z prof. Adamem Myjakiem, rektorem ASP w Warszawie, rozmawia Krystyna Matuszewska
Jaka jest specyfika warszawskiej ASP w kontekście innych polskich uczelni artystycznych?
Jesteśmy największą uczelnią artystyczną w Polsce i zarówno akademia nasza, jak i krakowska, to są uczelnie klasyczne, długowieczne, z korzeniami sięgającymi nawet dwustu lat wstecz. W Warszawie już w XVIII wieku funkcjonowała Malarnia Królewska założona przez Marcello Bacciarellego – moglibyśmy powoływać się na to, że istniejemy ponad dwieście pięćdziesiąt lat. Potem pojawiły się Państwowe Wyższe Szkoły Sztuk Plastycznych we Wrocławiu ze szkłem i ceramiką, w Łodzi z tkaniną, dołączył Gdańsk, Poznań i uparli się, aby także nazywać się akademiami. Dziś poznańska szkoła zmieniła się w Uniwersytet Artystyczny. Ja powiedziałem, że absolutnie naszej nazwy nie będziemy zmieniać, bo jest to piękna tradycja. W ostatnich czasach narosło trochę wydziałów i kierunków artystycznych przyklejonych do różnych politechnik czy uniwersytetów, zaczęło się robić pewne zamieszanie.
Niepubliczne uczelnie też prowadzą kierunki artystyczne, czasami w zaskakujących konfiguracjach, np. bezpieczeństwo wewnętrzne a obok architektura wnętrz.
W tej chwili jest dużo zamieszania, jeśli chodzi o absolwentów, martwimy się, że właściwie dyplom magisterski jest zrównany niezależnie od tego, czy figuruje na nim nazwa akademii, czy jakiejś bardzo peryferyjnej szkoły o wątpliwych standardach kształcenia. Akademia zaczyna mieć problem z naborem na niektóre kierunki, a przecież wcześniej mieliśmy od dziesięciu do prawie piętnastu kandydatów na jedno miejsce. To był nasz etos. A teraz to się trochę rozmyło. Uważam, że jakość kształcenia jest bardzo nierówna, ale nie chcę wydawać ocen czy cenzurek.
Pojawił się też profil praktyczny. Można uzyskać dyplom uczelni, która nie zatrudni żadnego profesora, tylko samych magistrów, a nawet absolwentów studiów licencjackich.
Są takie zjawiska, ale ja zawsze mówiłem, że my nie produkujemy absolwentów. Artysta to nie jest zawód. To sposób na życie, pasja. I dzisiaj, przy ogromnym otwarciu na to, co niesie współczesność, chcemy zachować ten podstawowy fundament.
Czy w warszawskiej akademii wciąż kładzie się duży nacisk na przedmioty ogólnoplastyczne? Standardy już zniknęły i teraz uczelnie mogą autonomicznie kształtować program studiów.
