funduszy unijnych w szkole zawodowej w Rotterdamie, gdzie nasz zespół prowadził działania edukacyjne oparte na projektach. Uczniowie mieli obowiązkowe zajęcia z matematyki i językowe, a oprócz tego realizowali projekty dla miejscowych biznesów, lokalnych przedsiębiorców i instytucji kultury. Taka nauka pozwalała powiązać umiejętności z prawdziwym życiem. Menedżer szkoły powiedział mi, że jeśli uczeń sam będzie znajdował rozwiązania, zapamięta 80-90% przekazywanej wiedzy, a nie 10%, jak w przypadku tradycyjnej lekcji. Projekty są zatem dobrą matrycą współpracy i łączenia nauki ze światem rzeczywistym.

Jakie projekty wspierać? Ostatnia dekada pokazała, że w nauce – zarówno w etnografii, psychologii społecznej, ekonomii, jak i medycynie – istnieje kryzys replikacji. Jedną z jego przyczyn było kierowanie środków finansowych na projekty innowacyjne, a nie na potwierdzające już istniejące teorie. Niedofinansowane są projekty eksploracyjne. Projekty popularyzatorskie są często uważane za nie mniej istotne, choć podział na wytwarzanie wiedzy i jej popularyzację jest problematyczny. Projekty współpracy z aktywistami i aktywistkami czy światem sztuki są postrzegane często jako przykład popularyzacji, a nie produkcji wiedzy podstawowej. Tymczasem kryzys klimatyczny, pandemia Covid-19, ruchy migracyjne czy kryzys geopolityczny i humanitarny na granicy polsko-białoruskiej wymagają współpracy nauki i świata aktywistycznego. Kryzysy te unieważniają podział na „dwie kultury”, humanistyczną i inżynieryjną, zaproponowany przez Charlesa Percy’ego Snowa w słynnym wykładzie z 1959 roku. Założenie Snowa, że inżynierowie rozwiążą problemy świata, nie czytając Szekspira, a skupiając się na wąskim szukaniu rozwiązań, nie wydaje się dziś przekonujące. Badaniu złożonych problemów czy hiperobiektów, by posłużyć się pojęciem filozofa Timothy’ego Mortona, nie sprosta pojedyncza dyscyplina, a nawet kilka dyscyplin naukowych. Pilnie potrzebujemy współpracy zarówno między naukowcami z różnych dyscyplin, jak i nauki z inicjatywami obywatelskimi i administracją rządową. Pytanie: jak tę współpracę uskuteczniać, aby zachować i autonomię (ale bez seksizmu i wykluczania osób niebędących białymi mężczyznami), i efektywność (ale bez nadużyć, szykan, niskich płac i zagrożeń w miejscu pracy), i ścisły związek nauki ze światem poza murami akademii (ale bez hierarchii odbiorców, narzucanej przez sposób finansowania nauki)?

Dr Waldemar Rapior, socjolog, kulturoznawca. Współrealizuje projekt „Promigracyjne sojusze” (2021-2023). Finalizuje autorski projekt „Moralność milcząca”, finansowany przez Narodowe Centrum Nauki.

Wróć