Tomasz Witkowski
Rys. Sławomir Makal
„A po tych wydarzeniach Bóg wystawił Abrahama na próbę. Rzekł do niego: «Abrahamie!» A gdy on odpowiedział: «Oto jestem» – powiedział: «Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jakie ci wskażę». Nazajutrz rano Abraham osiodłał swego osła, zabrał z sobą dwóch swych ludzi i syna Izaaka, narąbał drzewa do spalenia ofiary i ruszył w drogę do miejscowości, o której mu Bóg powiedział. Na trzeci dzień Abraham, spojrzawszy, dostrzegł z daleka ową miejscowość. I wtedy rzekł do swych sług: «Zostańcie tu z osłem, ja zaś i chłopiec pójdziemy tam, aby oddać pokłon Bogu, a potem wrócimy do was». Abraham, zabrawszy drwa do spalenia ofiary, włożył je na syna swego Izaaka, wziął do ręki ogień i nóż, po czym obaj się oddalili. Izaak odezwał się do swego ojca Abrahama: «Ojcze mój!» A gdy ten rzekł: «Oto jestem, mój synu» – zapytał: «Oto ogień i drwa, a gdzież jest jagnię na całopalenie?» a Abraham odpowiedział: «Bóg upatrzy sobie jagnię na całopalenie, synu mój». I szli obydwaj dalej. A gdy przyszli na to miejsce, które Bóg wskazał, Abraham zbudował tam ołtarz, ułożył na nim drwa i związawszy syna swego Izaaka położył go na tych drwach na ołtarzu. Potem Abraham sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna” (Księga Rodzaju 22, 1-10).
To chyba najbardziej wstrząsający przykład uległości wobec autorytetu, jaki możemy odnaleźć w źródłach pisanych, które pozostawiła po sobie nasza cywilizacja. Tragedia rozgrywająca się w duszy Abrahama powtarza się w mniej lub bardziej dramatycznych okolicznościach zawsze wtedy, kiedy wierność autorytetowi staje w głębokiej sprzeczności z wyznawanymi przez nas wartościami. W naszych głowach pojawia się lawina pytań: Czy ulec? Dlaczego? Dlaczego właśnie ja? Jaką cenę za to zapłacę? Jak zmieniony po tym wyjdę? A jednak tragedia Abrahama rzadko bywa wykorzystywana jako ilustracja ślepego posłuszeństwa wobec bezmyślnie okrutnego autorytetu. Nasze zhierarchizowane społeczności instynktownie bronią przywileju posiadania autorytetów i zawierzania im nawet na takich obszarach jak nauka, gdzie samokrytycyzm jest najwyższą wartością. Dlaczego?
Niewiarygodne efekty uczenia się
Odpowiedź na pytanie o przyczyny ulegania znalazłem w świecie zwierząt, gdzie mechanizm nie tylko podporządkowywania się (to wśród zwierząt jest oczywiste), ale również ślepego naśladownictwa ma wyraźne, biologicznie uzasadnione funkcje. Spojrzenie z bardziej „zwierzęcej” perspektywy na dramat Abrahama i nasze codzienne dylematy, będące kolejnymi iteracjami jego tragedii, może paradoksalnie nadać mu bardziej ludzki wymiar.
Konrad Lorenz w klasycznej książce Tak zwane zło opisuje sposoby przekazywania informacji kolejnym pokoleniom zwierząt. Oczywiście ten najbardziej rozpowszechniony, to przekaz genetyczny. Ale zwierzęta bardziej rozwinięte potrafią również przekazywać wartościowe dla przeżycia informacje poprzez różnego rodzaju formy społecznego uczenia się. Wynik takiego uczenia jest czasami wręcz niewiarygodny. Oto na przykład szczury potrafią przez kilkadziesiąt pokoleń przekazywać sobie skutecznie informację o zapachu zatrutego pożywienia. A jak się to odbywa? Jeden z przewodników stada podchodzi do pokarmu i obwąchuje go. Jeśli uzna, że pokarm jest zatruty, nie zaczyna jeść, lecz odchodzi. Pozostałe szczury podchodzą do pożywienia i obwąchują je, aby zapamiętać zapach. Na końcu wreszcie oznaczają pokarm moczem i kałem jako nienadający się do spożycia. Robią to nawet wówczas, gdy pożywienie jest w miejscu, w którym trudno pozostawić takie ślady. Cóż jednak stałoby się w sytuacji, gdyby szczur przewodnik nie znał tego zapachu, a byłaby to trucizna? Prawdopodobnie przypłaciłby to życiem, lecz szczury, które przeżyłyby taką przygodę, zajęłyby miejsce swego poprzednika, mądrzejsze o jeden zapach więcej. W ten sposób, poprzez ślepe naśladownictwo autorytetu, szczury nie tylko są w stanie przetrwać w trudnych warunkach urządzanych na nie ciągłych polowań i zasadzek, lecz stają się coraz mądrzejsze i nie korzystają przy tym wyłącznie z bardzo powolnego mechanizmu przekazywania informacji, jakim jest dziedziczenie.
