Mariusz Karwowski
„Tylko zdrowy fizycznie i moralnie oraz wyrobiony intelektualnie obywatel może służyć Ojczyźnie i dążyć skutecznie do budowy Polski mocarstwowej” – przekonywały władze jednej z łódzkich fabryk. W innej równie stanowczo komunikowano, że na przyjęcie mogą liczyć jedynie „ludzie zdrowi, uprawiający sport, a już co najmniej gimnastykę”. U zarania niepodległości sport, nie tylko wśród proletariatu, miał do spełnienia szczególną rolę.
Prymat w powojennym organizowaniu tej sfery życia dzierżyła wprawdzie Galicja (to w Krakowie powstał jako pierwszy Polski Związek Lekkoatletyczny), za to Łódź miała swoją specyfikę. Wybitnie robotniczy charakter miasta nie wyjaśnia jeszcze wszystkiego. Był to przecież istny narodowościowy tygiel, w którym egzystowali obok siebie Niemcy, Żydzi i Polacy. Do tego ledwo co wyzwolono się spod rosyjskiego jarzma, które – jak wskazuje Piotr Kędzia – najmocniej ograniczało społeczno-kulturalną aktywność Polaków. Ich determinację w ciągłym poszukiwaniu czegoś, co stanowiłoby namiastkę utraconej państwowości, najlepiej obrazuje skala konspiracyjnych działań, wśród których manifestowanie patriotyzmu poprzez sport było jednym z ważniejszych tożsamościowych wentyli. Swoje korzenie w okresie zaborów odnajdywała spora część ze 150 funkcjonujących w międzywojniu stowarzyszeń. Autor – lekkoatleta, olimpijczyk z Aten i Pekinu, obecnie zatrudniony na Wydziale Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego – wyselekcjonował osiemnaście (tylko polskich), których działalność dalece wykraczała poza współzawodnictwo.
Zawiedzie się zatem ten, kto szuka tu wyników, tabel, rekordów… Kędzia świadomie stroni od tego, co stanowi sól sportu. Nad kronikarskie dokumentowanie osiągnięć przedkłada pomijaną zazwyczaj w kontekście tego typu organizacji sferę kształtowania osobowości. Kto wie, czy w odradzającym się państwie nie był to kluczowy aspekt działalności. Obok rozwijania tężyzny fizycznej krzewiono bowiem wartości patriotyczne, wpajano zasady współżycia, piętnowano oszustwo, jednym słowem wykuwano przyszłych obywateli. Stowarzyszenia zakładały biblioteki i czytelnie, prowadziły kursy, aranżowały pokazy filmowe, wieczorki muzyczne, urządzały pogadanki, przygotowywały przedstawienia teatralne, organizowały wycieczki turystyczne, a niektóre miały nawet swoje orkiestry… W ten sposób dość łatwo było nie tylko przyciągnąć narybek, ale też i kreować właściwe z punktu widzenia władz postawy prospołeczne. A stąd już tylko krok do indoktrynacji, w wyniku której stowarzyszenia stawały się niekiedy partyjnymi przybudówkami. Nie bez powodu TG Sokół utożsamiano z endecją, a RTS Widzew z obozem socjalistów. Wynikały z tego nie tylko korzyści wychowawcze, ale przede wszystkim finansowe. Można jedynie żałować, że ciekawie zapowiadający się tu i ówdzie wątek politycznej współzależności nie został w książce bardziej wyeksponowany.
Autor oddaje się za to studiowaniu statutów, pokazuje proces rejestracji stowarzyszeń, analizuje ich finansowe zaplecze. Nie zapomina o działaczach, którzy wykazywali się pedagogiczną żyłką i „nie ulegali przeświadczeniu, że to ćwiczenia fizyczne zapewniają pełnię oddziaływań wychowawczych”. Choć to monografia stricte naukowa, będąca zmodyfikowaną wersją doktoratu, można natrafić na smakowite historie, jak ta o przygotowaniu przez robotników terenu pod boisko piłkarskie czy odwołaniu meczu ŁKS z niemiecką drużyną w proteście przeciw prześladowaniu Żydów. Stanowiąc uzupełnienie nieco monotonnego, fragmentami dłużącego się faktograficznego zapisu, doskonale oddają ducha sportu, za jakim dziś można zatęsknić: łączącego, egalitarnego, solidarnego.
Mariusz Karwowski
Piotr KĘDZIA, Sport w Polsce międzywojennej. Działalność oświatowa stowarzyszeń sportowych w Łodzi, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2020.
Wróć