Piotr Hübner
Pierwszy Kongres Nauki Polskiej, Galeria Sztuki Socrealistycznej, Muzeum Zamoyskich w Kozłówce. Fot. Stefan Ciechan
Podjęcie prac nad doktoratem wypełniało zadanie życiowe związane z pracą badawczą. Nie mogło jednak zapewnić środków na utrzymanie, choćby na pokrycie doraźnych kosztów. Nie byłem abnegatem, chciałem wyglądać „przyzwoicie”, zwłaszcza w szkole, gdzie wszyscy patrzą na nauczyciela. Prowadziłem zajęcia dzienne oraz wieczorowe, co wypełniało wszystkie miesiące dydaktyczne i pozostawiało niewiele czasu na archiwa. Po roku uzyskałem dyplom Studium Pedagogicznego – z wyróżnieniem. Napisałem pracę dyplomową na temat zasad nauczania, dodając nową zasadę do tradycyjnego katalogu. Więcej zyskałem poprzez praktykę dydaktyczną i wychowawczą. Jeśli miałem być „prywatnym uczonym”, to musiałem odejść ze szkoły i znaleźć doraźne zatrudnienie w instytucji naukowej. Wobec uniwersyteckiego „wilczego biletu” pozostawała tylko możliwość pracy w Polskiej Akademii Nauk. Władze łaskawie dopuszczały opozycjonistów do pracy w PAN, dysponując kontrolą zadań badawczych w cyklu rocznym. Złożenie jednego artykułu pod koniec roku nie było trudnym zadaniem. Korzystny był brak dyscypliny pracy, ponieważ w Pałacu Staszica ilość zatrudnionych znacznie przekraczała normy powierzchni przypadające na pracownika.
Największe możliwości zatrudnienia po moich studiach dawał Instytut Nauk Prawnych PAN. Pierwszą z propozycji, jaką życzliwie do mnie skierowano, była specjalizacja w aspektach prawnych systemu kontraktacji trzody chlewnej. Bardziej sensowne było zatrudnienie w Pracowni Badań Rad Narodowych. Badaniami kierował ówczesny minister sprawiedliwości, prof. UW Sylwester Zawadzki. Karierę zawdzięczał działalności w studenckim ruchu młodzieżowym. Zatrudnił się początkowo w Instytucie Kształcenia Kadr Naukowych przy KC PZPR. Gdy przechodził proces „uzwyczajnienia” (nadanie tytułu profesora), przyszedł w przeddzień do prof. Leśnodorskiego na tradycyjną rozmowę z promotorem wniosku w Senacie UW. Zdumienie prof. Leśnodorskiego nie miało granic: promowany przydźwigał walizkę wypełnioną nadbitkami, broszurami oraz wycinkami prasowymi. Zawadzki starał się wyglądać i wypowiadać jak profesor. Zanim podjął rozmowę domową, „kazał na siebie czekać”. Rozmawiając – i wykładając – zdejmował z namaszczeniem okulary, by po chwili założyć je z poważną miną. Do kierowania Pracownią zatrudnił żonę, zabieganą kobiecinę, też „partyjną”.
W Instytucie Nauk Prawnych PAN pracowałem od 1 kwietnia do 31 grudnia 1972 roku. Obok mnie zatrudniano podobnego zesłańca, bliskiego habilitacji Winicjusza Narojka. Głównym zadaniem Pracowni była ówcześnie organizacja konferencji polsko-radzieckiej w Pałacu Radziejowickim. Naraziłem na kłopoty Winicjusza, ponieważ odmówiłem zakupu skrzynki wódki (rachunek opiewać miał „kwiaty”). Podczas konferencji szokiem była dyspozycja, by przerwać obiad i wrócić na chwilę na salę obrad – oficjalny fotograf CAF przyjechał „tylko na chwilę”. Opublikowana w prasie fotografia wypadła okazale.