Zwierzęta żyjące społecznie często naśladują autorytet. Szczególnie obrazowo pokazuje to jeden z eksperymentów opisywanych przez Lorenza, a przeprowadzony na grupie małp żyjących w niewoli. W klatce, gdzie przebywały, postawiono dość przemyślnie skonstruowany pojemnik, w którym umieszczano widoczne banany. Jednakże żadne zwierzę, pomimo prób, nie było w stanie ich dosięgnąć. Odizolowano od grupy jedną z małp zajmujących niską pozycję w hierarchii społecznej, a następnie uczono ją wydobywać banany z pojemnika. Kiedy opanowała tę czynność do perfekcji, wpuszczano ją z powrotem do klatki, gdzie przebywały pozostałe zwierzęta. Na ich oczach wydostawała i zjadała smakołyki, a jednak żadna małpa nie poszła w jej ślady. Badacze w ten sam sposób postąpili z przewodnikiem stada. Odizolowali go, nauczyli obsługi urządzenia, a następnie umieścili z powrotem w klatce. Kiedy niekwestionowany autorytet w stadzie zaczął wydobywać banany z pojemnika, pozostałe małpy z uwagą przyglądały się jego działaniom. Wkrótce wszystkie zwierzęta bez trudu były w stanie dostać się do pożywienia.
Kompetencje i pozycja
To doświadczenie może być kluczem do zrozumienia istoty autorytetu również u ludzi i to nawet w tak wyrafinowanych obszarach działalności jak nauka. Uderzające jest to, że małpy nie próbowały nawet naśladować osobnika, który posiadł wiedzę, lecz nie miał wystarczającej pozycji społecznej, aby stanowić dla innych autorytet. W tym wypadku można by dojść do wniosku, że mechanizm naśladownictwa autorytetu jest nieprzystosowawczy. I rzeczywiście, może się takim wydawać w klatce, gdzie występuje daleko posunięta ingerencja badaczy w naturalny tryb funkcjonowania stada. Prawdopodobnie w naturalnych warunkach naśladownictwo osobników stojących nisko w hierarchii jest rzeczywiście nieprzystosowawcze. Na szczycie hierarchii stoją zwierzęta, których nie tylko siła i sprawność, lecz także wiedza i zdolności uczenia się są dużo wyższe od przeciętnych. Wysokie kompetencje zapewniają im odpowiednią pozycję społeczną, weryfikowaną ciągle przez panujące wokół warunki środowiska, które zdzierają wszelkie pozory i fałsz. W ten sposób owe dwa składniki autorytetu, jakimi są kompetencje i pozycja zlewają się w jedno, a podążanie za osobnikiem dominującym jest równoznaczne z naśladownictwem najbardziej kompetentnego.
A jednak badaczom przeprowadzającym eksperyment z małpami udało się oddzielić owe dwa składniki i pokazać, że w sztucznych warunkach, w których do głosu dochodzą inne czynniki niż tylko te naturalne, priorytetem staje się pozycja, nie kompetencje. Środowisko, które człowiek przekształcił i dostosował do własnych potrzeb, podobnie jak klatka, w której przeprowadzano te wiele mówiące eksperymenty, już dawno przestało być probierzem doświadczenia i wiedzy. Dzisiaj największe wpływy na pozostałych mają celebryci – ludzie znani z tego, że są znani i wyróżniający się niemal wyłącznie umiejętnością utrzymywania się w centrum uwagi innych, a mimo to podążamy za nimi równie bezrefleksyjnie, jak gdyby posiedli wiedzę kilkudziesięciu poprzedzających ich pokoleń. To oni mają znacznie większy wpływ na to, czy tysiące rodziców zaszczepi swoje dzieci niż większość profesorów medycyny. To oni, wespół z niedouczonymi politykami, a nie profesorowie genetyki czy biologii, będą decydować o tym, czy żywność GMO rozwiąże problem głodu na świecie. Zmiany klimatyczne, których doświadczamy, jednoznacznie pokazują, jak potraktowaliśmy tych z nas, którzy posiedli samą tylko wiedzę.
