Robert Jakubowski
Nie każdy jeszcze przed zakończeniem studiów może się pochwalić stopniem doktora. Tomasz Grzywa należy do grona czterech takich osób w Polsce. W czerwcu, mając przed sobą jeszcze rok kształcenia na kierunku lekarskim, obronił z wyróżnieniem rozprawę na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. W wieku 23 lat stał się w ten sposób najmłodszym doktorem w naszym kraju.
– Wszystkie wyniki do mojej dysertacji miałem już gotowe, więc nie miałem na co czekać – przyznaje.
Zakończenie przewodu jeszcze na studiach planował już wcześniej. To jeden z celów, które chciał osiągnąć. Ale to nie zdobywanie w jak najszybszym tempie kolejnych szczebli akademickiej kariery jest dla niego najważniejsze. Za priorytet stawia sobie prowadzenie wysokiej jakości badań. Dlatego procedurę związaną z finalizacją doktoratu wszczął4 dopiero, gdy uzyskał pewność, że jest on przygotowany w sposób rzetelny i potwierdza założenia, które chciał w nim przedstawić. Jak mówi, jedyne obawy wynikały z dopięcia wszystkich kwestii formalno-administracyjnych. Wcześniej na WUM nikt nie decydował się na szybszą ścieżkę, więc dla wszystkich było to pewne novum.
Taką możliwość dopuściła Ustawa 2.0. Przewidziano w niej nadawanie stopnia doktora także osobom bez tytułu zawodowego magistra, magistra inżyniera albo równorzędnego. Zastrzeżono, że muszą jednak być absolwentami studiów I stopnia lub ukończyć trzeci rok jednolitych studiów magisterskich. Te wyjątkowe przypadki obwarowano jeszcze jednym kryterium – najwyższą jakością osiągnięć naukowych. Zdaniem Grzywy to bardzo enigmatyczne sformułowanie, które może prowadzić do masowej produkcji i niskiej jakości doktoratów. Aby przeciwdziałać nadużyciom, należałoby jasno określić np. wymaganą liczbę publikacji naukowych, w tym pierwszego autorstwa, bądź konkretną liczbę cytowań, która świadczy o jakości dorobku naukowego.
– Zauważyłem, że doktoraty bronione przed ukończeniem studiów często są lepszej jakości niż te realizowane w standardowym trybie. Po prostu ci, którzy chcą to zrobić wcześniej, są przygotowani na odpieranie zarzutów o wartość ich prac. W przypadku zwykłych doktoratów te pytania pojawiają się rzadziej – uważa młody naukowiec z WUM.
Również dla Karola Steckiewicza z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego samo zdobycie stopnia nie było głównym celem, a jedynie konsekwencją prowadzonych przez niego badań. Już na I roku studiów dołączył do zespołu badawczego, realizował kolejne projekty, zyskiwał coraz większą samodzielność w laboratorium, rozwijał umiejętności i w ten sposób zebrał materiał do doktoratu. Można więc powiedzieć, że robił go tak długo, jak inni, tyle że… wcześniej zaczął.
– To dobre rozwiązanie, o ile ktoś jest w stanie szybciej zgromadzić wymagany dorobek i rozwiązywać złożone problemy badawcze. Jeśli chodzi o stopnie, pod uwagę powinny być brane osiągnięcia naukowe i wpływ prowadzonych badań na rozwój danej dyscypliny – przekonuje.
Dodaje, że jego tok studiów na dobrą sprawę nie różnił się od typowego na medycynie. Uczęszczał na zajęcia, zdawał egzaminy podobnie jak jego rówieśnicy. Tyle że w wolnym czasie angażował się w pracę naukową. Swojej kariery nie postrzega jednak w kategorii wyścigu. Szybsze zdobycie stopnia doktora wynikało z prowadzonej działalności: publikowania artykułów, zdobywania grantów, wyjazdów na konferencje i staże. Dokonał tego, mimo kontrowersji, jakie u wielu to wzbudzało.
Wie coś o tym Mateusz Hołda. To on przecierał szlaki. W 2017 roku miał 24 lata i jako pierwszy w Polsce, jeszcze w ramach ministerialnego programu „Diamentowy Grant”, skorzystał z szybkiej ścieżki. Negatywnych komentarzy nie brakowało. Mówiono, że nie godzi się dawać studentowi stopnia doktora. Inni szli jeszcze dalej, nazywając to hańbą dla polskiej nauki.
