Magdalena Bajer
12 października 2022 roku doktor socjologii z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN Anna Wylegała odebrała nagrodę im. Tomasza Strzembosza, ufundowaną przez fundację jego imienia, założoną przez dzieci wybitnego historyka współczesności, za książkę Był dwór, nie ma dworu. Reforma rolna w Polsce.
Należę do świadków historii, tj. pokolenia, które przeżyło reformę rolną w wieku, kiedy chłonie się wydarzenia znaczące, a zachodzące w bliskim otoczeniu, jakim jest kraj ojczysty. Mimo to lektura odkrywała mi rzeczy nowe i wywoływała refleksje ogólniejszej natury.
Autorka raz tylko, dość lakonicznie stwierdza, że zaaplikowana po wojnie przez narzucone Polsce władze parcelacja majątków ziemskich daje się w skutkach porównać ze zniesieniem pańszczyzny. Skutki społeczne zniknięcia z krajobrazu wsi dworów są chyba znaczniejsze i trwalsze, bowiem po reformie rolnej przestała istnieć wpływowa klasa (pozostając przy zakwestionowanej nazwie), nie mając sukcesorów w pełnieniu zadań wobec oświaty i kultury, wobec, najogólniej mówiąc, postępu cywilizacyjnego.
O wartości merytorycznej, tj. walorach naukowych książki Anny Wylegały, napisano już trochę, a zapewne powstanie jeszcze sporo recenzji – pozytywnych, jak mniemam, bo książka nie budzi wątpliwości, a wywołuje uznanie. Podzielę się uwagami o jej formie, próbując dowieść jej nowatorskiej przynależności do wymienionego wyżej gatunku, niemieszczącego dotąd publikacji naukowych.
Reportaż, uważany za szlachetny gatunek dziennikarstwa, ma wymagane cechy, nie zawsze obecne w komplecie, lecz oczekiwane w takiej obecności, która pozwoli utwór nazywać reportażem. Wymienię główne cechy, tj.: obecność nazwanego bohatera – jednostkowego lub zbiorowego (w drugim przypadku z wyraźnymi granicami), osobiste świadectwo, tzn. opisanie bezpośredniego kontaktu reportera z bohaterem i przekazanie odbiorcom relacji bohatera w miejsce autorskiego opisu zdarzeń bądź przeżyć. Przekaz ten obowiązuje ścisłość faktograficzna, polegająca na tym, że bohater może puszczać wodze wyobraźni, a reporterowi tego nie wolno, musi się trzymać sytuacji, przez co mieści się w opowieści, której słucha. To warunek podstawowy – nie ma reportażu powstałego z przeczytanych książek albo cudzych opowieści, choćby najudatniej spisanych. Sposób spełnienia tych wymagań stanowi o wartości reportażu i w oczywisty sposób wpływa na jego odbiór.
Publikacje naukowe podlegają innym rygorom. Oczekujemy od nich pełnej wiarygodności, co nie przeszkadza, by zawierały stwierdzenia polemiczne, zawsze ujawnione uczciwie, czyli z argumentami strony przeciwnej, z rewerencją. Przywykliśmy, jak myślę, do tego, że prace naukowe, jeśli dostępne wykształconym laikom, zawierają nieuchronne uproszczenia, których granice znają autorzy baczący, by owe uproszczenia nie fałszowały głoszonych tez i wniosków. Zwykle uprzedzają o tym we wstępie do pracy, która też zawsze opatrzona jest przypisami wskazującymi źródła wiadomości przytaczanych na jej stronach, objaśniającymi kontekst i antecedencje.
Można się zastanawiać, dlaczego w piśmiennictwie naukowym miałby się pojawić nowy rodzaj prezentacji zagadnień, który na wstępie określiłam mianem reportażu naukowego. Można też pytać, w jakim stopniu świadomie odwołała się doń autorka książki Był dwór, nie ma dworu. Może kiedyś zdarzy mi się ją o to zapytać. Tymczasem przytoczę wyznanie z zamykającej książkę „Noty metodologicznej”: „Moją podstawową zasadą było traktowanie priorytetowo źródeł o charakterze narracyjnym – przede wszystkim dokumentów osobistych z epoki, ale również powstających później oraz współcześnie wywołanych. Uznawszy, że w tego typu źródłach najpewniej znajdę informacje dotyczące subiektywnych aspektów interesujących mnie zjawisk, zaczęłam od szerokiej kwerendy w dokumentach osobistych opisujących sytuację w zachodnich dystryktach Generalnego Gubernatorstwa, czyli na tym obszarze II Rzeczypospolitej, na którym ziemiaństwo w większości utrzymało swój stan posiadania do końca wojny”. Mamy pośrednie przyznanie się do podejścia reporterskiego, przynajmniej w kategoryzowaniu oraz wyborze źródeł.
