logo
FA 1/2021 wojna kulturowa

Łukasz Jach, Marcin Moroń

Wojna kulturowa? Dziękuję, nie biorę…

Wojna kulturowa? Dziękuję, nie biorę… 1

Rys. Sławomir Makal

Może to pora na powrót do pryncypiów i ustalenia reguł konfliktu? Co do czego się zgadzamy? Co rzeczywiście leży u podstaw idei Uniwersytetu? Mówiąc wprost: jaka jest jego specyficzna kultura? Być może w miejsce wojny kulturowej w środowisku akademickim potrzebujemy obecnie skupienia uwagi na aspektach definiujących samą kulturę Uniwersytetu?

Przedstawiciele nauk społecznych proszeni przez dziennikarzy o rozstrzygające komentarze bardzo rzadko mają komfort udzielenia zupełnie jednoznacznej odpowiedzi w tych czy innych kwestiach. Pytanie o potrzebę wojny kulturowej w środowisku akademickim nie należy jednak do tej kategorii, a odpowiedź to krótkie i zdecydowane: nie. A dlaczego nie? W tym miejscu można przytoczyć zarówno psychologiczne, jak i społeczne argumenty.

Porządkująca metafora czy ryzykowna rama poznawcza?

Jedno z ćwiczeń wykorzystywanych podczas treningów kreatywnego myślenia polega na motywowaniu ludzi do poszukiwania sensu w zbitkach słów mających na pierwszy rzut oka niewiele ze sobą wspólnego. Zbitkach takich, jak choćby „poduszka muzyczna” czy „termometr odpowiedzialności”. Z początku zdezorientowani, po chwili uczestnicy zaczynają tworzyć kolejne pomysły na rozszyfrowanie znaczenia zaproponowanego terminu, a niedługo później idzie im to już zwykle tak sprawnie, jakby analizowane połączenie słów istniało od dawna. Patrząc na ten twórczy proces z boku, można zauważyć, że rozwinięte interpretacje wymagają sięgnięcia po dodatkowe pojęcia należące do tej samej sieci semantycznej. A zatem „poduszkę muzyczną” można ujmować jako jeden z elementów „pościeli sztuki”, a w ramach działania „termometru odpowiedzialności” poszukiwać punktów przechodzenia odpowiedzialności w stan „wrzenia” czy „skraplania”.

Podobnej sytuacji można spodziewać się podczas rozważań dotyczących potrzeby prowadzenia w środowisku akademickim wojny kulturowej. Bez względu na to, czy o „wojnie” myśli się w kategoriach dosłownych, czy też metaforycznych, pojęcie to z góry podpowiada nam określone ramy interpretacyjne sytuacji, czyli swego rodzaju filtr widzenia otaczającej rzeczywistości. Ludzie dookoła stają się „sojusznikami” lub „wrogami”, poszczególne interakcje zaczynają być określane jako „bitwy”, których celem jest „atak” lub „obrona”, a ostatecznym celem działania staje się „zwycięstwo” własne i doprowadzenie do „klęski strony przeciwnej”.

Wprowadzenie nomenklatury wojennej do określania sposobu prowadzenia dyskusji lub rozwiązywania konfliktu ma konsekwencje. Z jednej strony upraszcza i dokładnie dookreśla sytuację. To, co wcześniej było niejednoznaczne, w subiektywnym poczuciu staje się nagle przewidywalne i zrozumiałe. Dotychczas jedynie „wyczuwane podskórnie” podziały we własnym środowisku stają się bardziej dosłowne, zaś zakres środków możliwych do użycia w konfrontacji z przedstawicielami „odmiennej” opcji właściwie sam się narzuca. Z drugiej strony przyjęta rama interpretacyjna sama może tworzyć rzeczywistość podziału i konfliktu. „Tej wojny nie można przegrać”. „Bój to będzie ostatni”, „Trzeba wyjść z twarzą z potyczki”, „Z tarczą albo na tarczy”, „Nie wolno cofnąć się ani na krok” – uruchomione mechanizmy wrogich interpretacji niejako samoistnie wymuszają coraz bardziej wyrazistą retorykę, graniczącą nieraz z agresją. Arlin Benjamin i Brad Bushman pokazali, że wykryty w latach sześćdziesiątych tzw. efekt broni współcześnie nie tylko nie traci na sile, ale – przy zwiększającym się prawdopodobieństwie ekspozycji ludzi na widok pistoletu, karabinu czy broni białej – nadal aktywizuje gniewne myśli i motywuje do wzrostu zachowań agresywnych.

