Dariusz Żółtowski
Co roku studia polonistyczne podejmują setki, jeśli nie tysiące absolwentów liceów. Są to w większości kobiety. Czego oczekują, decydując się na ten kierunek? Gdybyśmy się odwołali do źródłosłowu filologa, to uzyskalibyśmy połączenie następujących słów: philéō ‘lubię’ oraz lógos ‘słowo, nauka’. Przyjmijmy, że filolog to ktoś, kto kocha słowo. I zapewne rzeczywiście większość kandydatów na studia polonistyczne decyduje o wyborze tego kierunku, ponieważ kocha czytać. Kocha czytać, mimo że szkoła nie sprzyja czytaniu, tzn. czyta się pozycje, które nie interesują uczniów. Ale oprócz nich istnieje pozalekturowe życie czytelnicze. Kilka tekstów w roku, nie więcej niż jedna powieść miesięcznie. Dzięki temu da się znaleźć czas na lekturę tego, co w istocie interesuje dorastającego człowieka. Szkoła daje kanon (choć nad jego doborem można się zastanawiać), resztę uczeń zapewnia sobie sam.
Na studiach wygląda to zgoła odmiennie. Na pierwszym roku polonistyki na UW studenci zostają zbombardowani tytułami, które muszą przyswoić. Jest ich bardzo dużo, po prostu za dużo. Dla przykładu, na kurs literatury polskiej 1918-1945 (przedmiot ten trwa semestr) trzeba przeczytać: pięć syntez historycznoliterackich, trzydzieści dwie pozycje lekturowe oraz pięć pozycji z listy lektur dodatkowych. Łącznie czterdzieści dwie pozycje do przeczytania w ciągu piętnastu tygodni. To wszystko warte jest 7 punktów ECTS, czyli (w teorii) 210 godzin pracy studenta (minus 30 tzw. godzin kontaktowych spędzonych na ćwiczeniach w sali). Zastanówmy się, gdzie przy takiej intensywności lektury znaleźć czas na większy namysł nad poszczególnymi pozycjami. A może właśnie chodzi o brak tego namysłu i przyswojenie oglądu, który wypracowali wybitni historycy literatury, krytycy? Szczerze mówiąc, nie wiem, jaki cel mają tego rodzaju działania. Wiem natomiast, że program studiów polonistycznych powinien zostać zreformowany.
„Ilu starców podglądało Zuzannę?”. „Jak miały na imię córki Lota?”. „Który ptak śpiewał tak, że aż skała zapłakała?”. „Pamięta pan tytuły wierszy z tomu (tu pada nazwa tomu)?”. To łatwiejsze pytania, jakie można przeczytać lub usłyszeć na egzaminie czy zaliczeniu przedmiotu z programu filologii polskiej. Inne kwiatki to m.in. fragmenty łacińskich wierszy, do których trzeba dopisać tytuł (po łacinie). O cel tego typu działań nawet nie pytam.
Z jednej strony coraz częściej mówi się o nowej wizji polonisty czy, szerzej, filologa. Dobrą egzemplifikacją tej postawy jest książka Ryszarda Koziołka Dobrze się myśli literaturą. Autor przedstawia czytanie jako sposób myślenia, poszukiwania wspólnego języka. Z drugiej strony uniwersytety utwierdzają się w klasycznych modelach nauczania. Zresztą model ten odnajdziemy w pracach Krystyny Koziołek, która w jednym z artykułów przyznaje, że jest zwolenniczką testowania znajomości szczegółów przeczytanych powieści. Taki model lektury dominuje na uczelni, dominuje w szkole, na którą uczelnia ma bardzo duże przełożenie. Jest to postawa anachroniczna, pozbawiona sensu, dziś nie da się już objąć wszystkich dzieł, które piszą ludzie. Nie da się nawet być z nimi na bieżąco. Coraz częściej recenzenci przyznają się do pobieżnego przeglądania omawianych dzieł, przecież dwa akapity tekstu opublikowanego w czasopiśmie (szpalta jest cenna) nie rekompensują karkołomnego zadania przeczytania tysiąca stron. W tej chwili chyba już tylko czasopisma naukowe oraz specjalistyczne magazyny literackie publikują obszerne recenzje, a przy okazji nie honorują swoich autorów.
Lekturowy przymus sprawia, że nie czytają studenci, nie czytają wykładowcy. Choć ci drudzy rzadziej się do tego przyznają. Wyjątek może stanowić Michał Rusinek, który przepytywany przez Justynę Sobolewską przyznał, że czyta prace studentów, a powieści tylko te naprawdę interesujące.
Sándor Márai w Księdze ziół stworzył bodaj najpiękniejszą wykładnię czytelniczego dekalogu. „Czytać trzeba na śmierć i życie, bo to największy ludzki dar. Pomyśl: tylko człowiek umie czytać”. Ale jak czytać, kiedy czytanie odbywa się w systemie na akord? Czy od studentów polonistyki nie powinno się wymagać raczej zbudowania sieci powiązań między dziełami, które będzie mu dane przeczytać, niż czytania w systemie: zakuć – zaliczyć – zapomnieć? Dopóki system kształcenia na studiach filologicznych się nie zmieni, dopóty studia będą krzywdzić młodych ludzi żądnych prawdziwej lektury.
Dariusz Żółtowski, eseista, poeta i dramaturg. Polonista w Szkole Podstawowej z Oddziałami Integracyjnymi nr 330 w Warszawie. Stypendysta Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego.