Piotr Maszczyk
Pracownikom dziekanatów Studium Magisterskiego i Licencjackiego Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, bez których sprawne funkcjonowanie uczelni nie byłoby możliwe
Kiedy w połowie lutego zostałem poproszony przez zespół redakcyjny „Forum Akademickiego” o podzielenie się refleksjami dotyczącymi relacji ze studentami, nikt nie mógł przypuszczać, że miesiąc później będziemy wszyscy tkwili w środku pandemii COVID-19, a słowo „koronawirus” będzie odmieniane przez wszystkie przypadki. W tej sytuacji rodzi się pokusa, żeby – używając górnolotnych słów – wszystkie inne sprawy przesunąć na plan dalszy. Wydaje mi się jednak, że nie byłoby to właściwe podejście. Sytuacje nadzwyczajne albo nawet kryzysy (a bieżąca sytuacja absolutnie uzasadnia w moim mniemaniu takie słowo) nie tyle całkowicie zmieniają naszą sytuację, ile uwypuklają znaczenie najważniejszych elementów wpływających również w standardowych warunkach na nasze postępowanie. Tym samym pytanie o to, co wiemy o naszych studentach, ważne i istotne w toku codziennej pracy każdego wykładowcy i dziekana, staje się absolutnie kluczowe w momencie podjęcia tak niestandardowych działań, do jakich zostaliśmy zmuszeni w drugiej połowie marca. W tym kontekście chciałbym zwrócić uwagę na grupę ludzi, dzięki którym nasza praca i kontakty ze studentami stają się znacznie łatwiejsze i których – szczególnie w świetle zadań, jakie zostały na nich nałożone w ostatnich dniach – nie waham się określić inaczej, niż jako „cichych bohaterów”.
Tak, chodzi mi o obsługę dziekanatów, te przysłowiowe „panie z dziekanatu” (choć coraz częściej studenci w okienkach mogą spotkać również mężczyzn), dzięki którym praca dziekanów i wykładowców jest dużo łatwiejsza i którzy najlepiej znają naszych studentów. Nie ma się bowiem co oszukiwać, anonimizacja kontaktów pomiędzy wykładowcami i studentami jest coraz większa. Dużo mówimy o relacji uczeń–mistrz, ale w rzeczywistości, w której na mój wykład zapisanych jest nawet sto pięćdziesiąt osób, trudno nawiązać bliższy kontakt, który umożliwiłby lepsze poznanie słuchaczy. Nawet jeżeli przychodzą oni na nasze konsultacje i dyżury, to koncentrują się na merytorycznej stronie zajęć, nie zostawiając miejsca na rozmowy o życiu, swojej przeszłości, planach czy sprawach bytowych. Niestety, również praca z dyplomantami (którzy pod naszą opieką piszą prace licencjackie i magisterskie) jest pozbawiona tego elementu, studenci trzeciego roku studiów licencjackich i drugiego magisterskich najczęściej już pracują i nie mają czasu na nic innego jak tylko ściśle ograniczone zakresem pisanej pracy zajęcia. Z kolei na dyżur dziekański przychodzą najczęściej (albo niemal wyłącznie) osoby, które mają mniej lub bardziej poważny problem. Owszem, w takiej sytuacji rozmowy wychodzą poza obszary ściśle określone planem i programem studiów, ale ich kontekst narzuca pewną formalizację relacji i uniemożliwia całkowicie swobodną rozmowę.
W takiej sytuacji kluczową rolę odrywają asystenci poszczególnych toków studiów, którzy stają się najlepszymi adwokatami studentów i ich spraw. To z nimi przecież studenci stykają się na co dzień, to oni doradzają, jakie podanie złożyć, do kogo przyjść na dyżur, a nierzadko wspólnie ze studentem – tam gdzie to jest możliwe – dokonują wyboru zajęć czy wykładowców. To „osoby z okienka” wiedzą o studenckich chorobach, ich trudnej sytuacji osobistej, utracie pracy lub mieszkania, które zagrażają płynności finansowej i mogą uniemożliwić opłatę czesnego. My – wykładowcy i dziekani – o tym wszystkim nie wiemy, koncentrujemy się na formalnej stronie relacji z naszymi podopiecznymi, zmuszani do tego zjawiskiem, które zwykłem określać jako postępującą jurydyzacją stosunków pomiędzy uniwersytetem (kadrą naukowo-dydaktyczną) i studentami. Związani regulaminami, statutem i KPA nie możemy dostrzec za kolejnym przypadkiem składającym podanie o warunkowe zaliczenie semestru, jego powtarzanie albo urlop dziekański konkretnego człowieka z jego złożoną historią, a w przypadku studentów z zagranicy – odmiennymi zwyczajami czy barierą językową. To, że ostatecznie, rozpatrując kolejne podanie lub rozmawiając w czasie dyżuru z kolejnymi wchodzącymi osobami, widzimy nie sprawę, lecz człowieka, jest właśnie zasługą pracowników dziekanatu. Ci cisi bohaterowie pozwalają na humanizację stosunków pomiędzy kadrą akademicką a studentami, dostarczają nam niezbędnej wiedzy na ich temat i jakże często walczą w ich imieniu o korzystną decyzję dziekańską, wskazując na szczególne okoliczności sprawy konkretnego człowieka, a nie tylko studenta o numerze albumu xxx.