To dobre pytanie, bo chcę podkreślić, że kształcenie plastyczne jest fundamentem, pominę już nawet to, że jest głęboko wpisane w tradycję kształcenia. To podstawowa sprawa – trzeba umieć rysować, malować, być wrażliwym na kolor i na formę. Na tym polega talent. Podobnie jest w przypadku uczelni muzycznych. Nikt przecież nie kwestionuje tego, że kandydat na studia powinien mieć słuch, głos i inne predyspozycje. Tymczasem zdarzają się sytuacje przyjmowania hurtem wszystkich kandydatów na studia plastyczne i potem są nieporozumienia. W prywatnych szkołach często nie ma egzaminu, bierze się każdego, kto przychodzi. A nuż się coś sklei. U nas przeprowadza się egzamin i chcę jedno powiedzieć: uczymy warsztatu, ale szkoła przecież jest otwarta na wszelkie nowe zjawiska w sztuce. Chociaż nie lubię słowa „nowe”, bo sztuka się rozwija, pewne wartości się nadbudowują, ale fundament pozostaje ten sam. Rzeźba sobie poradzi, malarstwo sobie poradzi – nie zginęło, bo ktoś powiedział: „koniec malarstwa, koniec rzeźby, kto to dzisiaj rysuje ołówkiem i maluje pędzelkiem, dzisiaj są nowe media”. W porządku, one się pojawiają, jesteśmy otwarci na nowe kierunki, nowy sposób widzenia i projektowania. Uważam jednak, że umiejętność opanowania podstawowych zagadnień plastycznych, wyczulenie, wrażliwość cały czas muszą iść w parze. Moja koncepcja zawsze taka była. Nie wiem, co zrobią moi następcy, ale mam nadzieję, że nie zechcą zastąpić egzaminu rozmową kwalifikacyjną. Ona i tak obecnie jest przewidziana, ale prace trzeba zobaczyć. Wrażliwość malarska przekłada się i na nowe media, i na projektowanie. To jest siłą polskiej dydaktyki, polskiego szkolnictwa artystycznego, bo zachodnie szkoły zaczęły już od tego odchodzić. Granice zacierają się w myśl hasła „wszystko jest sztuką”. Dlatego też studenci zagraniczni bardzo chętnie przyjeżdżają do nas, co dzisiaj jest pewnym kłopotem w związku z koronawirusem. Nagle staliśmy się jedną z nielicznych uczelni, w której w pracowni rzeźby się rzeźbi, gdzie są prowadzone pracownie stricte malarskie przy – oczywiście – także innych możliwościach. Nie ma mowy o jakichś kompleksach. W Polsce nigdy, nawet za PRL-u, akademie nie były jak radzieckie czy rosyjskie szkoły, gdzie panował totalny reżim, chociaż trafiali tam ludzie bardzo utalentowani.
Jesteśmy więc w dobrym punkcie – pomiędzy Wschodem i Zachodem.
Tak, i chcemy kreować osobowości artystyczne, wyławiać, pobudzać tych ludzi. Pewien profesor powiedział, że sztuka jest jak łąka, która składa się z różnych kwiatów: czerwonych, żółtych, małych, dużych i taka jest najpiękniejsza, gdy jest bogactwo różnorodności. I ja mówię, że rolą artysty jest dostrzeganie wyjątkowych przestrzeni, działanie na ludzi poprzez swoją wrażliwość. Sztuka ma bardzo ważną rolę do spełnienia szczególnie w świecie dzisiejszym, gdy zapędziliśmy się w niebezpieczne rejony, a człowiek za chwilę nie będzie podmiotem, lecz elementem jakiejś maszyny czy procesu, nie będzie widział, że słońce się budzi, że zmieniają się kolory, że jeden dzień jest inny od drugiego. Przyglądam się szkolnictwu i widzę nadprodukcję – w zależności od mody mamy mnóstwo absolwentów zarządzania albo prawa.
A jak to wygląda w przypadku malarstwa? Czy nie mamy do czynienia z odpływem kandydatów? W uczelniach, które wywodzą się z państwowych szkół sprofilowanych, można zauważyć taką tendencję.