Obłuda świata akademickiego
Jak to się jednak wszystko ma do nauki, jedynej formy ludzkiej działalności, która powstała w wyniku nieustannego doskonalenia metod przeciwdziałania ludzkiej tendencji do samooszukiwania się? Niestety, nie jest ona w tym względzie żadnym wyjątkiem. Pomimo tego, że większość przedstawicieli świata nauki pewnie chętnie zgodzi się ze stwierdzeniem, że nie ma w niej miejsca na demokrację i nierzadko jednostka ma więcej racji niż ogół, to jednak woźny uniwersytetu, który zdobył wiedzę i na jej podstawie sformułował trafne twierdzenie, nie ma szans w rywalizacji z profesorem, który ma pustą głowę, ale potrafił, podobnie jak celebryta, rozegrać swoją karierę tak, aby znaleźć się w centrum uwagi akademickiego świata i to za nim przedstawiciele owego świata będą podążać.
Nie są to tylko puste stwierdzenia zgorzkniałego obserwatora obłudy akademickiego świata. Wskazują na to twarde dane gromadzone systematycznie od lat przez zespół badaczy z MIT testujących pod kierownictwem Pierre’a Azoulaya stwierdzenie Maxa Plancka, który powiedział kiedyś, że: „Nowa prawda naukowa z reguły nie zaczyna odnosić sukcesu dlatego, że jej oponenci zostają przekonani, ale dlatego, że oponenci ci stopniowo wymierają, a młode pokolenie zaznajamia się z tą prawdą od początku”. Wyniki kolejnych opracowań publikowanych pod znamiennym tytułem Does Science Advance One Funeral at a Time? przynoszą ponurą odpowiedź: „Tak, pogrzeb kolejnego naukowego autorytetu zapewnia postęp nauki, a najlepsze co dla owego postępu mogą oni zrobić to umrzeć”.
Analizy zespołu z MIT pokazują, że kiedy umierają naukowe gwiazdy, w dziedzinach, w których pracowały, obserwowany jest wzrost publikacji autorstwa badaczy, którzy wcześniej nie współpracowali ze zmarłymi – średnio o 8,6%. Mało tego, prace publikowane przez naukowców spoza kręgów autorytetów mają znacznie większy wpływ na całą dziedzinę i są częściej cytowane niż badania uczonych skupionych wokół gwiazd. Azoulay twierdzi, że postępu nauki nie hamuje samo istnienie naukowych autorytetów, lecz to, że po dotarciu na szczyt mają oni tendencję do zbyt długiego pozostawania tam w otoczeniu wiernych uczniów. Przy rosnącej średniej długości życia i średniej długości aktywności zawodowej nie wróży to nauce najlepiej.
Samiec pod pantoflem
Czy istnieje zatem sposób, aby bezpiecznie oddzielić od siebie nierozerwalnie związane ze sobą składniki autorytetu, jakimi są kompetencje i towarzysząca im pozycja społeczna? Wygląda na to, że tak, choć jest to mało znany wynalazek ludzkości pochodzący z okresu, kiedy żyliśmy w plemionach zbierackich. Najtrafniej opowiada o tym koncepcja antropologa Christophera Boehma, który zwraca uwagę na to, że ocena plemion zbierackich jako żyjących bez jakiejkolwiek hierarchii jest z gruntu błędna. Boehm zasugerował, że pośród poszukiwaczy pożywienia zachowania hierarchiczne nie zanikły, lecz raczej przyjęły odmienną od znanej nam formę. Postawił hipotezę, że kierunek dominacji został w plemionach zbierackich przeorientowany tak, by grupa jako całość trzymała swojego dominującego samca mocno „pod pantoflem”, a nie odwrotnie. Hipotezę tę testował z powodzeniem w wielu różnych społecznościach z całego świata uznawanych za egalitarne. Tak więc, jego zdaniem, ludzie nie utracili charakterystycznej dla dużych człekokształtnych dyspozycji do zachowań dominacyjnych, lecz raczej wykorzystali ją w odmienny sposób.
Badania Boehma, prowadzone na wielkiej próbie zbieraczy pożywienia i członkach pierwotnych plemion, pokazały wiele ciekawych prawidłowości, ale szczególnie jedna z nich jest cenna na potrzeby naszej analizy. Okazało się, że sankcje moralne są specyficznym narzędziem neutralizowania tendencji dominacyjnych w grupach uznawanych za egalitarne. Umiejętność podporządkowania się, która decyduje o obniżeniu poziomu hierarchiczności grup, została scharakteryzowana przez niego jako „dominacja pionków”. Boehm kładzie nacisk na to, że charakterystyczne dla poszukiwaczy pożywienia tłumienie indywidualizmu i tendencji formowania hierarchii są zasadniczo świadome i zamierzone. Jak jednak, tłumiąc tendencje hierarchiczne, nie wylać dziecka z kąpielą i nie usunąć ze stada osobników o ponadprzeciętnych kompetencjach?