– Moja dalsza kariera, wbrew obawom niektórych, pokazała, że szybki doktorat wcale nie oznacza równie szybkiego zakończenia przygody z nauką – zauważa z przekąsem, wspominając, że habilitacji towarzyszyło jeszcze więcej uszczypliwości. Ale wytrwał.
Dziś jest szefem (i współzałożycielem) interdyscyplinarnego zespołu HEART w Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. W swojej pracy skupia się na morfologii układu sercowo-naczyniowego (od poziomu organu do poziomu molekularnego) oraz technikach obrazowania architektury mięśnia sercowego. Tworzone przez jego zespół – na bazie danych obrazowych z tomografii komputerowej – modele 3D tego narządu wykorzystywane są nie tylko do celów naukowych, ale także przez klinicystów w trakcie procesu diagnostycznego i leczniczego konkretnego pacjenta.
Znamienne, że wszyscy doktorzy z „szybkiej ścieżki” (również Agata Gabryelska, która doktoryzowała się w 2019 r. na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi) wywodzą się z uczelni o profilu medycznym. Czy to możliwe, że studia uważane powszechnie za wyjątkowo wymagające, zarówno pod kątem merytorycznym, jak i czasowym, paradoksalnie sprzyjają łączeniu ich z doktoratem?
– One dają przede wszystkim możliwość pracy naukowej już od pierwszych lat – wskazuje Hołda. – Publikacje, w tym pierwszoautorskie, składające się na wymagany dorobek, są realną tego konsekwencją. Na innych kierunkach jest o to trudno.
Jak zauważa, w medycynie doktoraty opierają się głównie na cyklu powiązanych ze sobą artykułów. On sam w momencie rozpoczęcia procedury miał już na koncie ponad dwadzieścia, głównie z pierwszym lub wiodącym autorstwem, wszystkie w renomowanych czasopismach. Stwierdził więc, czemu nie? Co ciekawe, nie wszyscy na uczelni wiedzieli, że jest studentem – traktowali go jak zwykłego doktoranta. Niektórzy, gdy się orientowali, byli zdziwieni, że to połączenie jest możliwe. Eksperyment na żywym organizmie zakończył się powodzeniem.
Inni moi rozmówcy podpowiadają, że przewaga medyków nad innymi kierunkami tkwi w… egzaminie dyplomowym. Chodzi o to, że nie trzeba przygotowywać pracy licencjackiej czy inżynierskiej, a potem magisterskiej, dzięki czemu wyniki naukowe zbiera się od razu do doktoratu. T. Grzywa zwraca jednak uwagę, że o ile na biologii czy biotechnologii doświadczenia prowadzone są w ramach programu, o tyle na medycynie wszystkie aktywności naukowe mogą być wykonywane jedynie „po godzinach” normalnych studiów.
– Mnie udało się to pogodzić, dzięki pasji i dlatego, że robiłem coś, co naprawdę mnie interesuje i sprawia mi przyjemność. W takich warunkach jesteśmy bardziej skłonni do większych wyrzeczeń i poświęceń na rzecz swojego rozwoju – przekonuje laureat ostatniego konkursu „Pro Juvenes” w kategorii Student-naukowiec.
Swoje projekty zaczął realizować już w liceum, w ramach wakacyjnego stażu na WUM. Dziś należy do zespołu, który jako jeden z niewielu na świecie zajmuje się tzw. niedojrzałymi erytrocytami. Komórki te wykazują istotne działanie immunomodulujące, przy czym dotąd uważano, że tylko w określonych sytuacjach są one w stanie regulować odpowiedź układu odpornościowego. W swoim doktoracie udowodnił natomiast, że ta reakcja jest uniwersalna, a więc niezależna od wieku pacjenta i warunków fizjologicznych w jego organizmie. Kontynuując badania, szuka teraz takiego mechanizmu, za pomocą którego można te komórki pobudzić lub zahamować. Wiadomo, że wykazują one osłabione działanie w przypadku chorób zapalnych, gdy układ immunologiczny jest nadzwyczaj aktywny, zaś nasilone – przy nowotworach, gdzie prowadzi to do progresji choroby. Zmiana funkcji tych komórek mogłaby przynieść pożądany efekt terapeutyczny.
