Michał Bilewicz
„W ostatnich miesiącach nasila się zjawisko, którego nie waham się nazwać ideologiczną cenzurą na uczelniach. (…) Tam, gdzie się knebluje usta, tam się kończy prawda. Tam już nie ma miejsca na uniwersytet. Tam po prostu pojawia się przestrzeń do dyktatu” – ogłosił na styczniowej konferencji prasowej minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin, prezentując założenia nowelizacji ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce. W projektowanej nowelizacji wśród podstaw systemu szkolnictwa wyższego i nauki dodano „wolność wyrażania poglądów” oraz nałożono na rektorów obowiązek zapewnienia ochrony wolności słowa. Na straży wolności słowa na uczelni ma stać komisja ds. wolności w systemie szkolnictwa wyższego i nauki, w której składzie największą liczbę członków powołać ma minister nauki (cztery osoby), a pozostałych powołują reprezentacje środowiska naukowego (trzy osoby), studentów (jedna osoba) i doktorantów (jedna osoba).
Uzasadnieniem proponowanych zmian w ustawie była niedawna procedura dyscyplinarna na Uniwersytecie Śląskim, którą wszczęto na wniosek rzecznika dyscyplinarnego tej instytucji po otrzymaniu informacji o tym, że wykładowczyni tej uczelni przedstawiała w trakcie zajęć wypowiedzi o charakterze homofobicznym i dyskryminującym. Minister Gowin zapowiedział zmiany w ustawie w trakcie trwania procedury dyscyplinarnej, jednocześnie wyrażając swoje zaniepokojenie samym faktem wszczęcia takiej procedury. Podobne wypowiedzi z ust ministra pojawiły się już wcześniej – w trakcie procedury wyjaśniającej w sprawie zbliżonych zarzutów o homofobię, sformułowanych wobec wykładowcy Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. W obu wypadkach publiczne wystąpienia ministra miały miejsce przed orzeczeniem jakichkolwiek kar przez komisje dyscyplinarne.
Zarówno publiczne wypowiedzi, jak i działania ministra nauki w ostatnich tygodniach zdają się opierać na przekonaniu, że na polskich uczelniach istnieją poważne ograniczenia wolności głoszenia poglądów konserwatywnych. W obu przypadkach mieliśmy jednak do czynienia z procedurami dyscyplinarnymi, których przedmiotem nie był konserwatywny charakter wypowiedzi, lecz urażanie konkretnej grupy mniejszościowej, jaką są osoby nieheteroseksualne. Studenci Uniwersytetu Śląskiego przytaczali takie wypowiedzi wykładowczyni jak: „normalna rodzina zawsze składa się z mężczyzny i kobiety” czy „osoby homoseksualne to coś gorszego”, natomiast w artykule toruńskiego naukowca, który stał się podstawą postępowania wyjaśniającego, nazywano orientację nieheteroseksualną (LGBT) „tęczową zarazą”, porównując do śmiertelnych chorób zakaźnych.
Kwestia wykluczenia głosów konserwatywnych na współczesnych uczelniach nie jest problemem wydumanym. Dotyczy to w szczególności nauk społecznych i humanistycznych, w których pluralizm światopoglądowy jest szczególnie istotny. Różnorodność polityczna, obecność rozmaitych – czasem stojących ze sobą w konflikcie – światopoglądów i opcji politycznych sprzyja złożoności myślenia i zdolności do przyjmowania perspektywy innego człowieka. Badania przebiegu dyskusji grupowych na amerykańskich uczelniach wykazały, że największą zdolność do złożonego myślenia wykazywały te zespoły, które były zróżnicowane zarówno rasowo (pracowali w nich studenci biali i czarni), jak i światopoglądowo (byli w nich konserwatyści i liberałowie). Badania z zakresu psychologii organizacji zdają się sugerować, że różnorodność światopoglądów ma jeszcze większy wpływ na efektywność organizacji aniżeli różnorodność w jakimkolwiek wymiarze demograficznym – dotyczy to raczej organizacji nastawionych na rozwój i poznanie, niż takich, w których celem jest wykorzystanie istniejących rozwiązań określonych problemów.