Mówi się, że pojawiający się na początku filmu rewolwer niechybnie wypali w którejś z późniejszych scen. Podobnie wprowadzenie etykiety „wojna” na określenie pojawiającego się konfliktu z dużym prawdopodobieństwem może zaowocować, także w środowisku akademickim, zjawiskami psychologicznymi, społecznymi i kulturowymi, które można określić jako „szkody wojenne”. Będą zatem pobici i ranni, w zbiorowej pamięci przetrwają wspomnienia o wojennych zbrodniach, resentymenty, emocje zbiorowe… Bertjan Doosje i współpracownicy pod koniec lat dziewięćdziesiątych opisali koncepcję poczucia winy wynikającego z utożsamienia się z grupą, która popełniła wykroczenia. W kolejnych dekadach psychologowie społeczni pokazali, że w podobny sposób odczuwany może być wstyd, ale i poczucie krzywdy czy żal. Przy silnej identyfikacji ze stronami konfliktu przetrwanie reminiscencji linii frontu w postaci emocji grupowych jest bardzo prawdopodobne. J. Christopher Cohrs i Sina Ibler pokazali, że poczucie realnego lub symbolicznego zagrożenia, które przypisywane jest działaniom innych osób, bywa najsilniejszym paliwem podziałów i autorytarnego identyfikowania się z „własną frakcją”. Udział emocji w procesach zniekształconego postrzegania międzygrupowego prowadzi w dalszej kolejności do aktywnych lub pasywnych prób szkodzenia „obcym”, w tym do dehumanizowania i dyskryminacji. W tym miejscu można spytać, czy emocje wyzwolone w przestrzeni akademickiej poprzez wprowadzenie do niej „wojennej” perspektywy pozwolą realizować zadania i cele społeczności akademickiej?

Między podziałem a poczuciem jedności…

O tym, jak łatwo do świata interakcji społecznych wprowadzić podział, świadczą choćby klasyczne badania Henriego Tajfela dotyczące kształtowania się poczucia przynależności grupowej. Wykazały one, że nawet bardzo losowe kryteria dające ludziom podstawy odróżniania „swoich” od „obcych” prowadzą do faworyzowania tych, których spostrzega się jako członków własnej grupy. Inne badania dotyczące mechanizmów spontanicznego kształtowania się grup na podstawie abstrakcyjnych kryteriów pokazały, że w podobny sposób pojawiać mogą się również kierowane pod adresem „obcych” uprzedzenia. Mina Cikara i współpracownicy wykazali natomiast, że sytuacja takiego podziału utrudnia przyjmowanie perspektywy i empatyzowanie z członkami „obcej” grupy, a nawet wywołuje paradoksalne efekty empatii, takie jak radość odczuwana z porażek obcych i ból w świetle ich sukcesów.

Próby wyjaśnienia wspomnianej łatwości w generowaniu podziałów podejmowane są między innymi na gruncie psychologii ewolucyjnej. Zdaniem Marka van Vugta i Justina H. Parka naszemu myśleniu tak łatwo wskakiwać na koalicyjno-odróżniające tory ze względu na wynikające z historii ludzkiego gatunku tendencje do spostrzegania rzeczywistości społecznej w kategoriach plemiennych. W różnych kontekstach życia codziennego tendencje te mogą okazywać się adaptacyjne, podobnie jak adaptacyjne mogą być myślenie heurystyczne czy różnego typu zniekształcenia poznawcze, także posiadające ewolucyjne korzenie. W tym kontekście rozwijana w swej nowożytnej postaci idea Uniwersytetu zdaje się być przedsięwzięciem podejmowanym pomimo – a może nawet wbrew – typowo ludzkim tendencjom spostrzegania świata, również w jego społecznym aspekcie. W uniwersytecie dąży się do poszukiwania prawdy, pomnażania wiedzy oraz kreowania warunków sprzyjających swobodnemu dialogowi i wymianie myśli. Dąży się również do zwiększania otwartości i ułatwiania asymilacji wszystkich tych, którzy mogą pozytywnie wpływać na realizowanie wymienionych wcześniej, podstawowych celów tej instytucji. W kontekście takim słabo sprawdza się mentalność plemienna, dążąca do kreowania łatwych, dychotomicznych podziałów, kurczowo skupiająca się na obronie interesów wąskiej grupy i z nieufnością patrząca na to, co odmienne lub po prostu nieznane. W akademicką wojnę kulturową zaproszenie mentalności plemiennej jest zaś wręcz programowo wpisane…