Zdaniem Boehma, egalitarianie, oceniając jakiekolwiek użycie władzy poza własną rodziną jako moralnie nieprawne i filozoficznie definiując polityczne relacje pomiędzy dorosłymi lub przynajmniej pomiędzy dorosłymi mężczyznami, głowami rodzin, jako „równe”, jednocześnie rozpoznają wartość jednostek i aktywnie zachęcają indywidualną rywalizację w obszarach kompetencyjnych, takich jak polowanie czy walki plemienne. Często rozpoznają „lidera grupy” i obdarzają go specjalnym statusem tak długo, jak długo nie dochodzi do nadużycia władzy. Potrafią zatem podporządkować się ekspertowi podczas polowania lub walki, ale nie dość, że nie nadają mu statusu przywódcy, to jeszcze intensywnie tłumią wszelką próbę dominacji.
Autorytety konserwują stan rzeczy
Czy w nauce ma miejsce „dominacja pionków”? Jestem bardzo sceptyczny, choć nie tracę nadziei. Mój sceptycyzm nie ma źródeł wyłącznie w fakcie, że wśród przedstawicieli najbardziej samokrytycznej dziedziny działalności człowieka nie słabnie uwielbienie dla gronostajów, bereł, łańcuchów, pierścieni, biretów, tóg i rytuałów przesiąkniętych średniowieczną hierarchicznością, a kultywowanych z tak ogromnym namaszczeniem do dzisiaj. Moje wątpliwości biorą się głównie z tego, że w nauce, a w szczególności w dziedzinie, którą znam najlepiej, w psychologii, z niemożliwością graniczy odebranie autorytetu naukowemu celebrycie, który okazał się oszustem. Jednocześnie zniszczenie i strącenie w otchłań niebytu młodego niepokornego naukowca, który wskazuje na błędy autorytetów, a nie zbudował sobie jeszcze pozycji, nie stanowi najmniejszego problemu.
Kryzys w nauce, o którym otwarcie mówi się od kilku już lat, nie powstał na początku XXI wieku. W samej tylko psychologii Jacob Cohen od początku lat sześćdziesiątych nawoływał do opamiętania w zakresie metod testowania hipotez zerowych, które dzisiaj dopiero zaczyna się dostrzegać jako problematyczne. W tym samym czasie Leroy Wolins i kilku jego następców zainicjowali dyskusję na temat dostępu do danych surowych pochodzących z badań i pomimo upływu ponad pół wieku wielu uczonych otwarcie wyraża swoją wrogość w stosunku do tych propozycji. Od czasu wielkiej afery sir Cyrila Burta w latach siedemdziesiątych systematycznie co parę lat ujawniane są oszustwa psychologów fabrykujących swoje dane. O niechęci do publikacji negatywnych wyników badań, którą nazwano „efektem szuflady” i problemach, jakie to powoduje, mówi się co najmniej od lat siedemdziesiątych. Artykuł zatytułowany The desperate need for replication John Hunter opublikował już w roku 2000, kilkanaście lat przed ogłoszeniem kryzysu replikacyjnego. W ciągu dziesięcioleci naukowe autorytety w większości konserwowały istniejący stan rzeczy, odrzucając propozycje zmian.
Ale mimo całego pesymizmu pozostała mi odrobina nadziei. Jest nią ruch na rzecz otwartej nauki, którego źródła tkwią w XVII wieku, kiedy społeczne zapotrzebowanie na dostęp do wiedzy naukowej osiągnęło punkt, w którym stało się konieczne, aby grupy naukowców zaczęły dzielić się swoimi odkryciami. W wyniku tego zapotrzebowania powstały pierwsze czasopisma naukowe. Zachowania zwolenników otwartej nauki do złudzenia przypominają zachowania egalitarian próbujących stłumić dominacyjne zapędy osobników alfa. Żądają dostępu do danych surowych, replikują, sprawdzają metodologię, podobnie jak członkowie zbierackich plemion publicznie i otwarcie dyskutują o próbach oszustw. Przenieśli się jedynie z placów swoich wiosek do mediów społecznościowych. Pomimo sięgających XVII wieku korzeni, na razie bywają nazywani „metodologicznymi terrorystami”, „zadymiarzami”, „replikacyjnymi prześladowcami”, „detektywami danych”, „policją tropiącą fałszywie pozytywne wyniki”. Nadal stanowią mniejszość, ale w ostatnich latach cały czas rośnie ich znaczenie. Jeśli dzięki dominacji pionków ludzkość potrafiła ujarzmić zachowania dominacyjne jednostek, stworzyć i utrzymać społeczności egalitarne przez niemający precedensu w historii rodzaju ludzkiego czas, to być może jest to rozwiązanie, które pomoże nauce znaleźć drogę do odróżnienia autorytetów dysponujących mądrością od tych, które korzystają wyłącznie z zajmowanej pozycji. Uwolnienie mądrości z pułapki autorytetu to jedna z najbardziej palących potrzeb nauki.
Dr Tomasz Witkowski,
psycholog, pisarz, współzałożyciel Klubu Sceptyków Polskich