Leszek Szaruga
Historia dzieje się w każdej chwili. Jednym z jej przejawów, najbardziej jak dotąd dojmujących, są wojny i gdy uświadomiłem sobie, że w każdym momencie mojego życia, każdego dnia i każdej godziny, a powoli dobiegam już osiemdziesiątki, gdzieś na świecie toczyły się mniej lub bardziej krwawe starcia, zdałem sobie sprawę z tego, że żyjąc tu i teraz, w środku Europy, należę do pokolenia, któremu, jak niewielu przedtem, dane jest egzystować bez bezpośredniego uczestnictwa w tych zmaganiach. W najnowszej historii – licząc w to wiek XIX i XX oraz już niemal ćwiartkę XXI – na tym obszarze najdłuższym okresem pokoju przed rokiem 1939 było ledwo niecałe półwiecze dzielące wojnę prusko-francuską z roku 1870 od wybuchu I wojny światowej w roku 1914. Co było później – wiadomo: bieg wypadków zdawał się w pełni potwierdzać tezę generała Carla von Clausewitza wyłożoną w książce O wojnie, że wojna jest kontynuacją polityki innymi środkami.
Polityki, jak się zdaje, wyeliminować z naszego życia się nie da, choć oczywiście nie brak osób od wszelkiej polityki się odżegnujących, a nawet dążących do tego, by całkowicie się od jej działań odizolować. Nad tym, czy da się wyeliminować wojnę, od wieków zastanawiają się najpotężniejsze umysły, by wspomnieć jedynie dzieło Immanuela Kanta O wiecznym pokoju. Ale dopiero dramatyczne doświadczenie II wojny światowej skłoniło polityków europejskich do poszukiwania sposobów takiego uprawiania swej aktywności, by wojnę uniemożliwić. Stąd też narodziła się idea próby wypraktykowania możliwości zjednoczenia podzielonego dotąd kontynentu, pomysł zresztą nienowy, ale niewprowadzany w życie. Dopiero utworzenie w roku 1951 obejmującej sześć państw Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali stało się wstępem do eksperymentu budowy kontynentalnej wspólnoty. Uzyskiwanie konsensu w spornych kwestiach nie jest co prawda sprawą prostą, lecz z biegiem czasu, postępując od kryzysu do kryzysu, wspólnota ta nie tylko się rozszerzała, ale i umacniała, obejmując obecnie 27 krajów, w tym w strefie Schengen 23. Nie znaczy to, że wspomniany eksperyment nie jest zagrożony katastrofą, niemniej, jak dotąd, udało się tej części Europy uniknąć wojny i od lat 78 zachować pokój. Tak długo pokoju na tych terytoriach nie było nigdy, co już samo w sobie wydaje się istotną wartością, ale nie znaczy to, że ten stan rzeczy nie ulegnie w nawet dającej się przewidzieć przyszłości zmianie: Rosja nie śpi, a wręcz przeciwnie – pragnie odbudować swą imperialną potęgę, zaś wartości liberalnej demokracji dla wielu krajów, w szczególności dla ich elit, stanowią zagrożenie i z zasadniczych powodów są nie do przyjęcia.
Karol Marks, zgodnie z panującą w XIX stuleciu tendencją do „unaukowienia” wiedzy, wymyślił istnienie czegoś takiego, jak „prawa historii”, od których zresztą marksistowscy historycy znajdowali mnóstwo „wyjątków”. Tyle że żywioł dziejów jest nieprzewidywalny i zależny od zgoła niespodziewanych przypadków: od czyjegoś ataku złości czy od wybuchu wulkanu. Tak też i nie ma żadnych podstaw, by zakładać, iż konstruowanie przez polityków sojuszy bądź międzynarodowych wspólnot podlegało jakimś prawidłowościom czy wzorcom. Jak pisała Szymborska, „nic dwa razy się nie zdarza”, każde wydarzenie to próba, która nie doczeka się nawet premiery. Tak też jest i w przypadku rozbudowywania Unii Europejskiej – to jest proces, swego rodzaju work in progress, który podlega ciągłej zmianie, zaś skutki tych zmian są tylko w przybliżeniu przewidywalne. Jak zawsze w wypadku zwiększania liczby uczestników gry relacje między nimi kształtują się wciąż na nowo, zaś niedawni sojusznicy mogą się okazać w ich efekcie przeciwnikami, tu nie ma żadnych prawidłowości.
W istocie jesteśmy skazani na działania, które określa niemiecki termin Realpolitik, choć często takie postępowanie budzi moralne zastrzeżenia. I tu rodzi się problem, którego nie udało się nikomu sensownie rozstrzygnąć – chodzi o współzależności między moralnością i działalnością polityczną. Do znudzenia powtarzana jest teza, że tych dwóch porządków nie należy ze sobą mieszać, że polityka z moralnością nie ma nic wspólnego itp. No dobrze, ale z drugiej strony właśnie moralny wymiar takich ruchów jak walka non violence, powstanie Gandhiego czy eksplozja „Solidarności” nie dość, że wykazywały możliwość urzeczywistnienia celów politycznych w drodze rozstrzygnięć pokojowych, to jednocześnie pociągały właśnie swym wymiarem etycznym i potwierdzały, że człowieczeństwo polega raczej na dialogu niż na narzucanych monologach. W jednym z esejów Octavio Paz, opisując ruchy „pokolenia ‘68” stwierdzał, że cechowała je naiwność. Być może, ale wciąż warto chyba, choćby dla zasady, przywoływać hasło Paryskiego Maja: „Bądźmy realistami, żądajmy niemożliwego”. Może właśnie na tym polega zdolność ludzi do budowania, mimo różnych konwulsji, family of man, od Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela poczynając.
Wróć