Jeszcze cenniejsza jest ich praca w chwili obecnej, kiedy zmuszeni przez szybkie rozprzestrzenianie koronawirusa, zawiesiliśmy standardowe zajęcia i dyżury dziekańskie. Pracując zdalnie i organizując wykłady, seminaria i ćwiczenia za pomocą aplikacji informatycznych, często zapominamy, że pracownicy dziekanatów wciąż zajmują swoje stanowiska pracy i zapewniają ich sprawną obsługę. Nierzadko z narażeniem zdrowia przyjeżdżają na uczelnię i tkwią dzielnie przy biurkach, ryzykując – jakkolwiek górnolotnie by to nie brzmiało – że zarażą koronawirusem siebie lub swoich bliskich, wystawiając na hazard nawet życie. Owszem, podania mogą wpłynąć drogą elektroniczną, ze studentami można porozmawiać przez telefon lub wideo czat, ale wiedza, która kryje się w głowach pracowników i prowadzonej przez nich dokumentacji (wciąż papierowej niestety, a zatem pozostającej poza dostępem zdalnej pracy), pozostaje na wagę złota. To oni, przekazując nam mailowo podania, przemycają informacje, które pozwalają na całościowy ogląd każdej rozpatrywanej sytuacji, odbierają telefony i czytają pocztę elektroniczną, filtrując strumień podań w taki sposób, aby trafiały do nas sprawy najważniejsze. Opatrują studenckie prośby komentarzami pozwalającymi na podejmowanie przez nas nie tylko trafnych i zgodnych z prawem, ale przede wszystkim LUDZKICH decyzji. Wcześniej zaś radzą studentom, choćby tym, których pandemia zastała na stypendium poza granicami Polski, jak rozwiązać ich studenckie problemy w taki sposób, żeby pomimo podjętych w zupełnie odmiennych warunkach zobowiązań, móc wrócić do kraju.
Truizmem jest stwierdzenie, że obecna pandemia COVID-19 i jej możliwe konsekwencje zmienią w ogromnym stopniu światową gospodarkę i relacje międzyludzkie, przynajmniej – jak to lubią mawiać przedstawiciele mojej profesji – w krótkim i średnim okresie. W naturalny sposób koncentrujemy się na możliwych, zmianach negatywnych, głębokim spadku poziomu PKB, szybkim wzroście bezrobocia, przyśpieszającej inflacji, z rosnącym przerażeniem liczymy kolejnych zarażonych i ofiary śmiertelne. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że przy odrobinie wysiłku z naszej strony rozlewająca się pandemia może mieć również pozytywne skutki. Głęboko wierzę, że może stać się impulsem do zmiany kierunku, w jakim podążają uczelnie. Dostrzegając w studentach ludzi (a ci z kolei postrzegając uczelnie i ich pracowników jako coś, za co mogą i powinni być współodpowiedzialni), możemy przypomnieć sobie o tym, że uniwersytet był u zarania swoich dziejów wspólnotą profesorów i studentów, którą obecnie musimy rozszerzyć na pracowników administracyjnych. Studenci, jak na nieszczęście coraz częściej mówimy i myślimy, nie są przecież klientami uczelni, są jej immanentną częścią, która ma swoje prawa, ale i obowiązki.
Uniwersytet nie może być ani przedsiębiorstwem dostarczającym klientom produkt w postaci wykształcenia, ani tym bardziej urzędem. Jest, albo przynajmniej powinien być, czymś zupełnie innym, organizacją, ale i instytucją z silnym etosem służby i wartościami, które są uwewnętrzniane, a nie egzekwowane. Taką, w której etyczny mechanizm koordynacji zapewniający współpracę jednostek w imię interesu ogółu dominuje zarówno nad procedurami biurokratycznymi, jak i myśleniem w kategoriach rynkowych, ukierunkowanych na maksymalizację korzyści. Jednak aby tak się stało, wszyscy musimy poczuć się częścią uniwersyteckiej wspólnoty, a drogą do tego jest moim zdaniem dostrzeżenie zza naszych społecznych ról konkretnych ludzi. Liczę na to, że w sytuacji, w której każdy z nas drży o zdrowie i życie bliskich, nauczymy się dostrzegać to, co w relacjach międzyludzkich najważniejsze, odejdziemy od obłędnej logiki absolutyzującej na uczelniach suche przepisy prawa i dostrzeżemy, że jesteśmy przede wszystkim ludźmi i po ludzku musimy się do siebie odnosić. Jeśli się tak stanie, to istotną część zasług w tym dziele będą mogli sobie przypisać pracownicy dziekanatów, którzy już teraz podejmują daleko idące działania w tym właśnie kierunku.
Pani Diano, Pani Ireno, Pani Moniko i wszystkie moje KOLEŻANKI i KOLEDZY z Dziekanatu Studium Magisterskiego Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie! Bardzo Wam dziękuję za wszystko to, co robicie i teraz w czasie epidemii, i na co dzień dla studentów i wykładowców – dla całej naszej uczelnianej wspólnoty. Bez Was nasza praca nie byłaby możliwa.
Dr Piotr Maszczyk, ekonomista, adiunkt w Katedrze Ekonomii II Kolegium Gospodarki Światowej Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, prodziekan Studium Magisterskiego SGH