Dostrzegam, że studenci zaczynają myśleć bardziej pragmatycznie, że szukają okazji, żeby zdobyć dodatkowe umiejętności. Od lat jednak mogą wędrować po akademii, studiować na innych wydziałach albo dodatkowo wybierać sobie przedmioty. Malarz może chodzić na zajęcia do pracowni projektowej. Radzę zresztą studentom: „Słuchajcie, doróbcie sobie jeszcze jakiś praktyczny zawód, bo ze sztuki żyje tylko ułamek procenta – ci najlepsi, wybitni, o znanych nazwiskach”. Mamy ponad dwadzieścia tysięcy artystów plastyków, którzy muszą się utrzymać. Obecnie bardzo dużo studentów wybiera kierunki projektowe, po nich łatwiej znaleźć pracę. Pamiętam jednak ciekawy przykład. Absolwentka Wydziału Rzeźby, która była w tej rzeźbie zanurzona dogłębnie, ni stąd ni zowąd znalazła pracę w znanej firmie wytwarzającej perfumy. Pytam: „Czym ty się zajmujesz?” A ona przynosi próbki perfum i mówi: „Projektuję takie buteleczki”. Szukali młodych zdolnych i zatrudnili ją do projektowania opakowań. Na podobnej zasadzie młodzież zatrudnia się w agencjach projektowych, łączą się z architektami, projektują wnętrza. W akademii zawsze było takie falowanie: raz gorzej, raz lepiej, raz mniejsze zainteresowanie, raz większe. Społeczeństwo też się zmienia, inaczej na kulturę patrzy. Właśnie przed chwilą dzwonił rektor politechniki i mówi: „Słuchaj, mamy wolną przestrzeń w tej wielkiej auli, może by zrobić jakąś wystawę, pokazać prace studentów? Dużo ludzi tam się przewija”.
Czy warszawska akademia preferuje studia jednolite, czy dwustopniowe?
Swego czasu wiele wydziałów wprowadzało studia dwustopniowe, ale obecnie zaczynają już od tego odchodzić. Byłem przeciwnikiem podziału rzeźby, zostałem jednak przegłosowany. Teraz wróciliśmy do studiów jednostopniowych. Wcześniej trzeci, ostatni rok był problematyczny. Po dyskusjach z profesorami ustaliliśmy, że kursowa praca też może być dyplomem. Podział się nie sprawdził – to było takie rozdwojenie jaźni. Akademia jest specyficzna, są ludzie, którzy przebywają tu od rana do wieczora, żyją tą uczelnią. Mówię studentom: „Nigdy takich warunków w życiu nie będziecie mieli – pracownia, opieka, materiały. Docenicie to później, gdy wyfruniecie z gniazda”. Obecnie połowa kierunków jest jednostopniowa. Wzornictwo i architektura wnętrz raczej zostaną dwustopniowe, bo od początku chciały takie być, ale inne kierunki od tego odchodzą. Konserwacja musi być jednostopniowa – jest zbyt specjalistyczna. Taki pół-konserwator może być troszkę niebezpieczny.
Są różne problematyczne zjawiska, jak intermedia prowadzone na poziomie licencjatu. Trudno nie znając dobrze żadnego medium, zajmować się działaniami intermedialnymi.
Zdarzają się młode wydziały, które jeszcze szukają osadzenia, ale tam też są malarstwo, rysunek, rzeźba i sami studenci czują potrzebę zapoznania się z tymi przedmiotami. W działaniach wizualnych, czy jak wcześniej mówiono plastycznych, trzeba pracować tymi rękami, po prostu. No i sercem. Narzędzie jest tylko przedłużeniem.
Czy kierunek zarządzanie kulturą wizualną prowadzony na warszawskiej ASP zakłada połączenie teorii i działań wizualnych?
On troszkę ewoluował, bo na początku szedł bardziej w kierunku historii sztuki, a obecnie w założeniu ma się zajmować badaniami nad kulturą współczesną i badaniami artystycznymi. Powinien więc mieć charakter hybrydowy. Początkowo egzamin dotyczył znajomości historii sztuki, obecnie dochodzi sprawdzian manualny.
Dotknięcie materii wydaje się bardzo istotne, aby absolwent mógł się wypowiadać poprzez własne doświadczenie, a nie w sposób wyabstrahowany. W tym drugim przypadku artyści mogliby się stać zakładnikami jego koncepcji.