Problem niesprzyjającego konserwatystom klimatu na wydziałach nauk społecznych, o którym wspominał minister Gowin, był często przedmiotem refleksji badaczy, np. w 2015 roku poświęcono mu specjalny numer czasopisma „Behavioral and Brain Sciences”. Po przeprowadzeniu systematycznej analizy grup niedoreprezentowanych wśród kadry akademickiej amerykańskich uczelni, Musa Al-Gharbi z Uniwersytet Columbia wykazał, że na uczelniach jest zdecydowanie mniej kobiet, czarnych, Latynosów, ale też chrześcijan i konserwatystów, niż w ogólnej populacji Stanów Zjednoczonych. Gdy przyjrzał się specyficznie obszarowi nauk społecznych, zauważył, że kobiety nie są w nim niedoreprezentowane, a jedyne trzy grupy, których zdecydowanie brakuje, to czarni, Latynosi i konserwatyści. Dla odmiany liberałów, ateistów i Azjatów na wydziałach nauk społecznych jest więcej niż w ogólnej populacji amerykańskiej. Badając jedną dziedzinę, jaką jest amerykańska psychologia społeczna, holenderscy badacze Yoel Inbar i Joris Lammers zauważyli, że absolutna większość naukowców pracujących w tym obszarze określa siebie jako osoby liberalne, zarówno w wymiarze ekonomicznym, społecznym, jak i w odniesieniu do polityki międzynarodowej. Przeprowadzone przez mój zespół kilka lat temu badania psychologów z Polski, Węgier, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii potwierdziły wnioski Inbara i Lammersa. Wśród naukowców ze wszystkich tych państw dominują osoby określające się jako lewicowe, a prawicowcy stanowią zdecydowaną mniejszość. Polska nie jest tu wyjątkiem.
O tym, że osoby o poglądach konserwatywnych czy bardziej religijne mogą się czuć wyobcowane na polskich uczelniach, przekonaliśmy się również prowadząc wspólnie z Jarosławem Klebaniukiem z Uniwersytetu Wrocławskiego badania nad psychologicznymi konsekwencjami obecności symboli religijnych w przestrzeni publicznej. Zauważyliśmy wtedy, że studenci religijni mają w trakcie pobytu na uczelni gorszy nastrój niż studenci-ateiści, a ich nastrój zdaje się poprawiać wówczas, gdy w przestrzeni publicznej pojawi się jakiś symbol religijny. Zdaje się to sugerować, że uczelnia jest dla nich miejscem zdominowanym przez światopogląd świecko-liberalny, odległy od wartości, które wyznają.
Omawiane powyżej badanie Inbara i Lammersa wykazało, że 82% spośród psychologów o poglądach konserwatywnych deklarowało istnienie nieprzyjaznego klimatu, w którym trudno im wyrazić swoje przekonania. Efektem może być ucieczka osób o przekonaniach konserwatywnych z uniwersytetów, a w szczególności z wydziałów nauk społecznych, gdzie ich poglądy są szczególnie nieakceptowane. Mając świadomość tego problemu, warto uczynić uczelnie miejscem wolnej ekspresji poglądów i przekonań politycznych, tak długo, jak nie są to poglądy nawołujące do dyskryminacji. Nie może się to odbywać oczywiście w ramach zajęć dydaktycznych i tworzyć wrażenia, że jakiekolwiek polityczne poglądy mają charakter normy, a wszelkie odmienne przekonania polityczne są nieakceptowalne. Podobnie w wypadku studentów należy dopuszczać wszelkie formy ich aktywności politycznej, o ile tylko nie zagrażają one wartościom różnorodności (nie propagują ideologii dyskryminujących kogoś ze względu na pochodzenie etniczne, narodowe, płeć czy orientację) oraz nie stoją w sprzeczności z nauką. Uczelnia otwarta na odmienność może rozwijać się bardziej dynamicznie niż homogeniczna wspólnota osób o identycznych przekonaniach. Warto jednak podkreślić, że zagadnienia te powinny być przedmiotem troski samej uczelni i autonomicznego środowiska akademickiego. Ingerencje polityków w tym obszarze są trudne do zaakceptowania.