I próbka rezultatu takiego podejścia, nieco dłuższa, żeby przekonać: „W Pławowicach losy majątku Morstinów ważyły się długo, bo wielu było zainteresowanych: chłopi chcieli ziemię rozparcelować, powiatowy urząd ziemski – zachować ją na majątek państwowy, trzecim graczem był zaś Związek Literatów Polskich, któremu Ludwik Hieronim Morstin przed wyjazdem przekazał pałac na dom pracy twórczej. Sławomir Lenartowicz, który pod koniec lutego 1945 roku został komisarzem majątku z ramienia PUZ, wspomina, że w kilka tygodni potem, w kwietniu, do wsi przybył »pełnomocnik do spraw parcelacji«: We wsi zawrzało jak w ulu. Ruchu takiego nie widziałem nigdy, chyba przy pożarze. Baby nawoływały mężów i synów. Psy szczekały w całej wiosce. Harmider jak na odpuście. Wezwano i mnie do pełnomocnika, poszedłem. Pełnomocnik był bardzo energicznym człowiekiem – w chwili, gdy starałem się przecisnąć przez drzwi, wyrzucił za nie wszystkie niewiasty, pozwalając pozostać jedynie fornalom i tym kobietom, które z racji wdowieństwa mogły rościć pretensje o ziemię (…) Okazało się, że służba liczyła na wycięcie starych drzew w parku na budowę budynków dla siebie. Pan pełnomocnik uciszył tumult kilkukrotnym stuknięciem lufy pistoletu o stół i oświadczył krótko: Fornale dostaną po 5 hektarów ziemi, a paru gospodarzy ze wsi tyle, żeby wyrównali swe upełnorolnienie również do 5 hektarów. Reszta zostaje jako majątek państwowy dla produkcji paszy dla ryb, a stawy będą należały do majątku”.
Bardzo ważnym walorem książki, którą nazywam reportażem naukowym, jest przedłużenie narracji do czasów współczesnych, o ile wiem wyjątkowe w pracach poświęconych reformie rolnej. W tych dalszych rozdziałach również mamy cechy reportażu, ale tam przede wszystkim skupia uwagę wiedza na temat zasadniczo odmienionego losu potomków warstwy, która w nieodległej przeszłości odgrywała nie najmniejszą rolę w rozwoju kultury i doskonaleniu rozmaitych aspektów życia społecznego.
Reporterskie zapisy badaczki, jeśli wolno tak je określić, pokazują ex post, przez co może bardziej wiarygodnie, ocenę byłych dziedziców. Wspominają ich dzisiaj wnuki mieszkańców czworaków i przenoszą w teraźniejszość dziedziczone oceny. Z tych zapisanych w książce wspomnień czytelnik dowiaduje się na ogół dopiero teraz, że w bliższym i dalszym otoczeniu dworu bacznie oceniano dziedzica i te oceny przetrwały w pamięci, umocnione wspominaniem z jednej strony przysług świadczonych przez ziemian poddanym – uczenie dzieci, pomoc w chorobie – a z drugiej tego, jak wielu poddanych jeździło do miasta, gdzie wygnani z dworów właściciele zamieszkali. Z paczkami potrzebnej, zwłaszcza w początkowym okresie po parcelacji, żywności.
W reporterskich materiałach, gromadzonych poprzez wywiady wśród mieszkańców przydworskich wsi, powtarza się warunek owych późniejszych, po wywłaszczeniu, kontaktów: Jeśli dziedzic był dobry. Spora liczba zarejestrowanych kontaktów pozwala myśleć, że dobry był niejeden dziedzic, albo inaczej, że zdecydowanie niedobry, darzony powszechną niechęcią zdarzał się nie bardzo często. To każe rewidować relacje oficjalne towarzyszące reformie rolnej, dzisiaj zresztą już wywietrzałe, znane historykom. Książka Anny Wylegały odkłamuje je, a przede wszystkim pozwala poznać projekt społeczny powojennej socjalistycznej władzy, realizujący postulat społecznej sprawiedliwości w warunkach narzuconych przez ideologię, zatem z krzywdami po obu stronach.
Opowieść o tym, co działo się z bohaterami tego projektu po zakończeniu parcelacji, ma cechy reportażu naukowego i klasycznej naukowej publikacji. Pierwsze czynią lekturę bardziej atrakcyjną dla czytelnika niespecjalisty. Ani socjologa, ani historyka. Drugie zapewniają wiarygodność i wskazują (przypisy, nota końcowa) drogi poszukiwania bogatszej wiedzy o poruszonym temacie.
Na koniec uwaga nieco bardziej praktyczna. Przeżywamy „powrót do korzeni”, niezależnie od tego, czy korzenie były bogatsze, czy skromniejsze. Towarzyszy temu nieuchronnie skłonność do mitologizowania, sama w sobie nieszkodliwa albo mało szkodliwa. Anna Wylegała pokazuje w reporterskich wywiadach, że zasobność rodzinnej, środowiskowej czy nawet społecznej przeszłości jest bogata, kiedy eksplorujemy ją z pragnieniem odkrycia prawdy o przeszłości, bez uprzednio przyjętych założeń. Historykom, którzy zechcą opisywać nasze czasy, można, jak myślę, polecić reportaż naukowy, który – zda się – narodził się właśnie, a prawdopodobnie będzie się rozwijać i doskonalić, nie mieszając ze sobą form tradycyjnych, lecz tworząc ich syntezę.
Anna Wylegała, Był dwór, nie ma dworu. Reforma rolna w Polsce, Wydawnictwo Czarne, Warszawa 2022.