Leszek Szaruga
Stephen W. Hawking w szkicu Życie we wszechświecie napisał: „Wraz z człowiekiem ewolucja osiągnęła etap krytyczny, porównywalny co do ważności z powstaniem DNA. (…) Ludzkie DNA zawiera 3 mld kwasów nukleinowych. Jednak wiele informacji zakodowanych w tych sekwencjach jest zbędnych lub nieaktywnych. Tak więc całość informacji zawartej w naszych genach wynosi prawdopodobnie około 100 mln bitów. Jeden bit informacji to odpowiedź tak/nie na pytanie. Dla porównania – przeciętna powieść może zawierać dwa miliony bitów. Człowiek zatem stanowi odpowiednik pięćdziesięciu harlekinów. Uniwersytecka biblioteka obejmuje 5 mln książek lub 10 bln bitów. Ilość informacji przekazywanych w książkach jest sto tysięcy razy większa niż w DNA. Jeszcze ważniejsze jest, że informację w książkach można zmieniać i aktualizować o wiele szybciej. Kilka milionów lat zajęła nam ewolucja od małp. W tym czasie użyteczna informacja w naszym DNA zmieniła się prawdopodobnie tylko o kilka milionów bitów. Zatem tempo ewolucji biologicznej ludzi wynosi mniej więcej jeden bit na rok”.
Warto te słowa skonfrontować z notatką internetową powiadającą, że „w tym roku ilość danych na świecie sięgnie 44 zettabajtów, czyli bilionów megabajtów”. Przy czym nie jest jasne, czy oznacza to pełną ilość danych zgromadzonych do tego roku, czy też jest to wskazanie rocznego przyrostu informacji. Jakkolwiek by było, wiadomość ta zdaje się być porażająca, wskazuje bowiem na niedające się już chyba ogarnąć tempo ewolucji informacyjnej. Warto się bowiem zastanowić, jakie relacje wiążą ewolucję biologiczną z ewolucją informacyjną. Wydaje się słuszne stwierdzenie, że ta pierwsza stworzyła organizm zdolny przyspieszyć tą drugą. A jeśli tak, to być może przekształcenia Wszechświata, od Wielkiego Wybuchu poczynając, są skutkiem nieustannego, wciąż przyspieszającego przyrostu informacji. Ku czemu to może prowadzić, odgadnąć raczej niepodobna, ale nie można wykluczyć, że jest to, jak to już w wielu wypadkach bywało, ślepa uliczka ewolucji. Niezależnie jednak od tego trzeba z tym jakoś żyć. Wymarłe gatunki powstałe w efekcie pobłądzenia procesów ewolucyjnych, raczej nieświadome tego stanu rzeczy, po prostu egzystowały aż do chwili, gdy przyszło im obumrzeć lub przegrać w walce o byt z gatunkami lepiej do tej walki przystosowanymi. Tyle iż nie bardzo widać na horyzoncie – poza domniemanymi innymi kosmitami – gatunek dla człowieka konkurencyjny. Poza jednym: nim samym.
Z tego samego źródła dowiaduję się, że „dane dla gospodarki stały się tym, czym dotąd były węgiel, stal i ropa naftowa”. Jeśli poprawnie to rozumiem, to informacja stała się podstawowym czynnikiem wzrostu gospodarczego. Z prostej obserwacji procesów rozwojowych twierdzenie to wydaje się trafne. Wystarczy dostrzec rosnące tempo udziałów szeroko pojmowanych firm zajmujących się pomnażaniem informacji. Majątki Billa Gatesa oraz jego koleżanek i kolegów nie spadły wszak z nieba. W dodatku zaletą tego „surowca” jest jego materialna znikomość. Gromadzenie go nie wymaga budowy wielkich magazynów czy cystern, przenoszenie także nie potrzebuje przemieszczających się w przestrzeni wehikułów i jest stosunkowo mało kosztowne nawet wtedy, gdy korzysta się przy tym z łączy satelitarnych.
Gdyby przyjrzeć się krzywej przyrostu informacji, okaże się, że w odróżnieniu choćby od krzywej ewolucji organizmów żywych nie ulega ona po skokowym przyroście spłaszczeniu, lecz wzrasta coraz bardziej stromo. Odnoszę wrażenie, że niezależnie od profesjonalizmu ludzi badających informacje nie jesteśmy w stanie ogarnąć całości i nie mamy na dobrą sprawę pojęcia o tym, czym dysponujemy. Tego zaś, czym dysponujemy, z chwili na chwilę jest coraz więcej. By rzecz przełożyć na codzienne doświadczenie, można powiedzieć, że mamy w kieszeniach narzędzie – w istocie stanowiące już niemal dodatkowy organ – z którego możliwości nie jesteśmy w stanie w pełni korzystać. Takim narzędziem jest telefon komórkowy, w dodatku nieustannie ewoluujący – a wszak jeszcze niedawno nosiliśmy go w osobnych pojemnikach, gdyż miał wielkość cegłówki.
Mam nieodparte wrażenie, że znaleźliśmy się w sytuacji ucznia czarnoksiężnika, który co prawda odkrył sposób na uruchomienie ukrytych mocy, lecz po ich wprawieniu w ruch nie potrafi nad nimi zapanować. Póki co, więcej z tego korzyści niż szkód, ale być może jednak przyjdzie za to słono zapłacić, a nawet nie umiemy sobie wyobrazić wysokości rachunku. Ale być może wyjdziemy z tego cało, a nawet z zyskiem. Tak czy inaczej – to, co się w tej sferze dzieje, jest fascynujące i warto nadal podejmować ryzyko rozwoju. Ale też warto w odpowiednich miejscach tego szlaku postawić duże tabliczki z napisem „DANGER!”. Takie tabliczki nie zabraniają przejścia, lecz nakłaniają do ostrożności. Problem w tym, że najdalej pójdą ci, którzy mają skłonność do rozwiązywania węzłów gordyjskich metodą Aleksandra Wielkiego. Pamiętać jednak warto, że co prawda zdobył on wiele, lecz był to sukces nietrwały.
Wróć