Istotą obu omówionych na początku postępowań dyscyplinarnych był dylemat pomiędzy pełną wolnością ekspresji przekonań politycznych a prawem mniejszości studiujących i pracujących na uczelniach. Słuchając wypowiedzi ministra Gowina można było odnieść wrażenie, że absolutyzując wolność wypowiedzi, nie jest on gotów dostrzec tego dylematu. Gwarantując wolność wypowiedzi w granicach polskiego prawa zdaje się on ignorować fakt, że polskie prawo (art. 257 kodeksu karnego) chroni przed znieważeniem mniejszości narodowe, etniczne, rasowe czy wyznaniowe, jednak ochroną taką nie są objęte mniejszości seksualne.
Niezależnie od aktualnego stanu prawnego, osobom nieheteroseksualnym na uczelniach należny jest szacunek i stworzenie warunków studiowania wolnych od wszelkich przejawów dyskryminacji. Jest to również w interesie samych uczelni. W głośnej przed kilku laty książce Richarda Floridy Narodziny klasy kreatywnej przedstawiono dobrze udokumentowaną tezę, że głównym czynnikiem rozwoju gospodarczego współczesnych miast jest istnienie specyficznej grupy pracowników, których Florida nazwał „klasą kreatywną”. Są to naukowcy, artyści, pracownicy wolnych zawodów i pracownicy biznesu z doświadczeniem pracy naukowej. Analizując najszybciej rozwijające się miasta, doszedł do wniosku, że innowacyjność łączy się z otwartością danego ośrodka miejskiego na różnorodność (nazywał ją „indeksem bohemy”, „indeksem różnorodności” bądź wręcz „Gej-indeksem”). Zauważył, że miasta różnorodne, w których ścierają się różne idee i współistnieją ze sobą rozmaite grupy etniczne czy społeczne, stają się atrakcyjne dla innowatorów. Członkowie klasy kreatywnej wybierają do życia takie miejsca, w których większa jest akceptacja dla różnorodności. Zatrudnienie wybitnego lekarza, informatyka czy projektanta jest dużo łatwiejsze, gdy firma znajduje się w Berlinie, Nowym Jorku, Londynie bądź San Francisco, a zdecydowanie trudniejsze w miejscach niesprzyjających różnorodności.
Liczne badania psychologiczne wykazują, że zespoły różnorodne (składające się z osób o różnych tożsamościach, zróżnicowanych kulturowo czy językowo) pracują efektywniej, generują bardziej racjonalne rozwiązania, wykazują się wyższym poziomem kreatywności. Różnorodność przekłada się bezpośrednio na efektywność, w tym na efektywność akademicką mierzoną choćby jakością publikacji naukowych.
lskim uniwersytetom może nie tylko sprzyjać dyskryminacji werbalnej mniejszości seksualnych, może również utrudniać funkcjonowanie studentów zagranicznych czy mniejszości etnicznych na polskich uczelniach. Przeprowadzone w 2018 roku badanie ponad tysiąca cudzoziemców studiujących w Warszawie wykazało, że 59% z nich w czasie pobytu w Polsce doświadczyło zachowań dyskryminujących ze strony Polaków. Często zachowania te miały miejsce na uczelni. Sprawcami byli nieraz wykładowcy. Warto przytoczyć kilka pojawiających się w wywiadach wypowiedzi zagranicznych studentów: „Do mojej koleżanki z grupy wykładowca powiedział: Wracaj do swojego kraju!”, „Podczas dyżuru wykładowca zapytał: Po co wy ze Wschodu ciągle przyjeżdżacie do Polski?”, „W domu studenckim pracownicy recepcji są bardzo nieuprzejmi, traktują nas niesprawiedliwie, wydają się rasistami. Wyprowadziłem się. Wiedziałem, że recepcjonista mówi trochę po angielsku, ale nie chciał, ponieważ moja koleżanka miała na sobie hidżab”). Studenci zagraniczni, którzy częściej spotykali się z dyskryminującymi wypowiedziami, mieli w efekcie gorszy nastrój, a nawet częstsze zaburzenia lękowe.