O gotowości do poświęceń, samozaparciu i uzbrojeniu się w wytrwałość jako warunkach niezbędnych przy „szybszym” doktoracie mówi Karol Steckiewicz, którego domeną są nanocząstki. I u niego aspekt aplikacyjny też nie jest bez znaczenia. Poszukiwał czynników modyfikujących działanie nanocząstek metali. Używa się ich jako katalizatorów czy do oczyszczania środowiska, a on spróbował w medycynie. Interesowało go, czy kształt nanocząstek wpływa na ich właściwości przeciwnowotworowe i cytotoksyczne oraz w jaki sposób determinuje je zmiana właściwości powierzchni.
– Jako pierwsi pokazaliśmy wpływ kształtu nanocząstek złota na cytotoksyczność względem komórek kostniako-mięsaka. Opisaliśmy nowe połączenia nanocząstek z chemioterapeutykami. Szczególnie bliski jest mi artykuł na temat właściwości biologicznych mikrocząstek ortofosforanu srebra w badaniach in vitro – raportuje.
W swoich badaniach dowodzi, że odpowiednio zaprojektowane nanocząstki mogą być dobrymi nośnikami leków do miejsc zmienionych chorobowo. Zmniejszyłoby to działania niepożądane obecnie stosowanych farmaceutyków, a także umożliwiło ich transport do określonych miejsc, w tym takich, gdzie występuje problem z wnikaniem substancji leczniczych. Obecnie pracuje nad wykorzystaniem nanocząstek jako platform-nośników leków w schorzeniach przewodu pokarmowego, zarówno w chorobach zapalnych jelit, jak i w zapaleniach przyzębia.
– Moja kariera rozwija się w podobnym tempie, co przed doktoratem. Natomiast uzyskanie stopnia doktora otworzyło kolejne drzwi, np. przy ubieganiu się o granty. Nie żałuję, że moja kariera potoczyła się w taki, a nie inny sposób – twierdzi i zaznacza, że procedurę habilitacyjną zacznie dopiero wtedy, gdy zgromadzi wystarczający dorobek naukowy i dojrzeje do tego, aby zostać samodzielnym pracownikiem naukowym.
Mateusz Hołda ma to już dawno za sobą. Co więcej, kilka miesięcy temu, jako najmłodszy w historii (jeszcze przed trzydziestką), otrzymał nominację profesorską. Gdyby mógł, bez wahania zdecydowałby się powtórzyć swoją drogę i zachęca do tego innych. Zastrzega jednak, że to nie opcja dla wszystkich. W jego ocenie warunkiem wejścia na szybszą ścieżkę powinno być kilkanaście artykułów w dorobku, doświadczenie w prowadzeniu grantów i przynajmniej zaczątek własnego zespołu. Bez tego w świecie nauki można sobie później nie poradzić.
– Miałem najtrudniej, bo byłem pierwszy i skupiłem na sobie całą uwagę. Media, władze uczelni – dla młodego człowieka to było coś zupełnie nieznanego. Dziś nie dziwi już, gdy ktoś z wybitnym dorobkiem chce wcześniej otworzyć doktorat – mówi.
Rozpoznawalność to na pewno coś, co zyskał dzięki szybkiemu awansowi, choć sam stopnie i tytuły traktuje bardziej jako… przeszkody na drodze naukowego spełnienia. Tomasz Grzywa dodaje do atutów swojego doktoratu zmianę sytuacji zawodowej, choćby pod kątem finansowym. Z tej perspektywy sytuacja postdoków wydaje się nieco lepsza od sytuacji doktorantów. Ale jest coś ważniejszego.
– Obrona doktoratu w przypadku pracownika naukowego wiąże się z zamknięciem pewnego etapu kariery. Tak właśnie się czuję: zakończyłem i podsumowałem pewien okres, teraz mogę planować co dalej. Mój rozwój w tym momencie dzieli się na dwie ścieżki: kontynuacja badań prowadzonych w ramach doktoratu i immunoterapia nowotworów w Instytucie Medycyny Doświadczalnej i Klinicznej PAN – wskazuje.
Wróć