logo
FA 04/2020 Felietony

Piotr Müldner-Nieckowski

O dialogu w trudnych czasach

Ludzie, w których od lat z pogardą wmawiano mylenie się co do władzy, mają w komputerach setki tysięcy zrzutów ekranowych, filmów i zdjęć związanych z polityką. To straszny materiał, to dowody na zły stan zarządzania ludnością i państwem. Dla władz sprzed 2015 roku dane te wyglądają wręcz fatalnie. Żadne zaklęcia nie mogą faktów zmienić, ale trwa dziwaczna dyskusja, która ma to odczarować.

Nasuwa się potrzeba przypomnienia sobie, czym w ogóle jest dialog. Dialog to nie zawsze rozmowa różnych osób. Dialog bywa paradoksalnie „własnym ciągiem myślowym”. Seria pytań i odpowiedzi, prób dowodzenia i ustalania prawdziwości, a także wyciągania wniosków dla zagadnień kontekstowych. Jest to także sposób zapamiętywania myśli, informacji, analiz i syntez, kształtowania pamięci. W sumie chodzi o wytyczanie własnej drogi bycia na tym świecie z Polską włącznie. To chyba typ dialogu najważniejszy, główny.

Kiedy pojawia się dialog wieloosobowy, sprawy stają się trudniejsze. Działają zwodnicze czynniki psychologiczne. A to ktoś gubi zdolność dyskutowania, kiedy widzi przed sobą mikrofon na statywie. A to ktoś traktuje dyskusję jako zobowiązanie do nadinterpretacji ważności swojej osoby. A to zniewolenie przez grupę i cenzura środowiskowa wykręcają mózg pod groźbą ostracyzmu. A to następuje nagły zanik umiejętności dyskutowania celowego, takiego bez dygresji, męczących dywagacji, nieuprawnionego kojarzenia pojęć różnogatunkowych i zrywania szlaku tematycznego. Jest też stosowanie całego wachlarza chwytów erystycznych, z najczęstszym argumentem typu ad hominem, ad personam lub ad historiam.

Wobec dekoncentrujących uwag i śmieciowych wtrętów, nieistotnych, nieobciętych lub niepoprawnie obciętych parametrów, szczegółów, skojarzeń, jednostkowych (i tym samym nienaukowych) spostrzeżeń, wreszcie wobec odrywania wypowiedzi od kontekstu – nie ma jak się bronić. Doszło do tego, że ludzie z tak zwanej elity z zasady nie odpowiadają na pytania czy argumenty, ale uciekają z linii sensu. Coś stało się z ich inteligencją? Nie, to cwaniactwo (które nie licuje z ich pozycją społeczną). W ciemno wygłaszają drastyczne opinie i nie liczą się z ewentualnymi sprostowaniami, bo są bezpieczni: wypowiedzi takie giną w chaosie dezinformacji i rozmywają się pod wpływem następnych.

Do perfekcji dochodzi umiejętność wykręcania kota ogonem. Króluje Jego Wysokość Sofizmat wespół z księżną Amfibolią. Maleńkie dzieci to potrafią, ale profesor powinien się stosowania takich metod wystrzegać, bo myśląca młodzież przecież to wszystko dostrzega i mówi: „niech się wstydzi, kto nie widzi”. Niestety sporo przedstawicieli elit, profesorów, prezesów, laureatów nagród wypowiada się ostatnio w mediach na poziomie żenująco niskim. Mówią to, co każe przewodniczący lub były prezes danej partii. Partiom zabrakło bowiem ekspertów własnych, wypłukali się.

Eksperci popełniają przy tym fatalny a znany od wieków błąd, polegający na tym, że zamiast wprowadzać różne formy fałszu, po prostu żywcem kłamią. Ja wiem, fałsz jest czymś bardzo nagannym, ale ponieważ trudno udowodnić, że ktoś coś fałszuje, to takie działanie można byłoby od biedy zrozumieć (bez akceptacji treści i moralności). Natomiast kłamstwo zawsze łatwo udowodnić. Kłamczuchów nie rozumiem. A wielu woli kłamać, bo ich mózg sofistyką już się zmęczył. Takiemu nic nie wytłumaczysz, nie zmusisz go do powrotu do tematu ani do argumentacji opartej na faktach. Będzie brnął i się okopywał, wyrzucając z siebie coraz bardziej kompromitujące wypowiedzi, manipulacje i krańcowe inwektywy „ad Hitlerum”.

Dodatkowym kłopotem jest ogólny zanik autorytetów. Profesorowie opowiedzieli się głównie (nie wszyscy, rzecz jasna, ale samodzielnych jest dużo mniej) po jednej stronie sporu politycznego i ideologicznego. Ktoś, czyje zdanie ongiś było decydujące, raz czy dwa skłamał, i już nikt z jego głosem się nie liczy, nawet uwielbiana partia. Wtedy próba dochodzenia do prawdy przeistacza się w metodę wkręcania sobie samemu rzekomej wiedzy i nieprawdziwej analizy. Oto autor (obecnie: były autor-ytet) ukrywa przed sobą, że kłamie.

Niektórzy mylą myślenie z emocjami, albo odwrotnie, a przecież emocje wykazują wykrzywione podobieństwo do wadliwych myśli, są do nich podobne dzięki gwałtowności i nieuporządkowaniu.

Spontaniczne „myślenie w duchu” nie musi iść tą drogą. Zawsze, zanim podejmie się decyzję co do definicji, wniosków i doktryny, warto przećwiczyć wyszukiwanie własnych błędów rozumowania i stanąć po jasnej stronie mocy.

Chodzi tu między innymi o rewizję zakresu i słuszności użycia brzytwy Ockhama. Błąd w jej stosowaniu, szczególnie ten polegający na usuwaniu ważnych semantycznie kontekstów, powoduje takie zawężenie dowodzenia, że staje się ono przesmykiem między skałami, okienkiem w ścianie – bez opisu skał i ścian. Dyskutanci ostatnich lat chętnie okrawają zjawiska z odchyleń standardowych, czyli przypadków rzadkich i nietypowych, a w danej sytuacji właśnie decydujących. Szczególnie wtedy brak własnych mechanizmów kontrolnych myślenia powoduje dostosowywanie się do standardowych (tzw. środowiskowych albo dziedzinowych) modeli danego problemu oraz do nieuprawnionych przeświadczeń, co w dziedzinie jest możliwe, a co nie. Ten ostatni typ wadliwej standaryzacji wiedzy wykpił kiedyś Einstein, wygłaszając anegdotkę o młodzieńcu, który nie wiedział, że czegoś nie da się zrobić, i dlatego to zrobił.

e-mail: lpj@lpj.pl

Wróć