Ofiarami werbalnej dyskryminacji na uczelniach coraz częściej padają kobiety. Raport przygotowany przez zespół Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW dla Rzecznika Praw Obywatelskich wykazał, że ponad 40% polskich studentek słyszało na uczelni dyskryminujące komentarze na temat wyglądu, życia prywatnego czy seksualności, a 24% doświadczyło niechcianego kontaktu fizycznego (obejmowanie, całowanie).
Powszechność tych zjawisk uświadamia, jak często wolność słowa na uczelni może być nadużywana do głoszenia treści seksistowskich, rasistowskich czy homofobicznych. Istnieją jednak na uczelniach instytucje i procedury, które mają na celu ochronę kobiet, mniejszości seksualnych, mniejszości etnicznych czy studentów zagranicznych. Wprowadzona nowelizacja ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym może poważnie zagrozić ich skutecznemu funkcjonowaniu.
Na Uniwersytecie Warszawskim w 2010 roku powołano Komisję Rektorską ds. Przeciwdziałania Dyskryminacji, która zajmuje się monitorowaniem sytuacji w zakresie równego traktowania (ze względu na płeć, wiek, rasę, wyznanie, niepełnosprawność i orientację seksualną), rozwiązywaniem problemów związanych z przypadkami dyskryminacji oraz udzielaniem pomocy osobom dotkniętym dyskryminacją. Komisja posiada internetowy system zgłoszeń (umożliwiający anonimowość) i reagując na przypadki dyskryminacji informuje kierowników jednostek uniwersyteckich (czasem wywierając nacisk, gdy dyskryminacja ma charakter strukturalny), występuje do organów uczelni z wnioskami o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego, bierze też udział w mediacjach pomiędzy stronami konfliktów. Informacja o istnieniu komisji jest przekazywana studentom rozpoczynającym studia, dzięki czemu wiedzą oni, gdzie można się zwrócić, gdy dochodzi do zachowań czy wypowiedzi dyskryminujących. Podobne komisje lub zespoły funkcjonują też na innych uczelniach (m.in. Zespół Roboczy ds. Przeciwdziałania Dyskryminacji na Uniwersytecie Łódzkim czy Stała Komisja Rektorska ds. Przeciwdziałania Dyskryminacji na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu).
Na wielu uczelniach prowadzone są regularne szkolenia antydyskryminacyjne. Są one stosunkowo powszechne na uczelniach amerykańskich. Na Uniwersytecie Virginii wszyscy pracownicy zobligowani są do odbycia co dwa lata kursu z zakresu przeciwdziałania oraz ograniczania dyskryminacji i innych form dokuczliwości. Kurs ten można odbyć w formie elektronicznej bądź w formie zajęć stacjonarnych. Uczestnicy zajęć dowiadują się, jak rozpoznać dyskryminację bądź molestowanie, jak reagować w sytuacjach, gdy tego typu zachowania zauważy się w otoczeniu oraz jakie są możliwości zgłaszania niewłaściwych zachowań przełożonym. W trakcie szkolenia uczestnicy zapoznają się też z zasadami antydyskryminacyjnymi obowiązującymi na uniwersytecie i mają możliwość pobrania materiałów edukacyjnych dotyczących kwestii uprzedzeń i dyskryminacji. Na Uniwersytecie Oklahomy szkolenie takie jest obowiązkowe przynajmniej raz w wypadku każdego nowo zatrudnionego pracownika (zwykle w ciągu 30 dni od zatrudnienia).
