Piotr Müldner-Nieckowsk
Angielski termin Quiet Quitting (milczące zaniechanie, cicha odmowa) oznacza zjawisko z lat 2020., zapoczątkowane w USA przez tak zwane pokolenie Z (urodzone w latach 1995-2012). Zawitał do Europy. W największym skrócie oznacza to, że ludzie mają wykonywać swoją pracę tylko w ilości, na którą była zgoda na wstępie, a więc nie maksymalnej ani minimalnej, a ponadto w zakresie i czasie wyznaczonym przez umowę, regulamin, przepis prawa albo typ zajęcia (np. portier nie sprząta, a księgowa nie drukuje formularzy). Swego rodzaju odpowiednikiem tego podejścia jest strajk włoski, który polega na niezwykle szczegółowym wykonywaniu obowiązków służbowych, co hamuje tempo działania firmy.
Jak można było się spodziewać, grabieżcza eksploatacja pracowników przez firmy i ich właścicieli musiała się wreszcie spotkać z protestem. Zjawisko nieprzestrzegania żadnych norm humanitarnych w zakładach pracy przez cały XX wiek narastało, aż przybrało formę niespotykanego wyzysku, który ongiś krytykował Marks jako cechę kapitalizmu obcą komunizmowi. Ideolog ten nie dopracował jednak swojej koncepcji i jak to on, imitując naukowość swych teorii, pominął przyczynowo-skutkową symetrię semantyki pojęcia praca. Dlatego nie mógł przewidzieć, że jego „nowy etos pracy” szybko stanie się jeszcze brutalniejszy właśnie w komunizmie, a po upadku tego systemu odżyje jako nowa zaraza, tym razem w ramach neokomunizmu wieku XXI w USA i Europie.
Już w latach 70. głośno mówiło się o japońskim karoshi, śmiertelnym wyczerpaniu pracą. Zwracano uwagę, że jest to zjawisko tyleż socjomedyczne, co psychologiczne. Polegało na wmówieniu w ludzi przekonania, że nic tak nie uzasadnia życia ani go nie uszlachetnia jak praca. Pracoholizm był powodem do dumy. W Europie z kolei przekręcano sens pochwały pracy zawartej w Katechizmie Kościoła Katolickiego, twierdząc, że religia ta „zagania nas do roboty”, gdy tymczasem według KKK „praca nie jest ciężarem, ale współpracą mężczyzny i kobiety z Bogiem w doskonaleniu stworzenia widzialnego, w granicach możliwości”. Chodzi o to, aby praca nie była ponad siły, ponad zdrowy rozum, ponad potrzeby danej osoby i jej otoczenia, choćby rodziny, także firmy. Zaczęto zauważać groźny psycho-społeczny skutek nadmiaru pracy – wypalenie zawodowe (ang. burn out), które stało się kolejnym źródłem cierpień pracowników, jak również obniżenia jakości produktów i usług.
Myślę, że niedopuszczalny stosunek przedsiębiorców do „zatrudnionych i sterroryzowanych poddanych” był, obok nieustających przejawów rasizmu, jedną z prawdziwych (niemedialnych) przyczyn amerykańskiego buntu spod znaku Black Lives Matter (Czarne życia się liczą), zainicjowanego w 2013, ale ostatecznie sprowokowanego przez policyjne zabójstwo czarnoskórego George’a Floyda 25 maja 2020 r. Rozwścieczeni Afroamerykanie w tamtych chwilach zapomnieli, co ich naprawdę pcha do walki, nieraz niszczycielskiej. Dopiero kiedy przetrzymali natężenie nienawiści, dostrzegli nie tylko niesprawiedliwość rasistowską, ale jedną z nowych wad głównych kapitalizmu, rządzonego wedle zasad lewicowo-liberalnych. Ma ona swe źródło w doktrynach marksistów, którzy co prawda w latach 20. i 30. XX w. dostrzegli wady komunizmu leninowskiego (np. Antonio Gramsci, Szkoła Frankfurcka itp.) i negatywnie ocenili morderczą rewolucję październikową z późniejszym sowietyzmem, ale w zamian niestety zaproponowali walkę z religiami, rodziną i historią, a także nowe typy wyzysku, np. pracę zdalno-domową, która przekształca zajęcie w niemal całodobowe.
Protest przeciwko zastanym warunkom zatrudniania rozprzestrzenił się wśród młodych, i to bez względu na kolor skóry. Dziś stanowi sygnał o zagrożeniu dla ekonomii państwa. Wiadomo, że bez pracy nie ma życia, bo znikłyby środki utrzymania, ale z drugiej strony nie ma powodu, aby uzyskiwać je za wszelką cenę i walczyć o utrzymanie miejsca zatrudnienia, skoro i tak zawsze znajdą się ci, którzy dla swego zysku założą zakłady nowe. Tyle że to drastycznie zmniejszy obroty państwa. Konieczne może się okazać przewartościowanie mechanizmów gospodarki (kiedyś produkcję po prostu sprzedano Chinom, ale obecnie sposobów na wyjście z możliwego impasu nikt jeszcze nie widzi). Nowo kształtujący się układ nie pozwala na wspieranie dawnych ambicji, wynikających z etosu pracy, z osiągania sławy, uzyskiwania wysokiej pozycji społecznej, pochwał, nagród. Ma zapobiegać wypaleniu zawodowemu, zniechęceniu pracą, ale kosztem ilości i jakości pracy. Znane i dotychczas stosowane metody nakłaniania do zwiększenia wydajności teraz są sprzeczne z ambicjami pracowniczymi typu Quiet Quitting. Zachęty w rodzaju zajęć wspólnotowych (wspólne wyjazdy i integracja załogi) okazują się skuteczne tylko chwilowo, w czasie trwania, potem ich wpływ wygasa.
Nowe pokolenie pracowników obawia się przede wszystkim braku równowagi między życiem prywatnym a pracą. Pojawiają się silne i trudne do zanegowania argumenty, takie jak zaniedbywanie przez pracę rodziny, przymus rezygnowania z doskonalenia własnych talentów, zarzucanie wszelkiego rodzaju twórczości i upodobań, a także utrata poczucia przyjemności życia, z wycieńczenia popadanie w stany depresyjne lub paranoiczne oraz lęk przed utratą zdrowia ciała (choroby układu krążenia i układu ruchu, alergie, nowotwory, choroba otyłościowa).
Może za dużo mamy tej cyfryzacji i całej techniki, światła po nocach. Ludzie chyba już to czują – niczym cudzy oddech na karku.
e-mail: lpj@lpj.pl