Leszek Szaruga
Słowa „przedwojenny” czy „przed wojną” we współczesnej polszczyźnie w większości stanowią synonim zwrotu „przed II wojną światową”. Oczywiście nie wszędzie tak jest. Gdy podróżowałem po Rosji, te same słowa wskazywały czas, w którym rozgrywana była wojna sowiecko-afgańska, zaś w Stanach Zjednoczonych, których wojska brały i biorą udział w zmaganiach wojennych na całym świecie, bez wątpienia mogą się, zależnie od pokolenia, odnosić do czasu wojen koreańskiej, wietnamskiej czy ostatnio przede wszystkim do „wojny w Zatoce”. To tylko pierwsze z brzegu przykłady uświadamiające, że wojna we współczesnym świecie jest zjawiskiem stałym, ciągle obecnym, tym bardziej że za sprawą rozwoju systemów medialnych w ten lub inny sposób biernie uczestniczą w tych wydarzeniach wszyscy.
W czasie mego już dość długiego żywota zapewne na planecie nie było ani jednego dnia bez wojny. Nieustannie, czy to dla idei, czy dla wielu rozmaitych korzyści, ludzie zabijają innych ludzi. Cały czas. Bez przerwy. Nie byłoby zatem przesady ogłoszenie definicji człowieka jako istoty wojennej, homo bellicosus. Wojna albowiem jest jednym z tych zdarzeń, które od czasów niepamiętnych człowiekowi towarzyszą, czego dość przekonującym dowodem są programy nauczania historii, których niemal główną nicią jest wbijanie uczniom do głów wiedzy o datach kolejnych przełomowych bitew, jak choćby ta pod Waterloo, w której uczestniczył teoretyk wojskowości, niemiecki generał Carl von Clausewitz, autor znanej maksymy, powiadającej, że „wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami”.
Przy czym wojny, nawet brutalne i krwawe, nie muszą przesądzać o wrogich relacjach między ich uczestnikami po ich zakończeniu. Wojna amerykańsko-wietnamska trwała dwadzieścia lat, dziś stosunki między oboma krajami można jednak uznać za raczej przyjazne niż wrogie. Jak widać, po wojnie powraca się do działalności politycznej, ale już w zupełnie zmienionych okolicznościach. I choć może zabrzmieć to cynicznie, to nie sposób nie zauważyć, że wojny bywają nie tylko drastycznie dramatycznym sposobem rozwiązywania sporów i problemów, lecz także sprawdzianem realnych możliwości nowych broni i sprzętu wojskowego czy inspiracją do poszukiwania nowych rozwiązań technik walki. W okresie powojennym zgromadzone doświadczenie staje się przedmiotem pogłębionych analiz naukowych w wielu dziedzinach i, choć brzmi to naprawdę obrzydliwie, wojny bez wątpienia tworzą niesłychanie płodne obszary badawcze, a wyniki owych badań mogą być i są wykorzystywane w przestrzeni życia codziennego w warunkach pokojowych. O przykłady nietrudno. Co oczywiście nie znaczy, że wojna jest czymś pożądanym, przeciwnie: to zawsze tragedia.
Nie zmienia to faktu, że ta tragedia jest globalną codziennością. A skoro się jej nie da uniknąć, warto się zastanowić nad tym, czym jest wojna dla ofiar agresji. Większość poświęconych tej problematyce opracowań podkreśla, że usprawiedliwione są przede wszystkim wojny obronne. I z taką właśnie wojną mamy dziś do czynienia w Ukrainie. Już sama jej suwerenność, nie mówiąc już o wystąpieniu o przyjęcie w poczet państw Unii Europejskiej, stanowi dla Rosji casus belli. Gdyby rosyjski plan wypalił, dziś nie byłoby o czym mówić, ale przebieg tej wojny z pewnością będzie jeszcze długo przedmiotem bardzo uważnych analiz, niezależnie zresztą od ostatecznego wyniku zmagań, choć wygląda na to, że Ukraina swą niepodległość i terytorialną spójność skutecznie obroni.
Ale już obecnie można powiedzieć, że skutki tej wojny są niespodziewane, zaś przegrana Rosji już obecnie nie podlega dyskusji. Sam fakt zacieśnienia solidarności europejskiej, rewizja postaw Niemiec i rozszerzenie NATO, wreszcie ujawnienie słabości rosyjskiej armii ukazują rozmiar tej klęski. Skutki tego stanu rzeczy warto rozpatrywać zarówno w perspektywie doraźnej, jak długoplanowej. Kreml nie tylko utracił status imperium, ale – i to jest właściwy wymiar upadku – także pozycję mocarstwa, i to niezależnie od wielkości swego arsenału atomowego. Nie ulega też wątpliwości, że sankcje, jeśli zostaną utrzymane, oznaczać muszą znaczącą zapaść w rozwoju technologicznym, a tym samym niezdolność do uczestnictwa w wyścigu zbrojeń. Zamrożenie czy znacząca redukcja relacji z Zachodem skazuje Rosję na rolę satelity Chin. Osłabienie władzy centralnej grozi rozpadem rosyjskiej federacji. Można zasadnie przyjąć, że decyzja Putina o agresji na Ukrainę spycha Rosję na pozycje w najlepszym wypadku Wielkiego Księstwa Moskiewskiego, a zatem na dalekie peryferie Europy.
Dziś, gdy kończę pisać ten tekst, Rosja przypuściła furiacki atak rakietowy na miasta ukraińskie, starając się zapewne zemścić za uszkodzenia mostu kerczeńskiego z poprzedniego dnia. To atak na cele cywilne, zaświadczający jedynie kompletną dezorientację rosyjskiego dowództwa. To ciosy zadawane po omacku i na oślep, bezładna miotanina, której Ukraińcy przeciwstawiają przemyślaną i skuteczną taktykę swoich kontrataków. Tym bardziej ważne wydaje się pytanie: co zrobić z Rosją po tej wojnie?
Wróć