Kreacje wrogów

Opozycja retoryki wojennej i indukowanej przez nią wrogości wobec tych, którzy mają odmienny pogląd na tę czy inną sprawę, wobec idei Uniwersytetu jednoczącego zróżnicowane dyskursy i perspektywy sugeruje, że mobilizacja sił powinna nastąpić na innym froncie. Kim lub czym jest rzeczywisty „wróg” w tym boju? Czy jest nim ta lub inna grupa nacisku, frakcja polityczna, instytucja publiczna lub religijna wraz z jej zatwardziałymi, nieempatycznymi i zuchwałymi postawami? Wydaje się, że faktycznymi wrogami wszystkich uczestników sporu są tak naprawdę sztywność poznawcza, zbyt pospieszne przywiązywanie się do narracji mówiącej o konflikcie wartości oraz zamykanie się w uproszczeniach rodzących uprzedzenia.

Arie Kruglansky i inni badacze tak zwanego naiwnego poznania wskazali rolę potrzeby poznawczego domknięcia jako strategii selekcjonowania informacji w procesie wydawania sądów i podejmowania zachowań. Jej skutkiem nader często jest rozwijanie uprzedzeniowych struktur wyjaśniania rzeczywistości. Czasem jest to działanie skuteczne, na przykład gdy nie można czekać na rozstrzygnięcie i należy podjąć szybką decyzję. Ale czy zwykła presja czasowa jest trafnym kontekstem rozwoju sporu w obrębie instytucji uniwersytetu, dotąd opartej raczej na mechanizmach procesualności i systematycznego zmierzania do postulowanych celów?

Rozglądanie się za „wrogami”, lepiej zacząć więc od poszukiwania wewnętrznych, umysłowych „partyzantów”, którymi są uproszczenia, odrzucanie możliwości myślenia metaparadygmatycznego i systemowego czy też sprowadzanie złożonych konfliktów wartości i etyk do dosadnie brzmiących kilkuwyrazowych syntez. Na syntezy przychodzi czas, jeśli w ogóle przychodzi, po dyskursie. Rozpoczynanie od syntez już wstępnie oddala od siebie uczestników dyskusji, podczas gdy stabilnym, sprawdzonym rozwiązaniem, zwłaszcza w strukturach Uniwersytetu, jest spór oparty na przyjętych regułach. Rogger Fisher i William Ury już kilka dekad temu pokazywali rolę negocjacji opartych na zasadach i ich wyższość w odniesieniu do negocjacji siłowych. Może to pora na powrót do pryncypiów i ustalenia reguł konfliktu? Co do czego się zgadzamy? Co rzeczywiście leży u podstaw idei Uniwersytetu? Mówiąc wprost: jaka jest jego specyficzna kultura? Być może w miejsce wojny kulturowej w środowisku akademickim potrzebujemy obecnie skupienia uwagi na aspektach definiujących samą kulturę Uniwersytetu? To wyzwanie o wiele poważniejsze, bo wymaga nazywania i opisywania zjawisk, a nie tylko płynięcia z ich prądem. Dostrzegania złożoności i konsekwencji partykularnych rozstrzygnięć, a nie tylko operowania na kazusach. Choć i one nie mogą być lekceważone. Szerzej, pogodzenia nomotetyki z idiografią. To zwłaszcza w naukach społecznych spore wyzwanie.

Modelowanie na polu walki?

Albert Bandura, jeden z najsłynniejszych psychologów społecznych, ujawnił w swoich procedurach badawczych rolę modelowania jako jednej z najistotniejszych technik społecznego uczenia się. Jeśli ludzie Uniwersytetu mają nadal potencjał wzorów do naśladowania – a warto w tym miejscu dodać, że w rankingach zaufania społecznego raportowanych przez CBOS profesor uniwersytetu zajmował zwykle jedno z najwyższych miejsc – warto się zastanowić, w jakim konkretnie aspekcie naśladowanie to miałoby się odbywać. To zrozumiałe, że nie chodzi tu po prostu o treść przekonań, bo członkowie społeczności akademickiej mają zróżnicowane poglądy, w tym te o charakterze etycznym czy światopoglądowym.

