Grzegorz Bartosz
„Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”, a nauka będzie taka, jakie przykłady, wymagania, reguły postępowania i horyzonty myślowe przekażą młodym badaczom ich mentorzy. A przecież dyskusje dotyczące nabywania uprawnień do mentorowania – habilitacji i profesur – często kończą się utyskiwaniem, że poziom zarówno jednych, jak i drugich jest niepokojąco niski, mimo istnienia Rady Doskonałości Naukowej i kończącej swą działalność Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów. Nie jest odosobniony pogląd, że słabe i bardzo słabe wnioski zbyt często przechodzą przez sita oceniające.
Oczywiście nie jest łatwo napisać recenzję negatywną, zwłaszcza gdy za niebudzącym entuzjazmu dorobkiem widzi się człowieka zmagającego się z przeciwnościami losu, nieszczęściami, chorobami i skądinąd – sympatycznego. Potrzebna jest niemała doza bezwzględności, na którą nie każdego stać. Nierzadkie – a to bardzo oględne określenie – są więc recenzje grzecznościowe, niekiedy „układowe”, innym razem płynące z nieposkromionej życzliwości wobec innych. Niejednokrotnie słyszałem podczas posiedzeń komisji habilitacyjnych argument, że wprawdzie habilitacja jest słaba, ale przecież przechodzą jeszcze gorsze… Zwykle trudno było się nie zgodzić z taką opinią. Czyli: równanie do najgorszych.
Czy jest możliwe wyjście z tej sytuacji? Nie sądzę, by pomogły apele. Nie jest łatwo zmienić naturę człowieka (i czy warto ją zmieniać?). W moim przekonaniu lepsza i skuteczna byłaby zmiana systemu oceny i przyznawania wyższego stopnia naukowego i tytułu (przy założeniu, że należy je utrzymać).
Istnieje w naszym kraju system oceny i kwalifikacji, na łagodność którego nikt się nie uskarża. To system grantowy, który grona aplikantów wyłania i premiuje (przynajmniej w założeniu) najlepszych. A gdyby tak procedury habilitacji i uzyskiwania profesury oprzeć na podobnej zasadzie?
Jak mogłoby to wyglądać? Wyobraźmy sobie, że odpowiednia instytucja (np. Rada Doskonałości Naukowej) trzy razy w roku ogłasza konkurs na habilitacje, a dwa razy na profesury. Panel ekspertów rozpatruje złożone wnioski, z których 50% przechodzi do drugiego etapu. Wyznaczeni recenzenci oceniają tę lepszą połowę aplikacji. I znów tylko połowa najlepszych załatwiana jest pozytywnie. Wyławiamy więc najlepszych kandydatów na doktorów habilitowanych czy profesorów i przyznajemy im to, o co proszą. Recenzje obligatoryjnie komentują dobre i złe strony dorobku kandydatów (w przypadku braku wypunktowania stron negatywnych system nie przyjmuje recenzji), a kandydaci, którzy nie przeszli do finału, mogą startować w następnych konkursach ze świadomością, co i jak powinni uzupełnić (i kiedy jest sens startować do następnego konkursu – znika problem karencji). System punktowy zastępuje konieczność powiedzenia radykalnego „nie”. Bardziej „wrażliwi” recenzenci przyjmują to z ulgą, a bardziej krytyczni dają upust swemu temperamentowi w komentarzach i ocenie punktowej. Odpada problem „dobrych” i „złych” komisji habilitacyjnych.
Proponowany system rozwiązuje kwestię „dobrych” i „złych” recenzentów. Obowiązująca ustawa zaleca losowanie recenzentów. Eliminuje to (choć niekoniecznie) „upatrzonych” recenzentów, ale czy tak trudno podać trzykrotnie więcej znajomych? Trzykrotnie więcej kompetentnych ekspertów – owszem, trudniej. A gdyby tak recenzentów proponował komputer na zasadzie zgodności słów kluczowych/haseł kandydata i recenzenta? Oczywiście, komputer, a raczej algorytm inteligentny na tyle, by premiować zgodność haseł szczegółowych (motyle), ale również (z odpowiednio mniejszą liczbą punktów) zgodność na poziomie bardziej ogólnym (owady). Algorytm uwzględniający także ocenę recenzentów, dokonywaną przez panel ekspertów po każdym konkursie. Słowom kluczowym recenzenta kiepskiego, powierzchownego, stronniczego przypisany byłby odpowiednio niski współczynnik rzetelności (np. 0,5), a wnikliwemu, obiektywnemu współczynnik wyższy (np. 1,5). W ten sposób lepszy recenzent mógłby być wybrany zamiast gorszego, mimo iż tylko 3 jego słowa kluczowe pokrywają się ze słowami kluczowymi kandydata, a w przypadku recenzenta gorszego aż 8. Możliwe byłoby uwzględnienie stopnia surowości oceny recenzenta przez przypisanie mu „współczynnika subiektywności”. Mógłby nim być stosunek liczby punktów, jaką daje on osobie ocenianej w stosunku do średniej liczby punktów przydzielonej przez wszystkich recenzentów, aktualizowany po każdej recenzji. Podzielenie liczby punktów przydzielonej przez recenzenta kolejnej osobie ocenianej przez „współczynnik subiektywności” recenzenta w znacznym stopniu wyeliminowałoby zależność otrzymanej oceny punktowej od indywidualnej skłonności recenzenta do ocen niskich czy wysokich.
Te szczegóły nie są jednak istotne w porównaniu z zasadniczą ideą przyznawania wyższego stopnia naukowego i tytułu tylko kandydatom najlepszym w każdym konkursie. Gdyby taką zasadę przyjąć, moglibyśmy przypadkowo usłyszeć taką rozmowę: „Kolego, serdecznie gratuluję profesury”. „Poszło w miarę dobrze, dostałem już w trzecim podejściu”. „Jak na naszą uczelnię to naprawdę nieźle”.
Wróć