Prof. Zawadzki zlecił mi napisanie artykułu „metodologicznego”. Odkryłem systemowy brak więzi poziomych między radami tego samego szczebla. Dominowały więzi pionowe, a w praktyce biurokracja ministerialna. Artykuł nie został skierowany do druku. Poznałem jednak smak truskawek ze śmietaną w środku zimy – podczas obiadu w Urzędzie Rady Ministrów. Prof. Zawadzki nie mógł zaaprobować mojej odmowy „zredagowania” artykułu o prawie finansowym nadesłanego przez Natalię Gail z Uniwersytetu Łódzkiego. Miałem skrócić tekst z 40 do 20 stron. Prof. Zawadzki sądził, że jestem całkowicie od niego uzależniony, tymczasem praca w Instytucie Nauk Prawnych nie spełniała moich oczekiwań. W opinii Zawadzki napisał, iż przez parę miesięcy „nic nie zrobiłem” (a przygotowałem doktorat i dwie recenzje). Nawet dyrekcja Instytutu uznała, że opinia była niesprawiedliwa – po dwóch miesiącach, kiedy nie miałem pracy, sporządziła własną opinię.
Czekałem na etat w Pracowni Epistemologicznej Zakładu Prakseologii PAN. Klimat w tej placówce był dla mnie korzystny. Ikoną był Tadeusz Kotarbiński. Zakładem kierował umocowany partyjnie Wojciech Gasparski. Pracownią zawiadywała Elżbieta Neyman. Pozostawiła mi całkowitą swobodę badawczą, a nawet znalazła mieszkanie do wynajęcia. Pasjonatką naukometrii była w Pracowni Maria Nowakowska. Przekładała dane jakościowe na skale ilościowe, by umożliwić łączną ocenę systemu wartości badacza. W moim przypadku ustaliła, że mam szansę osiągnąć godność prezesa Akademii. Taki wynik analizy nie wskazywał, by teoria Marysi była bezdyskusyjnie poprawna: nie uwzględniała realiów politycznych i czynnika ideologicznego w naszym systemie.
W tym czasie nawiązałem współpracę z Sekcją Socjologii Nauki Polskiego Towarzystwa Socjologicznego, kierowaną przez Janusza Goćkowskiego. Organizował konferencje w ośrodkach PAN – dawnych pałacach oraz w Karpaczu, gdzie Politechnika Wrocławska dysponowała małym ośrodkiem. Uczestnicy obrad mieli kłopot z wyborem: uciekać w góry czy całodziennie słuchać referatów. Tak czy tak formowało się rozległe dyscyplinowo grono amatorów naukoznawstwa. Wśród nich jedynie historycy nauki mieli dobrze zdefiniowane wymogi warsztatowe.
Dzięki sugestii prof. Leśnodorskiego wydobyłem z tematu „Polityka naukowa w Polsce 1944-1953” zagadnienie natury organizacyjnej. Już temat pracy magisterskiej, nietypowy jak na Wydział Prawa i Administracji, był dość odległy od zapisów normatywnych: „Organizacja życia artystycznego w Królestwie Polskim (1864-1890)”. Prof. Leśnodorski uznał, że zebrałem wystarczający materiał do pracy doktorskiej Pierwszy Kongres Nauki Polskiej jako forma realizacji założeń polityki naukowej Państwa Ludowego. W rozmowie z Eugenią Krassowską oraz w archiwaliach znalazłem potwierdzenie tezy, że nie spektakularna „Sesja Kongresu”, a prace przygotowawcze (1949-1951) były istotą działań decydentów. PPS dostrzegał w Kongresie szansę na demokratyczną przebudowę nauki. Jednak dla władz Polskiej Partii Robotniczej pomysł Jerzego Borejszy, by zorganizować imprezę propagandową, wydał się bardziej przydatny. Do tego skrycie planowano przebudowę świadomości uczonych poprzez totalitarne przejęcie konferencji i publikacji naukowych. Sesja Kongresu dała okazję do oficjalnego powołania państwowej instytucji wzorowanej na systemie sowieckim w postaci Polskiej Akademii Nauk. Przy okazji zlikwidowano Polską Akademię Umiejętności i Towarzystwo Naukowe Warszawskie.