Naśladować można jednak etos prowadzenia dysputy oraz wzorce umiarkowania i ostrożności wynikające ze świadomości postawy naukowca i ograniczeń stosowanych metod obserwowania i opisywania otaczającej rzeczywistości. Troska o kulturę Uniwersytetu może się więc przejawiać w wyrażaniu potrzeby dodefiniowania postaw tej instytucji względem sporów o charakterze etycznym. Chodzi tutaj między innymi o aspekt niemożności wydawania z pozycji wyłącznie naukowych dyrektyw o charakterze normatywnym, o umiejętność dostrzegania i respektowania ograniczeń swojego dyskursu oraz o perspektywę uzgodnień dyskursu naukowego z innymi dyskursami, między innymi religijnymi, prawnymi czy obyczajowymi. W istocie to także troska o zainteresowanie funkcjonującym w obrębie Uniwersytetu człowiekiem i złożonym światem jego indywidualnych doświadczeń, o którym wiemy, że jest pełen ambiwalencji i złudzeń na temat własnych procesów psychicznych.

„Ale to już było…”

Jest jeszcze jeden powód, dla którego nie warto patrzeć z entuzjazmem na możliwość wybuchu wojny kulturowej w obrębie środowiska akademickiego. Jest nim ostentacyjna wręcz i niepozostawiająca żadnych nadziei wtórność oczekiwań związanych z tego rodzaju konfliktami, połączona z podobnie wtórną ich płonnością. Wbrew temu, co obwieszczały przewidywania zawarte w dziełach romantyzmu, strofach rewolucyjnych pieśni czy też millenarystycznych proroctwach, takich jak choćby to wyrażone w pochodzącym z ostatniej dekady XX wieku tytule dzieła Koniec historii, doświadczenie pokazuje, że na końcu nawet najbardziej radykalnych konfliktów nie ma wcale złotego wieku stabilizacji, pokoju i konsensusu. Jest za to szara rzeczywistość, w której odnajdywać się muszą weterani konfliktów, nierzadko zmuszeni do poszukiwania modus vivendi z tymi, którzy przetrwali po drugiej stronie barykady.

W opublikowanym w 1929 roku wierszu zatytułowanym Do prostego człowieka Julian Tuwim przestrzegał, że faktyczne racje stojące za wywoływanymi konfliktami mogą być inne, niż te oficjalnie przedstawiane. Podobnie mogłoby być w przypadku „wojny kulturowej” prowadzonej w obrębie Uniwersytetu. Jak wskazuje Małgorzata Budyta-Budzyńska w swoim podręczniku na temat socjologii narodu i konfliktów etnicznych, źródła wewnętrznych sporów wynikają nie tylko z tak oczywistych przyczyn jak poczucie zagrożenia czy walka o symbole. Niekiedy stoją za nimi zachwiania zbiorowej tożsamości, dążenie do zmian systemowych, wyraźne różnice pomiędzy statusami członków danej społeczności, a nawet rzecz tak prozaiczna jak interes tej czy innej grupy, której łatwiej jest aktywizować zbiorowy potencjał z użyciem szumnych haseł. Zamiast więc na wstępie nazywać dowolny konflikt „wojną”, warto zacząć od „nazwania konfliktu”, czyli dokładniejszego doprecyzowania kwestii, których może on dotyczyć. Schemat mówiący, że „bohaterowie rodzą się na wojnie” zastępuje tu perspektywa dziecka z baśni Andersena, które jako pierwsze odważyło się powiedzieć prawdę na temat pewnego królewskiego stroju.

Na koniec warto jeszcze dodać, że dla tych, którym marzy się radykalny konflikt w obrębie społeczności akademickiej, od dawna nie było chyba lepszych warunków do działania niż obecnie. Wszak w rzeczywistości pandemicznej izolacji, w których rzadkością stały się kontakty twarzą w twarz, łatwiej rozwijać się bardziej skrajnemu, zdehumanizowanemu wizerunkowi ideologicznego adwersarza. Słabiej słyszalna może być również empatia skłaniająca do spostrzegania rzeczywistości w perspektywie innych ludzi, a przez to również utrudniająca ich krzywdzenie. Jak pokazuje Naomi Klein w książce Doktryna szoku, społeczności znajdujące się w stanie gwałtownych przemian są bardziej podatne na wprowadzanie zmian, na które członkowie tych społeczności nie zgodziliby się zapewne w innej sytuacji. Autorka pokazuje również, że przywracanie równowagi po takim szoku to długi i skomplikowany proces, w którym na nowo określany jest sens takich pojęć, jak na przykład zaufanie, otwartość czy nadzieja. To również stanowi koszt położony na szali prowadzonego konfliktu. Także i tego osadzonego w akademickim otoczeniu.

Dr Łukasz Jach i dr Marcin Moroń są psychologami pracującymi w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.

Wróć