I o to właśnie chodzi, żeby nie kształcić jakichś wyimaginowanych teoretyków sztuki. Kształcimy w akademii, z empatią do tej uczelni, do tego, co się tutaj robi. To wszystko jest na razie w budowie, wymaga trochę czasu, aby stworzyć profil, który będzie bardzo dobry. Sam optowałem za utworzeniem kierunku. Oczywiście my też mamy katedrę historii sztuki, przez którą przechodzą wszyscy studenci. Początkowo nasz wydział był postrzegany w kategoriach humanistycznych, ale sam zrozumiał, że nie tędy droga. Teraz idzie w kierunku bardziej hybrydowym, eksponowane są wątki plastyczne i badania nad sztuką i kulturą miejsca. Zawsze byłem zwolennikiem ewolucji, a nie rewolucji. Na drodze doświadczeń są i porażki. Eksperymentować trzeba, tylko ważne, aby potem wyciągać wnioski.
Jak uczelnia poradziła sobie z wymogami Ustawy 2.0? Jakie zmiany zostały wprowadzone, a z jakich możliwości, zrezygnowano?
Ustawa 2.0 nie jest, moim zdaniem, korzystna dla uczelni artystycznych. Mamy pierwsze kłopoty, bo się okazało, że uczelnie nadzorowane przez MNiSW mają zapis o dodatkowym stałym dofinansowaniu z budżetu. My raz dostaliśmy dotację na podwyżkę dla pracowników i to był bardzo dobry ruch. Co prawda pensje trochę się spłaszczyły, ale zawsze uważałem, że asystenci zarabiali za mało. Okazało się jednak, że uczelnie artystyczne nie mają zagwarantowanych na piśmie środków na podwyżki.
Przeoczenie?
Do końca nie wiemy, gdzie leży pies pogrzebany. Minister Gowin powiedział, że środki zostały jednorazowo przekazane do Ministerstwa Kultury, ale nie mamy pisemnej gwarancji, że to jest stały dodatek w budżecie. W skali akademii chodzi o ponad 4 miliony, w przypadku wszystkich szkół artystycznych jest to 37 milionów. A podwyżek nie można przecież cofnąć. W tej chwili walczymy, aby sprawa środków na pensje została uregulowana rozporządzeniem. Są obietnice, że może dostaniemy 20 mln do podziału na wszystkie uczelnie. Ale my co roku potrzebujemy drugie 20 mln. Mamy niepewną sytuację – koronawirus, na łeb na szyję leci gospodarka, recesja za drzwiami – nie będzie z czego brać i jak sobie poradzić. A pieniądze są w jednym worku. Jak pani widzi, trwa remont naszego budynku. Mamy środki z Unii, ale własny wkład też trzeba dołożyć. Kolejny problem to ewaluacja, która nie uwzględnia specyfiki uczelni artystycznych. Nie znamy ekspertów – lista jest utajniona i nie wiemy, kto nas ocenia. Na pewno nie ma żadnego profesora z warszawskiej ASP. Jak eksperci mogą wartościować dorobek uczelni i poszczególnych pracowników? Dobre nazwisko samo w sobie jest oczywiste, w pozostałych przypadkach może decydować sympatia czy antypatia danego eksperta. Dlatego chcemy, żeby oni się ujawnili, aby nie było tak, że jacyś eksperci incognito mogą wszystko, bo kogoś na przykład nie lubią. Pewne anomalie były już widoczne przy parametryzacji. Nowe wydziały „przyklejone” do szkół, których nazw nie chcę podawać, dostawały kategorię A+, a wydziałom funkcjonującym w znanych uczelniach artystycznych przypadła kategoria C lub ledwo B. Tymczasem sztuki nie da się wymierzyć – matematyka czy fizyka jest wymierna, a tu wartości są płynne. Niebezpieczeństwo jest takie, że przy zaniżonej kategorii można stać się szkołą zawodową, nie wspominając już o utracie pieniędzy. Proszę sobie wyobrazić akademię w takiej sytuacji.
Zacytuję wypowiedź ministra Jarosława Gowina opublikowaną na łamach „Forum Akademickiego”: „Uczelnie, jeśli chodzi o rozwiązania statutowe, na ogół bardzo zachowawczo podchodzą do możliwości skorzystania z szerszej autonomii. Wydaje się, że większość uczelni postanowiła zachować dotychczasową strukturę”.