Praca doktorska miała bezdyskusyjny wymiar źródłowy, nie wkraczałem w problemy ideologiczne, chociaż pośrednio to o nich świadczył Kongres. Obrona odbyła się 20 czerwca 1973 roku w Sali Lustrzanej Pałacu Staszica. Recenzentami byli Bogdan Suchodolski oraz krytyczny wobec stalinizmu, ale wysoko umocowany w PZPR socjolog Władysław Markiewicz. Podczas obrony opiekun ideologiczny historyków nauki Eugeniusz Olszewski stwierdził, że do pracy dobrałem specjalnie „kwiatki”. Odpowiedziałem: „to była cała łąka”. Olszewski złożył partyjną skargę do KC PZPR. W efekcie skierowano tekst przygotowany do druku w planie wydawniczym PAN do recenzji w Wydziale Nauki KC PZPR. Cenzor Stanisław Czajka zablokował druk w Ossolineum, ponieważ praca „nie spełniała wymogów metodologii marksistowskiej”. Po paru latach dowiedziałem się, że nie chodziło o szczegółowe sformułowania, a oceniano w całości, czy można ujawniać publicznie taki obraz stalinizmu, czy też nie. Szczególnie drażliwym problemem było uprzedmiotowienie ludzi nauki, a w praktyce – zagłada nauki akademickiej. W języku partyjnym uczeni byli „kułakami nauki”, żyjącymi w „rezerwacie przeszłości”, jaką była Polska Akademia Umiejętności. O blokadzie druku nikt mnie nie poinformował, tym bardziej o tajnym uzasadnieniu. Wszystko to nie zniechęciło mnie, a odwrotnie: zachęciło do kontynuowania badań systemu polityki naukowej w Polsce. Doszedłem do wniosku, że badając lata 1944-1953 muszę uwzględniać także obraz dziedzictwa przedwojennej nauki akademickiej, przekazywany drogą tradycji. W okresie powojennym odbudowywano naukę na przedwojennych fundamentach wbrew oczekiwaniom władz komunistycznych. Zwalczały one idee nauki, takie jak autonomia organizacyjna uczelni czy wolność wypowiedzi i publikacji naukowych. W obrazie działań decydentów na pierwszym planie występowało zjawisko instytucjonalizacji nauki, do czego przyczyniały się procesy podejmowania decyzji przez organy biurokratyczne.
Gdy zachwiały się podstawy systemu władzy komunistycznej, złożyłem w 1980 roku wniosek do Komisji do spraw Odwołań od Krzywdzących Decyzji, powołanej w PAN. Kierowała nią prof. Zofia Kielan-Jaworowska. Komisja ustaliła, że obok mojego doktoratu krzywda dotknęła także autora pracy o stosunkach polsko-czeskich po II wojnie światowej. Było to pewnym zaskoczeniem, ponieważ liczono się z większą ilością prac pisanych „do szuflady”. Okazało się, że z udziałem promotorów i redaktorów czasopism naukowych powstał system „przedcenzuralnego zniechęcania” potencjalnych autorów. Mało kto ryzykował podjęcie „trefnych” zagadnień. Nie ma wątpliwości, że tematem numer jeden był wśród nich stalinizm. Po dwóch latach doktorat wydrukowano w Ossolineum bez ingerencji w treść, usunięto jednak notę autora o zatrzymaniu pracy w wydawnictwie przez dziesięć lat. Redaktorka przyznała, że pełniła tę funkcję również przed dziesięciu laty, działała wtedy w myśl dyrektyw partyjnych, ale teraz była w „Solidarności”.
Wróć