Również na Uniwersytecie Warszawskim wprowadzono e-learningowy „Kurs na Równość – Przeciwdziałanie dyskryminacji na UW” dla studentów i pracowników, który zawiera praktyczne informacje dotyczące nierównego traktowania i dyskryminacji. Kurs ten został stworzony przez naukowców z Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW i obejmuje wiedzę z zakresu dyskryminacji i jej konsekwencji, podejmuje temat równości płci i rozwija podstawowe umiejętności reagowania w przypadku dyskryminacji.
Ukończenie szkolenia antydyskryminacyjnego powinno się stać obowiązkiem każdej osoby przyjmowanej do pracy i rozpoczynającej studia na uczelni (na wzór szkoleń z zakresu bezpieczeństwa i higieny pracy, z zakresu podstaw ochrony własności intelektualnej czy szkoleń bibliotecznych). Łatwość realizacji takich szkoleń za pomocą platform e-learningowych powinna sprzyjać upowszechnieniu się ich w codziennej praktyce szkół wyższych.
Dyskryminacja werbalna bierze się nie tylko ze źle rozumianej wolności słowa. Często jest wynikiem zwykłej niewiedzy. Czasem w sposób zupełnie nieświadomy przekazujemy w naszych wypowiedziach komunikaty wykluczające kobiety, mniejszości czy obcokrajowców, sugerując, co jest normą, a co do normy nie należy. W krajach mierzących się z dyskryminacją rdzennej ludności dość wcześnie wprowadzono na uczelniach zasady posługiwania się niedyskryminującym językiem. W Australii czy Nowej Zelandii tego typu poradniki językowe funkcjonują na wielu uczelniach. Często nazywane są wskazówkami włączającego języka, a zatem takiego, który przekazuje szacunek dla różnorodności i jest pozbawiony stereotypizacji czy fraz i słów powodujących uczucie wykluczenia u osób należących do grup mniejszościowych.
W ostatnich miesiącach językoznawcy z Uniwersytetu Warszawskiego opracowali poradnik języka niedyskryminującego dla swojej uczelni. Obejmuje on wskazówki dotyczące zwracania się do członków społeczności akademickiej (np. unikanie generycznych form męskich – „studenci i studentki” zamiast „studenci”), mówienia o grupach mniejszościowych (np. „osoby homoseksualne” zamiast „homoseksualiści”, „osoby z niepełnosprawnością” a nie „kalecy”, „muzułmanie” a nie np. „islamiści”). Choć wiele tych wyborów językowych wydaje się dość oczywistymi, to jednak doświadczenia komisji antydyskryminacyjnych działających na polskich uczelniach wskazują, że wcale takimi nie są, a do komisji spływa wiele skarg na wykładowców, studentów czy pracowników domów akademickich, którzy zwracają się w sposób niewłaściwy do innych członków społeczności akademickiej.
Opisane powyżej działania to kilka przykładów dobrych praktyk, które mają na celu uczynienie uczelni miejscem przyjaznym dla wszystkich pracowników i studentów niezależnie od ich płci, narodowości czy orientacji psychoseksualnej. Uczelnie powinny być też otwarte na ludzi o różnych poglądach, zarówno lewicowych, jak i prawicowych. Troska o otwartość światopoglądową nie może jednak oznaczać wolności do obrażania i dyskryminowania. A wszelkie działania organów państwowych muszą uwzględniać autonomię uczelni w kształtowaniu skutecznych działań antydyskryminacyjnych. Jest to również warunkiem rozwoju i efektywności naukowej polskich uniwersytetów.
(Artykuł stanowi rozwinięcie tez zaprezentowanych w książce Uniwersytet XXI wieku. Między uniwersytetem Humboldta a uniwersytetem badawczym pod redakcją J.M. Brzezińskiego i T. Wallasa, która ukaże się nakładem wydawnictwa UAM.)
Dr hab. Michał Bilewicz, prof. UW, psycholog społeczny, kierownik Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW oraz wykładowca na Wydziale Psychologii UW.