W przypadku dużych uczelni badawczych, podlegających MNiSW, zmiany strukturalne mają uzasadnienie, bo wiążą się z wejściem w przestrzenie zewnętrzne, we współpracę z wielkim przemysłem itd. My jesteśmy relatywnie małymi szkołami z absolutnie inną specyfiką, innymi kategoriami się posługujemy. Wydział Malarstwa i Wydział Scenografii to dwie różne rzeczywistości, choć tu i tam malarstwo jest potrzebne. Każdy wydział ma swoją specyfikę i powinien mieć swoją autonomię. Jak się zacznie mieszać, łączyć wydziały, to się kogel-mogel zrobi, naprawdę bez sensu.
A jak pan ocenia zmiany związane z nadaniem stopnia doktora i doktora habilitowanego?
To, że procedury przeprowadzane są wewnątrz uczelni, jest jedną z lepszych zmian. Tylko postępowania w sprawie nadania tytułu profesora przyznano Radzie Doskonałości Naukowej. Wcześniej mieliśmy Centralną Komisję – zmieniła się nazwa, dusza jest ta sama, to tak jakby człowiekowi zmienić nazwisko.
W przypadku nowej ustawy są zapisy, które każda uczelnia interpretuje inaczej, trwają dyskusje. Zajmuje nam to wszystko dużo czasu, kupę papierów musimy wytwarzać, a moglibyśmy spokojnie funkcjonować i rozwijać się jak dotąd. Możliwości były zawsze, np. wyjazdowe, potrzebne są tylko odpowiednie środki.
Jakie znaczenia miało powołanie Rady Uczelni ASP w Warszawie?
Rada ma wiele empatii dla naszej akademii. Mam nadzieję, że będzie pomagała uczelni, że będzie szukać dodatkowych środków finansowania gdzieś na zewnątrz, potrząśnie tym czy innym biznesmenem. Tak rozumiem jej sens.
Jak pan ocenia możliwość wpływania przez radę na politykę związaną z edukacją?
Lepiej, żeby nie wpływała, tylko wspomagała nas. Na szczęście pani Bożena Gargas z rady jest świetnym fachowcem i życzliwie pomaga nam we wszystkich strukturalnych przemianach. Mamy też osoby związane z biznesem. Znam jednak takie rady, które zaczynają wchodzić w kompetencje organów uczelni. Mówi się, że rektor powinien mieć większą decyzyjność, większą siłę działania, z drugiej strony ma nad sobą kogoś, kto go kontroluje i autonomia w pewnym momencie zaczyna się rozmywać. Nasza rada niedawno rozpoczęła swoją działalność, niedługo będą wybory. Wszystko jest płynne, jeśli nowy rektor będzie rewolucjonistą, to wiele pozmienia. Ja w tej chwili, jak pani widzi, sprzątam. Pakuję się i chcę jeszcze uporządkować ostatnie sprawy, które jestem winien ludziom. Wracając do rady: gdyby narzucała nam decyzje, a potem przyszłaby kontrola finansowa, to wie pani, kto odpowiada za każdą złotówkę w akademii? Rektor. Odpowiedzialność rektora jest ogromna – odpowiada za każdy błąd, który się wydarzy, a którego osobiście nie jest w stanie przewidzieć. Rada może więc doradzać rektorowi, ale nie powinna mu niczego narzucać.
Czy Ustawa 2.0 wymusiła zmiany kadrowe w akademii?
Nie, przeszliśmy przez to płynnie. Kiedyś można było mnożyć etaty, dziś jest to trochę wyhamowane, bo ewaluacja wymaga pierwszego etatu. Rzadko zgadzamy się na pracę w akademii na drugim etacie. Wykładowca powinien dokonać wyboru, gdzie woli pracować. Ranga uczelni ma tutaj swoje znaczenie. Uważam, że ważna jest możliwość zatrzymania wybitnych osobowości, które mają autorytet na rynku artystycznym. Zawsze tak było: starsi profesorowie byli prawie jak święci, byli filarami uczelni. I nie ma znaczenia, czy taki profesor ma 65 lat, czy więcej, ważne że jest obecny w życiu szkoły, że chce pracować, ma energię, zdrowie i pasję. Przecież, jak sięgniemy głęboko do historii, to w kulturze greckiej senatorami zostawali mężczyźni w podeszłym wieku, którzy nie musieli już się dorabiać, mieli doświadczenie, mądrość i właściwą perspektywę do oceny wielu spraw. Ten głos doradczy dziś także byłby istotny, w senacie mogłyby być takie stanowiska jak honorowy profesor. Nie wszyscy do końca życia pracują twórczo. Ja akurat uwielbiam siedzieć w pracowni, nawet cieszę się na myśl, że będę miał więcej czasu. Mam co robić do końca życia. Ale są profesorowie, którzy z wielu względów poświęcili się dydaktyce, którzy żyją tą szkołą i są nam potrzebni.
Jak przebiega kształcenie w zakresie rzeźby w warszawskiej ASP w kontekście relacji pomiędzy tradycyjnymi technikami a nowymi mediami?
Są pracownie nastawione na studium natury i to jest ich podstawowe zadanie. Na początku wszyscy studenci przechodzą przez takie ćwiczenia, a później rozchodzą się do pracowni, które mają pewną specyfikę. Niektóre są związane bardziej z nowymi mediami, ale są takie, które dalej korzystają z tradycyjnego korzenia i które na przykład ja preferuję. Uważam, że sztuka jest nieprzemijająca. Ważna jest świadomość a nie narzędzie, choć obecnie obszar możliwości się poszerzył: mamy nowe sprzęty, maszyny, nowe – często lepszej jakości – materiały.
Co chciałby pan powiedzieć na zakończenie kadencji?
Dla mnie akademia jest wspaniałym miejscem. To jest nie tylko uczelnia, lecz także środowisko. Obecnie tracą rację bytu różne związki artystów plastyków, które kiedyś były bardzo mocne. Budowanie silnego środowiska, które promieniuje na zewnątrz, jest bardzo istotne. Właśnie takie zadanie sobie założyliśmy: nie tylko dydaktyka, ale również wystawy, aktywność naszych profesorów, spotkania, wyjazdy, przenikanie się różnych postaw, idei. I ważne żeby tak zostało.
Rozmawiała Krystyna Matuszewska
Prof. dr hab. Adam Myjak, rzeźbiarz, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Obecnie profesor zwyczajny na ASP w Warszawie, prowadzi pracownię dyplomującą na Wydziale Rzeźby i pracownię rzeźby na Wydziale Grafiki. Pracował również na stanowisku profesora zwyczajnego na Wydziale Artystycznym UMCS w Lublinie, prowadząc Zakład Rzeźby. W latach 1990-1996 i 1999-2005 pełnił funkcję rektora warszawskiej akademii. Ma na koncie ponad 70 wystaw indywidualnych w kraju i za granicą, m.in.: Galeria Narodowa Zachęta (1993 i 2005), Muzeum im. W. Lembrucka, Duisburg (1981), Muzeum w Bochum (1989), CRP w Orońsku (1993). Brał udział w kilkuset wystawach zbiorowych w kraju i za granicą. Jest wielokrotnym laureatem międzynarodowych i krajowych wystaw i konkursów. Z wielu realizacji można wymienić np. Kwadrygę na Teatrze Wielkim w Warszawie (wspólnie z Januszem Pastwą, 2002) czy pomnik Homo Homini w Kielcach (2006). Prace znajdują się w zbiorach wielu muzeów i kolekcjach prywatnych. W 2005 za zasługi dla kultury polskiej otrzymał złoty medal Gloria Artis. W 2012 roku po raz piąty, a w roku 2016 po raz szósty został rektorem Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.